[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Jak to?— Znam je na pamięć.Wszystko pasuje.— Więc w czym problem?— Nie jestem pewien, czy nadal chcę to zrobić.— Tato.Tato, jeśli nie ty, to ja to zrobię.Mówię poważnie.Nie pozwolę, żebyś zaprzepaścił trzydzieści siedem lat swojego życia.Co się zmieniło? Wyjedziesz stąd i zostawisz tę piekielną przyszłość.Jesteś w stanie tak po prostu zrezygnować?— Przywykłem do tego życia.Jest mi to obojętne.— Tato.Spotkałem ludzi, którzy znali cię wcześniej.Wszy­scy zgodnie twierdzą, że możesz być wielkim czarownikiem.Zastanawiają się, co się z tobą stało.Wiedzą, że miałeś jakiś tajemniczy plan i odszedłeś, żeby go zrealizować.Obecnie uważają, że nie żyjesz, “ponieważ nic nie słychać o kimś z takim talentem jak twój”.Zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem nie mają racji.Bomanz westchnął.Stancil nigdy tego nie zrozumie, a przy­najmniej dopóki sam nie zestarzeje się pod groźbą pętli.— Mówię poważnie, tato.Zrobię to sam.— Nie, nie zrobisz.Nie masz ani wiedzy, ani praktyki.Ja to zrobię.To moje przeznaczenie.— Więc chodźmy!— Nie bądź taki gorliwy.To nie herbatka u znajomych, lecz niebezpieczne przedsięwzięcie.Potrzebuję odpoczynku i czasu na osiągnięcie właściwego stanu umysłu.Muszę zebrać sprzęt.— Tato.— Stancil, kto jest ekspertem? Kto ma to zrobić?— Oczywiście, że ty.— Więc zamknij się i nie wtrącaj.Mogę spróbować naj­wcześniej jutrzejszej nocy.Zakładając, że imiona będą się zgadzać.Stancil wyglądał na zbolałego i zniecierpliwionego.— Skąd taki pośpiech? Jakie ryzyko ponosisz?— Ja tylko.Myślę, że Tokar przywiezie Glory.Chciałem, żeby było już po wszystkim, kiedy przyjedzie.— Chodźmy do domu — powiedział zrezygnowany Bo­manz.— Jestem wykończony.— Obejrzał się na Upiasz­czonego, który stał wyzywająco wyprostowany i obserwował Krainę Kurhanów.— Lepiej, żeby trzymał się z daleka — mruknął Bomanz.— W najbliższym czasie nie będzie krążył po okolicy.— Zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodziło.Czy rzeczywiście o Zmartwychwstałych?— Zmartwychwstali są mitem, którego używali podwładni Upiaszczonego, żeby utrzymać swoje posady — powiedział Stancil.Bomanz przypomniał sobie kilku znajomych z uniwersytetu.— Nie bądź taki pewny.Kiedy dotarli do domu, Stancil pobiegł na górę, aby stu­diować mapę, a Bomanz zjadł skromny posiłek.— Mniej Stance'a na oku — polecił Jasmine, zanim się położył.— Śmiesznie się zachowuje.— Śmiesznie? Co to znaczy?— Nie wiem.Po prostu śmiesznie.Ciągnie go do Krainy Kurhanów.Pilnuj, żeby nie znalazł mojego sprzętu.Mógłby próbować sam otworzyć drogę.— Nie zrobiłby tego.— Mam nadzieję, ale obserwuj go.15.KRAINA KURHANÓWPudełko usłyszał, że Corbie wreszcie wrócił i natychmiast pobiegł do jego domu.Corbie powitał go z otwartymi ramio­nami.— Jak się masz, młodzieńcze!?— Myśleliśmy, że odszedłeś na dobre.— Corbiego nie było aż osiem miesięcy.— Próbowałem dostać się z powrotem, ale drogi były nie do przebycia.— Wiem.Pułkownik prosił Schwytanych, by przywozili prowiant na swoich latających dywanach.— Słyszałem.Wojskowy rząd w Wiośle był kompletnie odcięty.Wysłali cały regiment, żeby przetarł nową drogę.Chyba już trzecią z rzędu.Szedłem nią kawałek.Pudełko spoważniał.— Czy to naprawdę była twoja córka?— Nie — odpowiedział Corbie.Wyjeżdżając oznajmił, że zamierza spotkać się z kobietą, która może być jego córką.Obiecał nagrodę temu, kto odnalazłby jego dzieci i sprowadził je do Wiosła.— Wyglądasz na zawiedzionego.Rzeczywiście czuł się zawiedziony.Jego poszukiwania nie dawały rezultatów.Brakowało mu zbyt wielu dokumentów.— Jaka była ta zima, Pudełko?— Zła.— Tam na dole też było kiepsko.Martwiłem się o was.— Najgorsze, że mieliśmy kłopoty z tubylcami.Zawsze możesz zostać w chacie i dorzucić trochę do ognia, ale nie masz co jeść, jeśli złodzieje ukradną twoje zapasy.— Przypuszczałem, że do tego dojdzie.— Doglądaliśmy twojego domu.Włamali się do kilku pustych skrytek.— Dziękuję.— Oczy Corbiego zwężyły się.Przeszukiwali jego dom? Jak dokładnie? Uważny poszukiwacz mógł znaleźć wystarczająco dużo, by go powiesić.Wyjrzał przez okno.— Zanosi się na deszcz.— Zawsze zanosi się na deszcz, jeśli nie na śnieg.Ostatniej zimy spadło go dwanaście stóp.Ludzie martwią się.Co się dzieje z tą pogodą?— Starzy ludzie mówią, że tak się dzieje po Wielkiej Ko­mecie.Wtedy zimy są gorsze przez kilka lat.Na dole, w Wiośle, nigdy nie było tak zimno ani nie było tyle śniegu.— Tutaj nie było lepiej.Śnieg padał tak mocno, że nie można było wyjść na dwór.Myślałem, że oszaleję.Cała Kraina Kurhanów wyglądała jak zamarznięte jezioro.Nie byłbyś w stanie określić, gdzie był Wielki Kurhan.— Uhm? Muszę się jeszcze rozpakować.Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to chciałbym, żeby wszyscy dowiedzieli się o moim powrocie.Jestem bliski załamania.Potrzebuję pracy.— Zrobi się, Corbie.Corbie obserwował przez okno, jak Pudełko człapał z po­wrotem do swojej kwatery specjalnie podwyższoną kładką, którą zbudowano nad błotnistą drogą.Kładkę wymyślił Pułkownik Słodki, żeby jego ludzie mieli jakieś zajęcie.Gdy tylko Pudełko zniknął mu z oczu, Corbie wszedł na piętro.Nic nie zostało zniszczone.Dobrze.Wyjrzał przez okno w stronę Krainy Kurhanów.Jakże się zmieniła w ciągu tych kilku lat.Jeszcze trochę, a nie byłby w stanie jej odnaleźć.Podumał chwilę, westchnął, a potem wydobył ze schowka jedwabną mapę.Starał się porównać ją z Krainą Kurhanów.Nagle wyjął zza koszuli dokumenty, które nosił tam, odkąd ukradł je z uniwersytetu w Wiośle, i rozłożył nad mapą.Później, tego samego popołudnia, założył płaszcz, wziął kostur, z którym ostatnio rzadko się rozstawał, i wyszedł.Kuśtykał przez wodę, błoto i mżawkę, aż dotarł do miejsca, z którego rozciągał się widok na Wielką Tragiczną Rzekę.Jak zwykle wylała, a jej koryto zmieniało się nieustannie.Corbie zaklął, uderzył kosturem w stary dąb i zawrócił.Szarzało z każdą godziną i z pewnością ściemniłoby się zupełnie, zanim dotarłby do domu.— Przeklęte komplikacje — mruknął.— Nigdy nie brałem ich pod uwagę.Do diabła, co ja zamierzam zrobić?Podjąć największe ryzyko.Szansę, której wolałby uniknąć, choć wykorzystanie jej było rzeczywistym powodem, z jakiego przezimował w Wiośle.Po raz pierwszy od lat zastanawiał się, czy gra jest warta świeczki.16.RÓWNINA STRACHUSzalejąc i sprzeciwiając się Pupilce, mogłem wiele stracić.Elmo, Jednooki, Goblin i Otto lubią mnie drażnić, ale nie wtajemniczą mnie w plan.Nawet Tropiciel, który wydał się przyjaźnie nastawiony i paplał do mnie więcej niż inni, nie puściłby pary z ust.Tak więc kiedy nadszedł wyznaczony dzień, powitałem go z kompletną ignorancją.Spakowałem zwykłe polowe rzeczy.Nasze tradycje na­wiązywały do ciężkiej piechoty, chociaż ostatnio więcej jeździliśmy konno.Byliśmy za starzy, by na własnych plecach dźwigać osiem funtów dobytku.Przetaszczyłem swoje rzeczy do jaskini urządzonej jako stajnia i ze zdziwieniem stwier­dziłem, że żaden koń nie był osiodłany.Chociaż nie, jeden był.Pupilki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl