[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapewniał, żenic się nie stało.Wyjaśniłem, że Roy rozważa wniesienie przeciwkoniemu oskarżenia o utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwości,i to go wystraszyło.Stwierdził, że nie możemy tego dowieść.Odparłem, że być może nie, ale że i tak zostanie oskarżony,aresztowany i postawiony przed sądem i w związku z tym nie maszans na reprezentowanie Barry'ego Muldanno.Wrzeszczał i kląłprzez pół godziny, po czym cisnął słuchawką.Nigdy więcęj się domnie nie odezwał.- Clifford wie, a raczej wiedział, gdzie Muldanno ukrył zwłoki -odezwał się Foltrigg bez cienia wątpliwości w głosie.- Dlaczego nas o tym nie zawiadomiliście? - spytał Trumann.- Zamierzaliśmy to zrobić.Prawdę mówiąc, rozmawialiśmy dziśna ten temat z Thomasem, na krótko przed otrzymaniem wiadomościo śmierci Clifforda - odparł Roy lekkim tonem, jakby uważał, żeagent nie powinien pytać go o takie rzeczy.Trumann rzucił spojrzenieScherffowi, który pochylony nisko nad notatnikiem, szkicował rysunkipistoletów.Foltrigg skończył swój sok pomidorowy i wyrzucił puszkę dośmieci.Skrzyżował nogi.- Panowie - oznajmił - musimy odtworzyć drogę Cliffordaz Nowego Orleanu do Memphis.Jaką wybrał trasę? Czy odwiedziłjakichś przyjaciół? Gdzie się zatrzymywał? Z kim się spotkał w Mem-phis? Bo na pewno z kimś rozmawiał, zanim się zastrzelił.Nie uważacie?Trumann skinął głową.- To dość długa droga.Z pewnością gdzieś się zatrzymywał.- Wiedział, gdzie jest ciało, i zamierzał popełnić samobójstwo -dodał Foltrigg.- Istnieje niewielka szansa, że komuś o tym powiedział,nie sądzisz?- Być może.- Pomyśl o tym, Larry.Przyjmijmy, że, uchowaj Boże, jesteśadwokatem.Reprezentujesz człowieka, który zamordował senatoraStanów Zjednoczonych.Przyjmijmy, że ten człowiek zdradza ci, jakoswojemu adwokatowi, miejsce ukrycia zwłok.Więc tylko wy dwaj naświecie znacie całą tajemnicę.Wtedy ty, prawnik, stwierdzasz, że maszdość, i postanawiasz się zabić.Planujesz to.Wiesz, że umrzesz.Bierzesz prochy, whisky, pistolet, wąż gumowy i jedziesz do miejscaoddalonego o pięć godzin od domu i popełniasz samobójstwo.Czywcześniej podzieliłbyś się z kimś swoim małym sekretem?- Być może.Nie wiem.- Ale istnieje taka szansa, nieprawdaż?- Owszem, niewielka.- Świetnie.Jeśli zatem istnieje takie prawdopodobieństwo, tomusimy dokładnie wszystko zbadać.Zacząłbym od personelu jegobiura.Dowiedziałbym się, kiedy wyjechał z Nowego Orleanu.Spraw-dułbym jego karty kredytowe.Gdzie tankował? Gdzie jadł? Gdziekupił pistolet, prochy i whisky? Czy ma rodzinę na drodze z NowegoOrleanu do Memphis? Starych kumpli z uniwersytetu? Jest tysiącrzeczy do sprawdzenia.Trumann podał telefon Scherffowi.- Zadzwoń do naszego biura i poproś Hightowera - polecił.Foltrigg z przyjemnością patrzył, jak błyskawicznie FBI wykonujejego rozkazy.Uśmiechnął się z zadowoleniem do Finka.Na podłodzepomiędzy nimi stało tekturowe pudło pełne wniosków, orzeczeńi dokumentów związanych ze sprawą „Stany Zjednoczone przeciwkoBarry'emu Muldanno".Inne cztery pudła zostały w biurze.TylkoFink znał ich zawartość na pamięć.Prokurator wyciągnął jedenz dokumentów i zaczął go przeglądać.Był to obszerny wniosekJerome'a Clifforda złożony dwa miesiące temu i jeszcze nie rozpat-rzony.Roy odłożył go z powrotem do skrzynki i spojrzał na przesu-wający się za oknem nocny krajobraz Missisipi.Zjazd na BogueChitto był tuż-tuż.Skąd oni brali te wszystkie nazwy?To będzie krótki wyjazd.Foltrigg chciał tylko potwierdzić faktśmierci Clifforda, jak również to, że prawnik zginął z własnej ręki.Musiał też sprawdzić, czy istnieją jakieś pomocne wskazówki, wy-znania, szczere rozmowy z obcymi, być może inne listy z ostatnimisłowami.Nie wykluczał także jakiegoś fuksa.Ale w sprawie BoydaBoyette'a i jego zabójcy było już tyle ślepych zaułków, że Roy nieliczył na zbyt wiele.54Lekarz w żółtym dresie wbiegł przez wahadłowe drzwi na końcukorytarza oddziału pełniącego ostry dyżur i powiedział coś dorecepcjonistki siedzącej za brudnymi rozsuwanymi oknami.Kobietawskazała ich palcem i doktor podszedł do Dianne, Marka i Hardy'egostojących przy automacie z colą w kącie poczekalni izby przyjęćszpitala St.Peter's.Ignorując policjanta i chłopca, przedstawił się paniSway jako doktor Greenway.Miała z nim iść.Sierżant obiecał, żezostanie z Markiem.Greenway i Dianne ruszyli pośpiesznie wąskim korytarzem, wymi-jając pielęgniarki i sanitariuszy, nosze i łóżka, aż wreszcie zniknęli zawahadłowymi drzwiami.W poczekalni tłoczyli się pacjenci i ci, którzywkrótce mieli się nimi stać.Wszystkie krzesła były zajęte.Członkowierodzin wypełniali formularze.Nikt się nie spieszył.Ukryty interkomtrzeszczał nieustannie, wywołując stu lekarzy na minutę.Minęła siódma.- Jesteś głodny, Mark? - spytał Hardy.Nie był, ale miał już dość tego miejsca.- Trochę - odparł.- Chodźmy do bufetu.Kupię ci cheeseburgera.Przeszli zatłoczonym hallem, potem w dół schodami na parter,gdzie tłumy zdenerwowanych ludzi przewalały się korytarzem.Na-stępny hall wiódł do obszernej sali i nagle znaleźli się w bufecie,bardziej jeszcze hałaśliwym i zatłoczonym niż szkolna stołówka.Sierżant wskazał na jedyny wolny stolik w zasięgu wzroku i Markusiadł.W tym momencie myślał wyłącznie o swoim bracie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]