[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko dlanich robi, wszystko.Wstydzą się sami przed sobą, że nie cierpią być blisko przy niej  nic niemogą na to poradzić.Kiedy ich woła, gdy są poza zasięgiem jej wzroku, kryją się, udają, że niesłyszą, mówią do siebie szeptem. Więc powiem od razu, że byliśmy bardzo biedni  zaczęła Molly. Była to chybaprawdziwa nędza.Miałam dwóch braci, obaj trochę ode mnie starsi.Ojciec był komiwojażerem,ale matka musiała ciężko w domu pracować.Bardzo, bardzo ciężko. Mniej więcej raz na sześć miesięcy przychodziło to wielkie wydarzenie.Wczesnymrankiem matka cicho wysuwała się z sypialni.Włosy już wyszczotkowała  najlepiej, jak mogła.Oczy jej błyszczały, była szczęśliwa i prawie ładna.Mówiła cicho  Nie hałasujcie, dzieci.Ojciec przyjechał.Molly i jej bracia wymykali się z domu, ale nawet na podwórzu mówili podnieconymszeptem.Wieść szybko obiegała sąsiedztwo.Wkrótce podwórze było pełne szepczących dzieci. Podobno przyjechał wasz ojciec? Czy to prawda? Gdzie teraz był?Do południa zbierało się już na podwórzu kilkanaścioro dzieci, które czekały w napięciu,przestrzegając się wzajemnie, że trzeba się cicho zachowywać.Wreszcie drzwi otwierały się, gwałtownie uderzając o mur.Z domu wybiegał ojciec. Hej!  wołał. Hej, dzieciarnia!Molly i jej bracia rzucali się do niego, czepiali się jego nóg, a on chwytał ich i podrzucałw powietrze niby kocięta.Pani Morgan trzepotała się dokoła, gdacząc jak podniecona kura. Malcy, malcy! Nie podrzyjcie ojcu ubrania.Dzieci sąsiadów fikały koziołki, wrzeszczały i tłukły się nawzajem z radości.To byłoprawdziwe święto! Zaraz zobaczycie, co wam przywiozłem!  wołał ojciec. Zaraz zobaczycie! Ale narazie to sekret!I gdy ogólna histeria uspokoiła się nieco, wynosił na ganek walizkę i otwierał.Były wniej prezenty zupełnie niebywałe: mechaniczne zabawki, jakich nikt dotąd nie widział  pełzająceżuki, tańczący Murzyni z drzewa, wspaniałe koparki.I śliczne szklane kulki z niedzwiedziami ipsami w środku.Miał dla każdego jakiś prezent, po kilka prezentów.Było tak, jakby wszystkienajwiększe święta zbiegły się jednego dnia.Zwykle dopiero póznym popołudniem dzieci uspokajały się na tyle, że przestawaływrzeszczeć wszystkie naraz.George Morgan siadał wówczas na schodkach, dzieci zbierały sięwokół niego, a on opowiadał swoje przygody.Tym razem był w Meksyku, właśnie gdy wybuchłarewolucja.I był w Honolulu, i widział wulkan, i jezdził tratwą po rwącej rzece.Zawszeopowiadał o miastach i ludziach  dziwnych miastach i dziwnych ludziach.Zawsze miewałniebywałe przygody i setki zabawnych przeżyć, znacznie zabawniejszych niż to, co dotąd dziecisłyszały.Niepodobna było wszystkiego za jednym zamachem opowiedzieć, więc przychodziły poszkole następnego dnia i następnego.Po całym świecie włóczył się George Morgan, żebykolekcjonować swoje wspaniałe przygody. Jeśli chodzi o moje życie rodzinne  mówiła panna Morgan  to jakbym nie miała ojca.Rzadko przyjeżdżał do domu ze swych podróży handlowych.John Whiteside kiwnął poważnie głową.Ułożone na kolanach dłonie Molly poruszyły się niespokojnie, oczy jej się zamgliły.Kiedyś przywiózł w pudle krótkonogiego, wełnistego szczeniaka, który natychmiastnarobił na podłogę. Jakiej rasy jest ten pies?  tonem znawcy zapytał Tom.Ojciec zaśmiał się głośno.Taki był młody! Wyglądał o dwadzieścia lat młodziej niżmatka. To pies półtoradolarowy  wyjaśnił. Za półtora dolara można kupić wielorasowegopsa.To jest tak.Przypuśćmy, że idziesz do sklepu ze słodyczami i mówisz:  Proszę mieszankęowocową za pięć centów".Ja też wszedłem do sklepu i powiedziałem:  Proszę psią mieszankę za półtora dolara".I dali mi tego psa.Taka jest jego rasa.Będzie należał do Molly i ona musi muwybrać imię. Chcę, żeby się nazywał George, jak ty, tatusiu  rzekła Molly.Ojciec skłonił się jakoś dziwnie. Dziękuję ci, Molly  powiedział.I wszyscy zauważyli,że wcale się z niej nie wyśmiewał.Następnego ranka Molly wstała bardzo wcześnie.Wyprowadziła George'a na podwórzechcąc wszystko mu pokazać i we wszystko wtajemniczyć.Odkopała skrytkę, w której leżałyzagrzebane dwa pensy i złoty guzik z munduru policjanta.Oparła go przednimi łapami o płot,żeby mógł popatrzeć na ulicę i na budynek szkolny.W końcu wdrapała się na wierzbęprzyciskając George'a ramieniem do siebie.Tom wyszedł z domu i kręcił się niespokojnie poddrzewem. Uważaj, bo go upuścisz!  zawołał i w tym samym momencie szczeniaczek poruszył sięi z nieprzyjemnym plaśnięciem spadł na twardą, ubitą ziemię.Jedna nóżka zgięła się podnieprawdopodobnym kątem, zaczął wyć głośno i przerazliwie, przerywając wycie żałosnymskomleniem.Molly zsunęła się z drzewa otępiała ze zgrozy.Tom stał z pobladłą, wykrzywionątwarzą, a psiak wył i skowyczał bez przerwy. Nie można go tak zostawić!  krzyczał Tom. Nie można go tak zostawić!Rzucił się do stosu drzewa na opał i szybko wrócił z siekierą.Molly była zbytoszołomiona, żeby w czas odwrócić wzrok.Tom zamknął oczy i uderzył.Skowyt nagle ustał.Tom odrzucił siekierę i przeskoczył przez płot.Molly widziała, jak ucieka, jakby go kto gonił.W tym samym momencie ojciec i Joe wyszli z domu.Molly pamięta jeszcze twarz ojca,ściągniętą i poszarzałą, gdy patrzał na szczeniaka.Widok twarzy ojca wyzwolił w niej płacz. Upuściłam go i potłukł się, i Tom go uderzył, a potem uciekł.W jej głosie brzmiał wyrzut.Ojciec przytulił ją do swego uda. Biedny Tom!  powiedział. Pamiętaj, Molly, nigdy nie mów z nim o tym, co się stało.Nigdy nie patrz na niego tak, jakbyś o tym nie mogła zapomnieć. Zarzucił worek na ciałopieska. Musimy wyprawić mu pogrzeb  mówił dalej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl