[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aby uniknąć dalszej konwersacji, opuściłem szybę w swoimokienku i głęboko zaczerpnąłem powietrza.Pachniało nagrzanym kurzem iczymś jeszcze.- Sax, spójrz, rożen! Chodz, zjemy jakiś obiad.Nad wolnym placykiem między "Artykułami Sportowymi Phenda" a"Towarzystwem Ubezpieczeniowym Glassa", ustawiono wielki, zielonybaldachim.Pod baldachimem, przy turystycznych stolikach z czerwonegodrewna, siedziało ze dwadzieścia osób, jedząc i rozmawiając.Ręcznie50 Jonathan Carroll - Kraina Chichówmalowany szyld informował, że jest to doroczne spotkanie Klubu Lwów przyrożnie.Zaparkowałem samochód obok brudnej ciężarówki i wysiadłem.Nieruchome powietrze tchnęło wonią dymu z palonego drewna i opiekanegona rożnie mięsiwa.Powiał leciutki wietrzyk.Zamarłem w połowie przeciąganiasię, gdyż przypadkowo spojrzałem na biesiadników.Prawie wszyscy przerwalijedzenie i gapili się na nas.Wszyscy, z wyjątkiem niebrzydkiej kobiety okrótkich, czarnych włosach, która spieszyła między stoliki trzymając wobjęciach dwa pudła bułek do hamburgerów, zamarli w pół gestu - grubas wsłomkowym kapeluszu z żeberkiem tuż przy otwartych ustach, kobietanalewająca coca - colę z pustej puszki do pełnej szklanki, dziecko trzymająceoburącz nad głową biało - różowego szmacianego króliczka.- Co to jest, "Oda do greckiej urny'? - wymamrotałem, w zasadzie donikogo.Przyglądałem się kobiecie od bułek, która właśnie rozcinała kartonwidelcem od rożna.Paraliż reszty towarzystwa mógł trwać z dziesięć długichsekund.Czar prysł na hurgot ciężarówki wiozącej złocistogrzywego konikarasy palomino.Jeden ze stojących przy rożnie mężczyzn uśmiechnął się iprzywołał nas ruchem ociekającej tłuszczem łopatki do smażenia.- Chodzcie, starczy dla wszystkich.Przybywajcie na odsiecz galeńskimLwom.Ruszyliśmy w tamtą stronę, a on widząc to, z aprobatą kiwał głową.Najednej ławce było jeszcze trochę miejsca, więc Saxony przysiadła, ja zaśudałem się do dymiącego rożna.Mój nowy znajomy oskrobywał tłuszcz ze srebrnych prętów paleniska i wołałprzez ramię o dalsze żeberka.Spojrzał na mnie i postukał łopatką w rożen.- Z Connecticut, co? Przyjechaliście taki kawał, żeby popróbować moichżeberek, co?Na dłoni miał białą, watowaną, kuchenną rękawicę z tłusto - brązową plamąpo wewnętrznej stronie.Uśmiechnąłem się głupkowato i zachichotałem przeznos.- Ja tu, widzi pan, mam żeberka, a ten tam, Bob Schott - hamburgery.Alena pana mięjscu nie jadłbym tych jego kotletów, bo Bob jest doktorem i możewas specjalnie podtruć, żeby zdobyć nową klientelę.Bob uznał to za najlepszy dowcip pod słońcem.Rozejrzał się po twarzach,sprawdzając, czy wszyscy śmieją się równie serdecznie jak on sam.- Niech pan lepiej wezmie parę moich żeberek, zobaczy pan, co dobre, boja tu jestem właścicielem sklepu i to mięso sam dzisiaj osobiście zdejmowałem51 Jonathan Carroll - Kraina Chichówświeżutkie z wozu.Lepszego pan nie znajdzie.Pokazał palcem piekące siężeberka.Ociekały czerwonawym sosem i kapały na węgle gorącym tłum, któryskwierczał niemal bez przerwy.Pachniały jak marzenie.- Dobrze gadasz, Dan.Przecież wszyscy wiemy, że to te same, których cisię nie udało sprzedać w zeszłym tygodniu.Kiedy się obejrzałem przez ramię, żeby zobaczyć, jak sobie Saxony radzi zmiejscowymi dowcipnisiami, ze zdumieniem zobaczyłem ją roześmianą oducha do ucha.- My tu sobie gadu - gadu i wcale nie dajemy wam jeść.Co podać panu ipani?Dan, mistrz ceremonii, miał błyszczącą łysin, tylko po bokach z rzadkaokoloną krótkimi, brązowymi włosami.Jego ciemne, sympatyczne oczy,osadzone były w nalanej, czerwonej twarzy bez zmarszczek, twarzyczłowieka, który skonsumował w swoim życiu niejedną kopę żeberek.Ubranybył w biały podkoszulek, wymięte beżowe spodnie i czarne buty robocze.Całość przypominała mi zmarłego przed paru laty aktora nazwiskiem JohnnyFox, który słynął z tego, że bijał żonę, ale który mimo to zawsze grywał wkowbojskich filmach role tchórzliwych, małomiasteczkowych burmistrzów isklepikarzy.Z gatunku tych, którzy nie mają odwagi stawić czoła bandzieDaltona, kiedy ta przybywa do miasteczka z zamiarem niepozostawieniakamienia na kamieniu.Mój ojciec miał zwyczaj zapraszać do domu facetów pokroju Johnn`egoFoxa.Zawsze sprawiali wrażenie szczerze zdumionych, że mój stary zaprosiłich na kolację.Ojciec stawał w drzwiach i darł się na cały głos do Esther,naszej kucharki, że będzie jeszcze jedna osoba przy stole.Jeżeli byłem akurat w pokoju razem z matką, matka wydawała żałosny jak ispoglądała przy tym w sufit, jakby tam właśnie miała wypisaną odpowiedz.- Twój ojciec znalazł następne monstrum - mówiła, po czym ze znużeniemdzwigała się z fotela, żeby ojciec, pojawiając się w drzwiach z nowymkolesiem, zastał ją przynajmniej na stojąco.Ze zbuntowaną pokorą wykrzykiwał:- Popatrz no, Meg, kogo to my dzisiaj mamy na kolacji! Pan Johnny Fox!Pamiętasz Johnn`ego, prawda?Johnny zbliżał się do matki na paluszkach i podawał jej rękę, jakby byłaelektrycznym węgorzem gotowym w każdej chwili razić go prądem.Wszyscybali się matki jak ognia i dobrze wyczuwali, mimo jej niezłomnej uprzejmości,że matka nie cierpi ich obecności pod swoim dachem, a tym bardziej przy52 Jonathan Carroll - Kraina Chichówstole.Ale posiłki przebiegały bez zgrzytów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl