[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zbliżyli się do martwych żołnierzy, przedstawionych na mapie Bomanza jako pionki.Wydawało mu się, że słyszy za sobą czyjeś kroki.Obejrzał się, lecz niczego nie dostrzegł.Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że usłyszał kręcącego się po domu Stancila.Duch rycerza wzywał go na pojedynek.Jego nienawiść była tak nieskończona i nie zaspokojona, jak zimne fale uderzające o piaszczysty brzeg.Bomanz okrążył go nerwowo.Napotkał spojrzenie wielkich, zielonych oczu.Starożytnych, mądrych, bezlitosnych oczu, przyglądających mu się arogan­cko, z pogardą.Smok obnażył kły w szyderczym uśmiechu.To jest to, co przeczytałem, pomyślał Bomanz.Ale.nie, smok nie mógł go dotknąć.Wyczuwał jego irytację, bo w cieles­nej postaci byłby dla niego smakowitym kąskiem.Pospieszył za kobietą, która niewątpliwie była Panią.Ona również starała się do niego dotrzeć.Najwyraźniej chciała czegoś od niego, więc lepiej zachować ostrożność.Weszli do masywnej, obszernej krypty, pełnej przedmiotów, które niegdyś należały do Dominatora.Sądząc po nich, nie wiódł spartańskiego życia.Kobieta zniknęła za stertą mebli.Pośpieszył za nią.— Gdzie?.Nagle zobaczył ich.Leżeli obok siebie, na osobnych, kamien­nych płytach.Skuci kajdanami i brzęczącymi w powietrzu siłami.Nie oddychali, ale nie ujawniali też śmiertelnej szarości.Sprawiali wrażenie zawieszonych w czasie.W legendzie nie było przesady.Oddziaływanie Pani nawet w tym stanie było ogromne.— Bo, masz dorosłego syna — upomniał samego siebie, gdyż wzbierała w nim chęć, by skakać i wyć jak młodzieniec.Znów usłyszał kroki.Niech diabli wezmą tego Stancila.Czy nie może siedzieć spokojnie? Hałasował za trzech.Kobieta otworzyła oczy.Kiedy na jej ustach zagościł cudow­ny uśmiech, Bomanz zapomniał o Stancilu.— Witaj — odezwał się głos w jego głowie.— Długo czekaliśmy, prawda?Z wrażenia nie był w stanie wykrztusić słowa, więc tylko skinął głową.— Obserwowałam cię.Tak, widziałam wszystko w tej opu­szczonej dziczy.Próbowałam pomóc, ale barier było zbyt wiele i za silne.Ta przeklęta Biała Róża nie była głupia.Bomanz spojrzał na Dominatora.Olbrzymi, przystojny władca-wojownik spał.Bomanz zazdrościł mu fizycznej per­fekcji.— Zapadł w głębszy sen.Czyżby zabrzmiało to szyderczo? Nic nie mógł wyczytać z jej twarzy.Jej urok niemal oślepiał go.Podejrzewał, że rzeczywiście, tak jak słyszał, to Pani była siłą napędową Dominacji.— Byłam — potwierdził głos.— I następnym razem.— Następnym razem?Radość rozdzwoniła się wokół niego, jak dzwonki poruszone delikatnym podmuchem.— Przyszedłeś tu, aby się uczyć, czarowniku.Jak odpłacisz swej nauczycielce?Wreszcie nadszedł moment, dla którego żył.Zwycięstwo było tak blisko.Wystarczyło zrobić jeden krok.— Byłeś sprytny i ostrożny.Tak długo przygotowywałeś się, a Monitor ani razu cię nie przyłapał.Brawo, czarowniku.Trudny krok, wiążący tę kreaturę z jego pragnieniem.Dzwonki zabrzmiały głośniej.— Nie zamierzasz się targować? Wolisz przymus?— Jeśli muszę.— Niczego mi nie dasz?— Nie mogę ci dać tego, czego chcesz.Znów srebrzyste dzwonki zabrzmiały radośnie.— Nie możesz mnie zmusić.Bomanz wzruszył ramionami.Myliła się.W młodości znalazł coś, co do niej należało i natychmiast zorientował się, że może się tym posłużyć.Dzięki temu przedmiotowi dotarł do miejsca, w którym teraz się znajdował.Złamał szyfr, w którym zapisane było sekretne słowo, przez co uzyskał patronat Pani.Okoliczności sprawiły, że została nią jedna z córek tamtejszej rodziny, a jej imię znane było w historii pre-Dominacji.Wystarczyło małe śledztwo i cze­kające go zadanie stało się proste.Znajomość jej prawdziwego imienia dawała mu potęgę, dzięki której mógł zmusić Panią do wszystkiego.W czarnoksięstwie prawdziwe imię jest identyczne z nazwą przedmiotu.Powinienem krzyczeć, pomyślał Konował.Wygląda na to, że mój korespondent skończył pisanie, nie wyjawiwszy mi tajemnicy, którą od lat próbuję rozwikłać.Niech przeklęte będzie jego czarne serce.W postscriptum autor listu naskrobał coś jak kura pazurem.Prawdopodobnie miało to oznaczać, że jeszcze się skontaktuje.Jednak do tego czasu nic nie mogłem zrobić.Jak zwykle nie było żadnego podpisu ani pieczęci.20.KRAINA KURHANÓWDeszcz nie przestawał padać.W najlepszym przypadku kończyło się na mżawce, która potem zmieniała się w opadającą mgłę.Corbie wychodził codziennie, choć wciąż skarżył się na ból nóg.— Jeśli pogoda tak ci nie służy, to dlaczego tu zostajesz? — pytał Pudełko.— Mówiłeś, że twoje dzieci prawdopodobnie mieszkają w Opalu.Dlaczego nie pojedziesz tam i nie odszukasz ich sam.Przynajmniej miałbyś lepszą pogodę.Było to jedno z trudnych pytań, na które Corbie musiał wymyślać przekonujące odpowiedzi.Jednak nie znalazł jeszcze takiej, która do końca zaspokoiłaby ciekawość jego wrogów.Nie było rzeczy, którą Corbie bałby się zrobić.W innym życiu, jako inny człowiek, wyzwał samych diabelskich wysłanników.Miecze, czary i śmierć nie mogły go powstrzy­mać.Przerażali go tylko ludzie i miłość.— Myślę, że to przyzwyczajenie — odpowiedział słabym głosem.— Może kiedyś potrafiłem żyć w Wiośle.Może.Nie umiem postępować z ludźmi, Pudełko.Nie lubię ich zbytnio.Nie mogłem znieść Miast Klejnotów.Mówiłem ci, że byłem tam raz?Pudełko słyszał tę historię kilka razy.Podejrzewał, że Corbie był tam więcej razy albo tylko pochodził z jednego z Miast Klejnotów.— Tak.Kiedy w Forsbergu wybuchł Wielki Bunt.Opowia­dałeś mi, że po drodze widziałeś Wieżę.— Zgadza się.Wspomnienia, miasta.Nie lubię ich, młodzieńcze.Nie lubię.Za dużo ludzi.Tutaj też czasami jest ich za dużo.A przynajmniej było, kiedy przybyłem tu po raz pierwszy.Teraz jest już ich tyle, ile powinno.Może trochę za dużo hałasu i kłopotów z powodu tego nie umarłego — skinął głową w stronę Wielkiego Kurhanu — ale poza tym prawie w porządku.Z jednym czy z dwoma z was, chłopaki, mogę sobie porozmawiać.Nikt więcej nie wchodzi mi w drogę.Pudełko pokiwał głową.Wydawało mu się, że rozumie to, czego inni nie potrafią zrozumieć.Znał innych starych wete­ranów.Większość z nich miała swoje dziwactwa.— Hej! Corbie! Należałeś do Czarnej Kompanii, kiedy byłeś na północy?Corbie zamarł, intensywnie wpatrując się w młodzieńca, który oblał się rumieńcem i odchrząknął zakłopotany.— O co chodzi, Corbie? Czy powiedziałem coś złego? Corbie poszedł dalej, by ukryć zmieszanie.— To dziwne, ale czytasz w moich myślach.Tak, przyłączyłem się do nich.To źli ludzie.Bardzo źli.— Mój tata opowiadał nam historie o nich.Był z nimi w czasie długiego odwrotu.O Władcach, Wietrznej Krainie, Stopniu Łzy, o wszystkich tych bitwach.Po bitwie pod Urokiem wrócił do domu.Opowiadał okropne historie o Czarnej Kompanii.— Tej części nie znam, bo kiedy Zmienny i Kulawiec przegrali bitwę, zostałem zwolniony.Z kim był twój ojciec? Nigdy za dużo o nim nie mówiłeś.— Z Nocnym Wyjcem.Nie mówiłem o nim, bo nigdy nie było okazji.Corbie uśmiechnął się.— Synowie rzadko idą w ślady ojców.Wiem to z własnego doświadczenia.— Czym zajmował się twój ojciec?Corbie roześmiał się.— Był farmerem czy coś w tym rodzaju, ale wolałbym o nim nie rozmawiać.— Co my tu robimy, Corbie? — zawtórował mu Pudełko.Sprawdzamy pomiary Bomanza — pomyślał Corbie — ale oczywiście nie mógł tego powiedzieć młodzieńcowi ani wy­myślić odpowiedniego kłamstwa.— Spacerujemy w deszczu.— Corbie.— Pudełko, czy możemy przez chwilę milczeć? Proszę.— Jasne.Corbie kuśtykał ścieżką Krainy Kurhanów, zachowując pełen szacunku dystans [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl