[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spostrzegł, że idzie za nim, i spodziewał się, że go zatrzyma.Ale niespodziewanie nie zrobiła tego.Nie przyjrzał się jej dokładnie, ale zobaczył dość, żeby zauważyć jej potargane włosy i zakrwawiony, porozrywany strój.Natychmiast obudziła się w nim troska o nią, lecz jednocześnie czuł, że stanowczo nie powinien się w to wtrącać.Stawką był jego etat w szpitalu.Jeżeli potrzebna jej była pomoc lekarska, to trafiła we właściwe miejsce, a jeżeli pragnęła duchowego wsparcia, to przecież mogła skontaktować się z nim telefonicznie i spotkać poza szpitalem.Tylko że ona ani go nie zatrzymała, ani nie zadzwoniła.A teraz właśnie dowiedział się, że przyjęto ją do szpitala jako pacjentkę i że będzie ją operował sam Stark.Ponieważ był dyżurnym chirurgiem, poinformowano go, że chodzi o wycięcie wyrostka.Wyglądało to na zupełny przypadek, ale przecież przypadki się zdarzały.Dowiedziawszy się, że operację poprowadzi Stark, myślał z początku, że powinien mu asystować.Ale rozwaga podpowiedziała mu, że nie był sprawiedliwy dla Susan i że w sali operacyjnej może się to okazać przeszkodą.Postanowił więc posłać młodszego chirurga i przeczekać operację.Spojrzawszy na zegarek, stwierdził, że już prawie północ.Operacja wyrostka Susan miała się zacząć za mniej więcej dziesięć minut.Próbował wrócić do lektury artykułu, ale nie dawała mu spokoju pewna myśl.Zapatrzył się w brudną szybę i zadumał, po czym podniósł słuchawkę telefonu i zapytał, w której sali ma się odbyć operacja.- W ósmej - odpowiedziała pielęgniarka dyżurująca na bloku operacyjnym.Bellows odłożył słuchawkę i pomyślał, że to dziwne.To właśnie na „ósemce” było tyle wypadków śpiączki i to właśnie o niej mówiła Susan, twierdząc, że w przewodzie doprowadzającym do niej tlen znalazła zawór.Ponownie sprawdził godzinę i szybko wstał.Zupełnie zapomniał o posiłku, który czekał na niego w barze.Był głodny.Włożył buty i ruszył do baru.Nadal jednak prześladowała go myśl o zaworze.Wsiadł do windy i nacisnął guzik pierwszego piętra, gdzie znajdował się bar.Ale jadąc, zmienił zamiar i nacisnął guzik następnego piętra.Cóż mu szkodziło, mógł w końcu sam obejrzeć ten zawór, kiedy będą operowali Susan.Uznał, że jest to niemądre, ale już postanowił to zrobić, chociażby dla spokoju sumienia.Fantastyczna wizja pełna geometrycznych obrazów, koloru i ruchu wyłoniła się z mroków, rosnąc i rosnąc.Geometryczne wzory zderzały się ze sobą, rozpadały i łączyły w nowe niepojęte formy i kształty.Z tego chaosu wyłaniały się kolejne fragmenty pogoni i ucieczki, a po nich przebita nożyczkami ręka.Potem znów realistyczny obraz prosektorium, zawierający omamy węchowe i słuchowe, spirala schodów i korytarzy, w którym rojno było od twarzy D’Ambrosia uśmiechających się z sadystyczną rozkoszą.Był coraz bliżej i bliżej, a potem jego twarz rozpłynęła się, a on sam, wirując, zapadł się w otchłań.Korytarz obrócił się i zawirował jak kalejdoskop.Powoli, wciąż nowymi falami powracała do niej świadomość.W pewnej chwili zdała sobie sprawę, że ma przed oczami sufit.Poruszał się.Chociaż nie, to nie on, to ona była w ruchu.Próbowała unieść głowę, ale ważyła tonę.Spróbowała poruszyć rękami, ale i one były niewiarygodnie ciężkie i musiała dobyć wszystkich sił, żeby unieść choć przedramiona.Leżała na plecach i wieźli ją korytarzem.Powracał słuch.Słyszała głosy.ale nie rozumiała, co mówią.Ktoś chwycił jej ręce i ułożył wzdłuż ciała.Chciała wstać.Chciała wiedzieć, gdzie jest, co się z nią stało? Spała? Nie, nie uśpiono jej.Nagle wszystko pojęła.Próbowała przezwyciężyć działanie leku, otrząsnąć się z jego wpływu.Wracała jej zdolność myślenia.Już rozumiała, o czym mówią.- Atak wyrostka.Musi być bardzo ostry.To studentka medycyny.Myślałbyś, że taka powinna mieć więcej rozumu.- Podobno rano telefonicznie zawiadomiła dziekana o chorobie - mówił drugi, niższy głos - więc musiała wiedzieć, że coś z nią nie tak.Może się bała, że jest w ciąży.- Możliwe.Ale przekonała się, że nie.Susan próbowała się odezwać, ale nie była w stanie dobyć z siebie głosu.Odkryła jednak, że może ruszać głową na boki.Działanie narkotyku zaczynało słabnąć.Rozpoznała, gdzie jest.Była w umywalni przy sali operacyjnej.Zwróciwszy głowę w prawo, dostrzegła umywalkę i stojącego przy niej chirurga.- Potrzebuje pan jednego, czy dwóch asystentów? - zapytał za jej głową jeden z głosów.Myjący odwrócił się.Był w czepku i masce, ale Susan rozpoznała go.To był Stark!- To tak prosty zabieg, że wystarczy jeden.Zajmie mi ze dwadzieścia minut.- Nie, nie - krzyknęła Susan, lecz zamiast głosu spomiędzy jej warg wydostało się z sykiem trochę powietrza.Powieziono ją w stronę sali operacyjnej.Drzwi były otwarte.Dojrzała w nich numer - ósemkę.Działanie narkotyku słabło.Mogła już unieść głowę i lewą rękę.Nad sobą zobaczyła wielkie światła operacyjne.Ich blask oślepił ją.Musiała wstać.i uciekać!Silne ramiona chwyciły ją w pasie, zacisnęły się na kostkach nóg i głowie.Czuła, że podtrzymują ją i bez żadnego wysiłku przenoszą na stół operacyjny.Uniosła lewą rękę, żeby się czegoś chwycić.Trafiła na czyjeś ramię.- Proszę.nie.ja.- mówiła wolno, prawie niedosłyszalnie.Nie zważając na ciążącą głowę, próbowała usiąść.Na czole poczuła mocną rękę, która przycisnęła jej głowę do stołu.- Spokojnie, wszystko będzie dobrze.Tylko proszę głęboko oddychać.- Nie, Nie! - mówiła coraz głośniej.Ale już w następnej chwili miała na twarzy maskę, a prawa ręka nagle zabolała.Podłączyli kroplówkę, pomyślała.Płyn zaczął się wsączać w żyłę.Nie, nieee!!! Próbowała szarpać głową na boki, ale przytrzymywały ją silne ręce.Spojrzała w górę i zobaczyła twarz w masce.Oczy tamtego wpatrywały się w jej oczy.Pochwyciła spojrzeniem butlę kroplówki, wewnątrz której tańczyły banieczki, a potem strzykawkę wbijającą się w przewód.Pentotal!- Wszystko będzie dobrze.Proszę się rozluźnić.Głęboko oddychać.Wszystko będzie dobrze.Proszę się rozluźnić.Głęboko oddychać.Dnia 27 lutego trzydzieści sześć minut po północy w sali operacyjnej nr 8 panowało ogromne napięcie.Młodszy chirurg stwierdził nagle, że ma dwie lewe ręce, i to do tego stopnia, że nie może utrzymać kleszczy i partaczy przewiązki.Obecność i sława Starka przytłoczyły żółtodzioba, zwłaszcza kiedy po pierwszej wpadce znikło wzajemne porozumienie.Kiedy anestezjolog kończył spisywać swój raport, jego pismo stało się jeszcze bardziej chimeryczne niż zwykle.Pragnął mieć już tę operację za sobą, bowiem strasznie go zdenerwowały pewne nieregularności w pracy serca, które wystąpiły w środku zabiegu.Ale jeszcze gorsze było nieoczekiwane zamknięcie jednokierunkowego zaworu doprowadzającego tlen.Awaria centralnych przewodów tlenowych zdarza się po raz pierwszy w jego ośmioletniej praktyce anestezjologa.Wprawdzie bez najmniejszych przeszkód podłączył się do awaryjnych zielonych butli z tlenem i był bezwzględnie pewien, że ilość dostarczonego gazu nie była zmniejszona, ale strasznie to przeżył.Przecież mógł wyprawić pacjentkę na tamten świat.- Kiedy koniec? - spytał zza parawanu, odkładając pióro.Oczy Starka miotały się, spoglądając to na wiszący nad wejściem zegar, to na stół operacyjny.Przejął od niezgrabnego pomocnika czynność założenia szwów.- Góra pięć minut - odparł, zaciskając węzeł zwinnymi palcami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]