[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znacznie bardziej pouczająca była obser­wacja dwóch węży.Zastanawiał się, od jakiego czasu towarzyszyły niewolniczemu statkowi, traktując go jako dostawcę łatwego jedzenia.Kiedy zaata­kowała “Marietta”, wycofały się, pozornie wystraszone nagłym po­ruszeniem.Gdy jednak rozległy się dźwięki bitwy i wrzaski umiera­jących, bestie szybko wróciły.Otoczyły połączone statki niczym że­brzące i przepychające się pod stołem psy.Kennit nigdy przedtem nie miał okazji obserwować węży przez tak długi czas i z tak bliskiej odległości.Te dwa wydały mu się absolutnie nieustraszone.Większy miał na ciele połyskliwe karmazynowe i pomarańczowe cętki.W pewnej chwili wynurzył się wysoko ponad wodę i otworzył pasz­czę.Wokół szyi i głowy dostrzegł wąsatą krawatkę przywodzącą na myśl lwią grzywę.Poszczególne wąsiki falowały niczym żądlące wło­ski anemona lub macki meduzy.Kennit był przekonany, że w wą­sach znajdują się gruczoły wypełnione paraliżującą trucizną, w każ­dym razie mniejszy, turkusowy wąż jawnie starał się nie dotykać kra­watki drugiego.Niezbyt imponujące rozmiary turkusowy nadrabiał zajadłością.Ośmielał się podpływać znacznie bliżej burty, podnosił głowę na wy­sokość relingu, otwierał paszczę i obnażał kolejne rzędy ostrych zę­bów.Syczał przy tym i z jego paszczy wydobywał się cienki obłoczek jadowitej śliny.Nagle obłok otoczył dwóch walczących mężczyzn.Obaj natychmiast przerwali potyczkę i upadli na pokład, rozpaczli­wie chwytając powietrze i wijąc się w daremnej walce, aby zaczerp­nąć oddechu.Wkrótce znieruchomieli, a sfrustrowany wąż, wście­kły, że zdobycz pozostała na pokładzie, zacinał ogonem taflę morza, ubijając wodę w pianę.Kennit domyślił się, że stwór jest młody i nie­doświadczony.Większy wąż traktował życie w sposób zdecydowanie bardziej filozoficzny.Ochoczo kręcił się wzdłuż burty niewolniczego statku i czekał, aż marynarze z ciałami zabitych podejdą do relingu.Wte­dy otwierał paszczę, by chwycić to, co mu rzucą - martwego bądź jeszcze żywego człowieka.Złapał ciało, lecz nie zaczął go gryźć, mimo iż jego zęby wyda­wały się wręcz stworzone do rozdzierania na strzępy.Po prostu od­rzucił głowę w tył i otworzył paszczę jeszcze szerzej, o wiele szerzej niż Kennit uważał za możliwe.Potem ciało Zniknęło, wraz z ubra­niem i butami, a piracki kapitan widział, jak przesuwa się w przeły­ku stwora.Spektakl był równocześnie przerażający i fascynujący.Załoga Kennita wydawała się podzielać jego respekt, ponieważ kiedy bitwa się skończyła i na pokładzie pozostały jedynie ciała i jeń­cy, piraci zabrali przeznaczone dla węży ofiary na górny pokład ru­fowy i stamtąd karmili bestie.Niektórzy ze związanych więźniów płakali i krzyczeli, ale ich wrzaski zagłuszały pochwalne ryki pirac­kiej załogi towarzyszące wyrzuceniu przez burtę kolejnej ofiary.Wkrótce marynarze zaczęli się zabawiać - rzucali ofiarę nie które­muś ze stworów, lecz pomiędzy nie, po czym patrzyli, jak wielkie stworzenia walczą o mięso.Pozostali na pokładzie “Marietty” męż­czyźni czuli się zlekceważeni, ponieważ wykluczono ich z takiej roz­rywki; wprawdzie bez słowa pełnili wachtę na statku, ale ciągle łypa­li na rozbawionych towarzyszy.Kiedy węże się nasyciły, ich agresja zmalała i chętnie dzieliły się jedzeniem.Wreszcie ostatni jeńcy spadli za burtę, a wówczas na pokła­dzie zaczęli się pojawiać pierwsi niewolnicy.Wychodzili z włazów, kaszląc i mrużąc oczy w porannym świetle.Do kościstych ciał przyciskali kurczowo postrzępione szmaty, które rozwiewał mocny morski wiatr.Gdy piraci Kennita otworzyli wszystkie pokrywy włazów, w powietrzu zwiększył się smród, jakby starego dżinu, który zbyt długo tkwił pod pokładem.Kapitanowi robiło się mdło na widok ludzi uratowanych przez jego załogę.Choroba zawsze wyzwalała w nim wielkie przerażenie, więc pospiesznie wysłał ja­kiegoś człowieka, aby przekazał Sorcorowi, że nadszedł czas na rozłączenie statków.Chciał, by “Mariettę” od tej zdobycznej, do­tkniętej zarazą łajby rozdzielił spory pas czystej słonej wody.Wi­dział, jak jego posłaniec skacze na rozkaz, chętny przyjrzeć się wszystkiemu z bliska.Kennit opuścił rufę i zszedł do swojej kaju­ty, gdzie zapalił pachnące świece, by zniwelować wciskający się z zewnątrz odór.Kilka minut później do drzwi ostro zastukał Sorcor.- Wejść - zaprosił go szorstko kapitan.Wszedł krzepki mat.Ręce miał czerwone, oczy mu błyskały.- Pełne zwycięstwo - oznajmił zadyszany.- Pełne.Statek jest nasz, panie.Uwolniliśmy ponad trzysta pięćdziesiąt osób: mężczyzn, kobiet i dzieci.- Mieli jakiś inny ładunek? - spytał Kennit kwaśnym tonem, gdy Sorcor przerwał dla zaczerpnięcia oddechu.Mat wyszczerzył zęby.- Kapitan miał dobre oko do pięknych strojów, panie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl