[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W przeciwieństwie do Gatta nie mieliby motywu, a poza tym pewna ich liczba została wysadzona w baraku.Miałem podstawy, by sądzić, że żaden z ludzi znajdujących się w tamtym baraku nie przeżył eksplozji, co dla reszty musiało być diabelnym szokiem.Fakt, że atak podjęto już po godzinie, dowodził, że Gatt bez względu na to, kim był, potrafił kierować i podporządkowywać sobie ludzi.Osobiście wiedziałem o trzech chicleros, którzy zostali zastrzeleni, następnych czterech, skromnie licząc, zginęło w baraku, a Fowler i Rudetsky, nim zostali zabici, pewnie też paru wykończyli.Gatt musiał być nie lada piekielnikiem, jeśli potrafił po odniesieniu takich strat zmobilizować chicleros do kolejnego ataku.Po eksplozji samolot zatoczył kilka pętli, po czym odleciał, kierując się na północny zachód.Jeżeli należał do Gatta, to i tak nie robiło nam żadnej różnicy, jeśli do kogoś innego, to pilota musiało zastanowić, co się tu dzieje.Z pewnością zainteresowało go to na tyle, że kilkakrotnie przeleciał nad obozem.Mógł więc o tym zameldować odpowiednim władzom po dotarciu do celu swej podróży.Zanim jednak by podjęto jakieś kroki, wszyscy gryźlibyśmy już ziemię.Nie przypuszczałem jednak, by mógł to być ktoś obcy.Już od dłuższego czasu przebywaliśmy w Quintana Roo i jedynymi samolotami, jakie widziałem, były samoloty należące do Fallona i dwusilnikowa awionetka Gatta, którą przyleciał do obozu I.W Quintana Roo nie ma zbyt wielkiego zapotrzebowania na usługi lotnicze, jeśli więc nie był to samolot Gatta, mógł mieć na pokładzie kogoś takiego jak Pat Harris, który chciał się dowiedzieć, dlaczego Fallon przestał kontaktować się ze światem zewnętrznym.Ale nie łudziłem się nawet, by mogło to zmienić naszą sytuację.Skrzywiłem się z bólu, gdy kula przeszyła ścianę baraku i kilka odprysków plastikowej izolacji wbiło mi się w grzbiet dłoni.Mieliśmy do wyboru dwie rzeczy: pozostać w baraku i czekać, aż nas po kolei wystrzelają, lub próbować przebić się do lasu i dać się zabić na otwartej przestrzeni.Kiepski wybór.— Zastanawiam się, gdzie jest reszta tych facetów — powiedział Smith.— Od frontu nie może ich być więcej niż czterech.— Chcesz wyjść na zewnątrz i sprawdzić? — uśmiechnąłem się krzywo.Zdecydowanie potrząsnął głową.— Niech sami przyjdą po mnie.Wtedy to oni będą odsłonięci.Katherine przycupnęła za dużą belką, ściskając rewolwer, który jej dałem.Jeżeli nawet nie przestała się jeszcze zupełnie bać, to umiejętnie kryła strach.Bardziej martwił mnie Fallon, po prostu trwał w bezruchu, mocno trzymając strzelbę w oczekiwaniu tego, co musiało nastąpić.Myślę, że dał już za wygraną i z ulgą powitałby druzgocące uderzenie kuli w głowę, które zakończyłoby wszystko.Mijał czas odmierzany regularną palbą karabinową i głuchymi uderzeniami kul, gdy trafiały w grube drzewo.Pochyliłem się i przyłożyłem oko do przestrzelonej dziury w ścianie, kierując się raczej wątpliwą zasadą, że piorun nigdy nie uderza w to samo miejsce.Snajperzy byli doskonale ukryci, zupełnie bowiem nie można ich było zlokalizować.Zresztą i tak nie miało to żadnego znaczenia.Byliśmy w posiadaniu tylko jednego karabinu z dwoma nabojami w magazynku.Ciało Fowlera leżało jakieś dziesięć metrów od baraku.Wiatr targał jego koszulę, a pasemka włosów tańczyły w rytm gwałtowniejszych podmuchów.Leżał spokojnie, z jedną ręką wyciągniętą w bok i nienaturalnie zgiętymi palcami.Można by pomyśleć, że spał, gdyby nie okropne, ciemne plamy krwi na koszuli, znaczące ślady po kulach.Gardło zabolało mnie, gdy przełknąłem ślinę.Spojrzałem na zniszczony barak, a potem dalej, na miny Uaxuanoc i odległy las.Było w tej scenerii coś dziwnego i nienaturalnego, ale nie z przyczyny tego ohydnego świadectwa przemocy i śmierci.Nastąpiła jakaś zmiana i sporo czasu minęło, zanim zgadłem, co się stało.— Smith!— Tak?— Wiatr się wzmaga.Zapadła cisza.Wyjrzał na zewnątrz, aby to sprawdzić, po czym zapytał zmęczonym głosem:— No i co z tego?Ponownie popatrzyłem na las.Poruszał się, wierzchołki drzew i gałęzie tańczyły kołysane podmuchami wiatru.Przez cały okres mojego pobytu w Quintana Roo powietrze było zastygłe w bezruchu i gorące.Były chwile, kiedy z radością powitałbym chłodny powiew, Ostrożnie wyjrzałem przez okno, starając się nie wystawiać głowy na przypadkowy strzał.Na wschodzie niebo pociemniało, zasnuwając się ciężkimi chmurami, przez które przebijało odległe migotanie błyskawic.— Fallon! Kiedy zaczyna się pora deszczowa? Lekko drgnął.— Lada chwila, Jemmy.Nie zainteresował się, dlaczego o to pytam.— A gdybyś teraz zobaczył chmury i błyskawice, to co byś pomyślał?— Że deszcze się zaczęły.— I to wszystko? — spytałem rozczarowany.— To wszystko.Następna kula uderzyła w barak, a ja zakląłem, bo poczułem, jak drzazga wbija mi się w łydkę.— Hej! — krzyknął Smith z trwogą.— Skąd ona, u diabła, przyleciała? — wskazał na wyszczerbioną dziurę w drewnianej podłodze.Zrozumiałem, co miał na myśli.Ta kula uderzyła pod nieprawdopodobnym kątem, a przecież nie odbiła się rykoszetem.Wpadła następna — krzesło drgnęło i przewróciło się.Zobaczyłem dziurę w siedzeniu i już wiedziałem wszystko.Poczekałem jeszcze na kolejną kulę.I tym razem usłyszałem wyraźnie, jak przebiła dach.Chicleros wdrapali się na stok wzgórza za cenote i z góry ostrzeliwali nasz barak.Sytuacja stała się zupełnie nie do zniesienia.Dodatkowo zabezpieczone były tylko ściany i osłona ta do tej pory dobrze nam służyła, od góry jednak nie chroniło nas nic.Mogłem już dostrzec światło dzienne, wpadające przez szczelinę w płycie azbestowej dachu, w miejscu, w którym kula rozłupała kruchy płat.Przy dostatecznej liczbie celnych strzałów chicleros mogli nieomal zedrzeć dach znad naszych głów, ale my najprawdopodobniej nie dożylibyśmy tego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl