[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siedzi człowiek i patrzy, jak za szybą ucieka kraj­obraz, przemija życie.Czasem sobie myślę - zastanawiała się Świętkowa - gdy człowiek tak się obudzi na Sądzie Ostatecznym i odzyska w całości swoje ziemskie ciało, czy złote zę­by też odnajdzie czy nie? Tyle pieniędzy człowiek na nie wydał, a potem być może diabli je wezmą.Bez za­stanowienia człowiek nie szpikuje sobie gęby złotem.Człowiek robi to dlatego, ponieważ złoto nie rdzewie­je i jest trwałe.Srebra nie chciałabym mieć w żadnym wypadku.Sischowa kazała sobie teraz na dole srebro wstawić, a to natychmiast czernieje.Tylko nie sre­bro! Gada się przecież, mówienie jest złotem, a mil­czenie srebrem.Coś w tym musi być, bo gada się prze­cież ustami.Najczęściej zasypiała przy takich my­ślach.Ostatnie zdania traciły w jej głowie na dokład­ności.Nic to jednak nie szkodziło.Nadszedł nowy dzień, przyszły nowe myśli.Jak to na przykład jest z tym zapachem, który ludzie wloką za sobą? Helenka Hajduk miała raz znajo­mego, który podawał się za barona.Ale pod galotami zalatywał króliczym futrem.Helenka zwierzyła się matce, a ta od razu powiedziała: „Ręce precz od takie­go, bo po zapachu poznaje się człowieka.To nie jest baron, to złodziej, który przed pogonią skrył się w chlewiku z królikami”.Zgadzało się co do joty.Złamał Helence serce, zo­stawił ją na koszu, ukradł jej torebkę i sprzedał na dworcu.Nazywał się Brzuch, poszukiwany przez po­licję chachor.A w tramwaju! Jakież zapachy tam się kłębiły i na­pierały na pasażera! Z jednej strony czuć było czosn­kiem, z drugiej poziomkami, cebulą, naftą, uryną z majtek dzieci i starych kobiet - można było kręćka dostać, gdyby się zastanawiać, co skąd pochodziło.Nie było też powiedziane, że zapach nafty musiał po­chodzić od jakiegoś pijaka, bo nafta była ulubionym środkiem nacierania głowy; nafta ciągle jest jeszcze najlepsza na wszy.Ale kto się uważał za coś lepszego, mógł sobie i w aptece coś kupić.Po pierwsze było to wtedy droższe, a po drugie nic nie warte.A w ogóle aptekarze! Powinno się im schodzić z drogi, gdzie tyl­ko można.Niejakiemu Heidenreichowi fatalnie się przysłużyli.Heidenreich to był ten, który podczas wojny światowej był sanitariuszem u Włochów i przyswoił sobie do pewnego stopnia włoski styl ży­cia.Na przykład za pomocą klapiczki łapał wróble, zabijał je, smażył w margarynie i pożerał, chachor! Zawsze w niedzielę je chwytał, a w poniedziałek za­bierał do roboty swoje dziesięć, dwadzieścia wróbli przyciśniętych dwiema kromkami chleba.Ludziom ro­biło się niedobrze na widok tego nieokrzesania.Pew­nego razu podczas przerwy śniadaniowej położyli mu na kromce żywą żabę, a ten ją zjadł, jakby nic.Kiedy połknął ostatni kęs, powiedzieli mu o tym: porzygał sobie buty.I temu właśnie Heidenreichowi zdarzyła się ta hi­storia z aptekarzem, a ściślej nie jemu, tylko jego cór­ce, Lizie Heidenreich.Poszła do aptekarza Brodosza na ulicy Gneisenaua, specjalnie tak daleko poleciała, bo wstydziła się pójść do aptekarza na ulicy Hałd, któ­ry znał Heidenreicha, i mógł mu o tym powiedzieć.Miała ona bowiem wbrew woli ojca dłuższy stosunek ze szmaciarzem i nabawiła się mendoweszek.A Heidenreich zawsze powiadał: - Jeśli cię jeszcze raz zo­baczę z tym haderlokiem, połamię ci gnaty i wyrzucę przez okno!Ale dzioucha nie mogła się z nim rozstać, bo był ka­walerem i za każdym razem przynosił jej mały upomi­nek.Raz pierścionek, raz pozłacaną broszkę, albo lu­sterko, i w końcu się stało: dostała wszy w kroczu.Szmaciarz radził jej posmarować naftą, ale ona powie­działa: - Nie mogę, bo ojciec poczuje zapach i wszy­stko odgadnie.- Poszła więc do aptekarza Brodosza, kupiła sobie jakiś środek i następnego dnia już nie żyła.Heidenreich znalazł butelkę obok łoża śmierci, wysłuchał różnych porad i zaskarżył aptekarza o od­szkodowanie.Przyniósł jakiś wyblakły dokument, z którego wynikało, że jakiś bogaty kupiec pertrakto­wał z nim w sprawie żeniaczki, a on sam, Heidenreich, mógł sobie na stare lata zafundować piękne życie - gdyby aptekarz nie zakatrupił mu córki.I co było? Brodosz został uniewinniony.Bo wszyscy ci aka­demicy są w zmowie.Aptekarz wyłgał się przed są­dem za pomocą słów, których nikt nie rozumiał, i po­wiedział, że nie może latać za ludźmi i czytać im, że tam stoi napisane „wcierać”, a nie „połknąć” i tak dalej.Innym razem znowu się zdarzyła taka rzecz z aptekarzem.Helenka Hajduk też przypadkowo dostała ta­kich wszy od pewnego strażaka.Ale w stopniu oficer­skim.Czasem doprawdy nie wiadomo, skąd się u lu­dzi to paskudztwo bierze.Gdy więc zaczęło ją tam świerzbić, a wstydliwa to Helenka nigdy nie była, po­szła prosto do aptekarza na ulicy Hałd i wypaliła pro­sto z mostu: - Świerzbi mnie tu.Macie jakiś środek, taki niezbyt drogi?Aptekarz złapał się za brodę.- Muszę się zastano­wić.- Ale właściwie to nie był aptekarz, tylko jego pomocnik.Właściwy aptekarz był w piwiarni Hindelanga, zaraz za rogiem, gdzie poszedł na jedno piwko.Pomocnik nazywał się Ptok i oczy zaczęły mu latać, jak u jakiego wariata.Jąkał się przy tym i ręce mu drżały: - Ja, ja, ja najlepiej obejrzę to sam, panienko! Proszę podejść bliżej, tu na stół operacyjny! Całość nie będzie kosztowała więcej niż dwie marki.Helenka weszła do środka, położyła się na sofie i podniosła sukienkę.I kiedy pomocnik Ptok szykował akurat słoik z wazeliną i rozpinał galoty, wszedł ap­tekarz, momentalnie zorientował się w sytuacji i dał Ptokowi w pysk.- Ja ci dam nowy słoik wazeliny wyciągać z szuflady, masz!Wyrzucił go kopniakiem ze sklepu i wrócił z po­wrotem pełen uprzejmości.- Tak, panieneczko, teraz wszystko załatwimy jak się należy.Na pomocników, wiecie, nie można się teraz spuszczać.Wazelina była­by najgorszym środkiem, jaki można było wymyślić.A co potem nastąpiło, można sobie wyobrazić: Śro­dek gówno pomógł, weszki pozostały, a Helenka Haj­duk musiała uciec się do nafty.I mogła się pudrować, ile wlezie, zapach i tak przedostawał się przez kieckę.- Bo stare domowe sposoby - mawiała Świętkowa - są od niepamiętnych czasów najlepsze! Ja wierzę tylko w kiszoną kapustę.Zimne nogi? - Co wieczór regularnie kompres z ciepłej kapusty, nie za bardzo rozgotowanej, i po trzech, najdalej czterech tygod­niach murowana poprawa.Albo bóle szyi? - Kom­pres z kiszonej kapusty, ale zimny, i przez noc wszy­stko wydobrzeje.Co mi zawsze smakuje, to gołąbki z kapusty.Mielone mięso miesza się z jajkiem, ugnia­ta dobrze w starej żymle, zawija w liście kapusty, przewiązuje nicią i zapieka w margarynie - w Polsce jedzą to nawet baronowie.Najlepiej wziąć do tego żyłkę, jeśli się ma, trzyma się bowiem lepiej w bryt­fannie.Niektórzy znowu denerwują się z powodu kapusty.Jak kiedyś stary Poderwa.U nich jest tylko kapusta.Na obiad kapusta utłuczona z kartoflami, do tego tro­chę szpyrki.Na wieczór kapusta przysmażana jak tłu­czone kartofle.Kapusta w kastrolu do roboty, dzie­ciom do szkoły kapusta na chlebie, zawsze jeno ka­pusta, kapusta i kapusta.W puszce na chleb kapusta, garnki pełne kapusty, w komorze aż cztery beczki ka­pusty - bo odziedziczyli przecież pole kapusty po zmarłej ciotce, która tam z tyłu w chlewie miała całą fabrykę kapusty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl