[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mieszkańcy San Francisco szydzili z Los Angeles,uważając je za prymitywne miasto krów, i pewnie mieli trochęracji.Niemal natychmiast po wejściu do miasta Mack napotkałstado bydła pędzone przez groznie wyglądających vaqueros.W chwilę potem zobaczył wóz, którego tylne koło utkwiło wgłębokiej dziurze.Tęgi mężczyzna skoczył wprost w błoto inaparł na wóz ramieniem.- Przeklęta breja.Dlaczegóż nie załatają tych dziur?- Breja - powtórzył Mack.Cóż to takiego? Zapamiętałnieznane słowo, przypominając sobie, że w okolicy widziałwiele podobnych dziur.Na peryferiach miasta widać było oznaki ożywionegohandlu ziemią.Mack spostrzegł wiele ogłoszeń przybitych dosłupów ze skrzynkami pocztowymi, napisów wyrzezbionychw drewnie, a nawet namalowanych na ścianach okolicznychdomów.PODMIEJSKIE WYCIECZKI!PARCELE! PARCELE! PARCELE! DZIAAKIBUDOWLANE!KORZYSTNE INWESTYCJE!ZAMIESZKAJ W KRAINIE BOGACTWA I ZDROWIAAgenci obiecywali Eldorado, zachęcając do osiedlania sięw miejscach o mile brzmiących nazwach - Santa Monica,South Pasadena, Monrovia, Riverside.Oszołomiony natarczywością tej kampanii reklamowej,Mack dotarł wkrótce do Los Angeles Street, brzydkiej, leczruchliwej ulicy, przy której znajdowały się jeszcze brzydszemagazyny wojskowe.Skręcił w lewo i po chwili znalazł się naulicy równoległej do Los Angeles Street, głównej ulicyhandlowej, nazwanej niezbyt odkrywczo Main Street (MainStreet (ang.) - ulica Główna).Było to miejsce rażących kontrastów.Mężczyzni wstrojach pastuchów sprawdzali godzinę na dwóchnowoczesnych wieżach z zegarami, znaj dujących się wdzielnicy handlowej.Zajęci interesami Chińczycy przemykalipośpiesznie pośród kroczących statecznie meksykańskichkobiet z głowami okrytymi czarnymi szalami.Na ulicy pełnobyło koni i wszelkiego rodzaju wozów, od dwukółekpoczynając, a na karetach kończąc.Mack przyglądał sięwszystkiemu - gazowemu oświetleniu, jedwabnym sukniom,noszonej przez mężczyzn broni.Najbardziej rzucali się jednak w oczy turyści: mężczyzni,kobiety i dzieci.Aatwo ich było rozpoznać po wyraziepodniecenia na bladych twarzach i ciemnym, grubymodzieniu.Kłócili się na progach biur handlu nieruchomościlub siedzieli wśród tobołów przed hotelem St.Charles,wpatrując się tępo w wywieszkę BRAK MIEJSC.Turyściprzypominali Mackowi ludzi, których spotkał w trakciepodróży po Zrodkowym Zachodzie.Ich liczba wprawiła go wosłupienie.Dochodząc Main Street do miejskiego rynku minąłokazały dwupiętrowy, ozdobiony stiukami hotel z arkadami.Nad jego dwoma wejściami widniały dumnie napisy: PICOHOUSE.Mack zsiadł z muła i napił się wody z ocienionejcyprysami fontanny.Nagle popołudniową ciszę przerwałycztery rewolwerowe wystrzały.W chwilę pózniej rozległ siętętent galopujących koni.Railroad nastawił uszu, ale prócz niego nikt nie zwrócił nato uwagi.Niewidoczny gitarzysta znów zaczął grać przerwanąna chwilę melodię.Gwizd pociągu tak przyciągał Macka, że minął ładnąświątynię z dzwonnicą - kościół Nuestra Senora la Reina deLos Angeles - i znalazł się na dworcu kolejowym.Na peroniewłaśnie zatrzymywał się pociąg, ciągniony przez lokomotywę,która wypuszczała z komina kłęby dymu.Pasażerowie, zszeroko otwartymi ze zdumienia oczami, wychylali się przezokna, krzycząc i żywo gestykulując.Młodzieniec o szczurzej twarzy biegł wzdłuż pociągu,wymachując tablicą na kiju: NIERUCHOMOZCI!WYJTKOWA OKAZJA!- Tutaj, ludzie - wołał naganiacz.- Tutaj.Mack także poczuł się podekscytowany.- Wygląda na to, że wciąż jest to miejsce wielkich szans,prawda? - zapytał Railroada.Muł najwyrazniej zgadzał się z nim, choć nic niepowiedział.Wracając w stronę rynku, Mack zauważył także innychnaganiaczy nagabujących turystów.Dostrzegł również licznebiura handlu nieruchomościami, usytuowane wnajdziwniejszych miejscach: na parterach kamienic, w małychbudkach, a nawet w krytych wozach.Uznał, że ta gorączkaziemi" z pewnością pozwoli mu zarobić trochę pieniędzy.Przed Pico House" zaobserwował sześciokonny dyliżanspokryty podróżnym pyłem.Kiedy bagażowi wyładowywalikufry i walizy, wślizgnął się przez bramę i trafił na centralnydziedziniec z fontanną, pięknymi klombami i świergoczącymiptakami w klatkach.Wchodzący i wychodzący goście uchylalikapeluszy, pozdrawiając czcigodnego, co najmniejosiemdziesięcioletniego staruszka siedzącego w małej altanie.Był to tęgi mężczyzna o brązowej skórze i zupełnie siwychwłosach.Pomimo że dzień był ciepły, miał plisowaną koszulę,duży staromodny krawat i stary żakiet z aksamitnymkołnierzem i mankietami.Mack naliczył na jego palcach aższeść srebrnych pierścieni.Stary człowiek roztaczał wokółsiebie atmosferę dostojeństwa, a jego twarz przypominałaMackowi rycinę ze szkolnego podręcznika, przedstawiającąWiktora Hugo.Wszystkim pozdrawiającym go ludziomstaruszek grzecznie odpowiadał po hiszpańsku.Nagle pojawiłsię portier.- Nie potrzeba nam tu włóczęgów. - Nie należy tak traktować nieznajomych - powiedziałjakiś mężczyzna wychodzący właśnie z hotelu.Był chudy jaktrzcina i smagły, miał mongolski wąsik i żywe, ciemne oczy.Ubrany był w surdut, na głowie miał zaś płaski kapelusz.Wrękach trzymał plik prawniczych dokumentów.Portierpopatrzył na niego spode łba i odszedł.- Lo mas justo y honrado - powiedział nieznajomy,składając lekki ukłon siwowłosemu mężczyznie.- Rzetelny i.jaki? - zapytał Mack, idąc za nieznajomym.- Nie znam dobrze hiszpańskiego.- Najbardziej rzetelny i najuczciwszy człowiek.Pio Pico,ostatni meksykański gubernator Kalifornii.Bardzoszanowany.Zbudował ten hotel.Niestety nie najlepiejpoprowadził swoje interesy i przestał być właścicielem hotelu,choć wszyscy udają, że nadal nim jest.Zatrzymali się przed bramą.Mack odwiązał swego muła.- Aadne zwierzę - powiedział nieznajomy.- Jak gonazwałeś?- Railroad.To dlatego, że jedzie się nim lepiej niżkolejami Southern Pacific, a przy tym nie żąda wygórowanychopłat i nie trzeba się martwić, że cię okpi.Nieznajomy roześmiał się.- Masz niezgorsze poczucie humoru.Jesteś tu nowy?- Tak.- Wielu mamy tutaj takich.Kiedy przyjechałem do LosAngeles pięć lat temu z Durango, miasto liczyło dwanaścieczy trzynaście tysięcy mieszkańców.A ostatniego lata ichliczba zbliżyła się do sześćdziesięciu tysięcy! W tym dobredwa tysiące Indian Escrow.- Escrow?- Tak tutaj nazywają tych, co handlują ziemią.Escrow towyjątkowo bezwzględne i chciwe plemię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]