[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zbudowali sobie maleńkie sioło, mieli w nim sporo kobiet i zwierząt; jedne i drugie zdradzały wyraźne oznaki zaawansowanej ciąży.- To najlepszy przydział, jaki kiedykolwiek mieliśmy, Kapitanie.- No cóż, teraz będzie trochę roboty.- Wydałem kilka rozkazów.Potem ja i moje córki, moja kumpelka biała wrona i mój martwy przyjaciel przelecieliśmy przez bramę cienia.Chociaż nic nie wi­działem, wydawało mi się, że wyczuwam obecność Nef.Na równinie zalegały łaty brudnego śniegu.Nawiane wiatrem, stare zaspy zgromadziły się od zachodniej strony kamiennych ko­lumn.W powietrzu wisiał kąsający chłód.Pogoda tu panująca musia­ła wywodzić się z zupełnie innego miejsca niźli mój ojczysty świat.Wręcz namacalnie czuło się aurę zaniedbania.Jakby mieszkańcy prze­stali troszczyć się o porządki i konieczne naprawy.W bezimiennej fortecy było nieco milej.Zniknął smród ludzkich odchodów.Najwyraźniej Baladitya posprzątał po poprzednich goś­ciach Shivetyi.Ale wnętrze wypełniała za to woń rozkładającego się ciała.- Będziemy potrzebowali światła - poinformowałem dziewczy­ny.Wciąż konkurując ze sobą w ten czy inny sposób, pospieszyły stworzyć te swoje maleńkie błędne ogniki; to chyba pierwsza sztu­czka, jakiej uczą się czarodzieje.Natychmiast wyjaśniło się, skąd bierze się ten smród.Baladitya zasnął przy pracy i już się nie obudził.Chłodne, suche powietrze spowolniło gnicie ciała.Było mi smutno, ale nie byłem zdziwiony.Baladitya musiał być już stary, kiedy przyszedłem na świat.Arkana i Shukrat stosownymi gestami wyraziły swe współczucie.- To niedobrze - mruknąłem, patrząc na szczątki kopisty.- Li­czyłem, że pomoże mi porozumieć się z Shivetyą.Z jakiegoś miejsca w ciemnościach biała wrona powiedziała:- Hej tam, żołnierzu.Masz ochotę się zabawić?Szukając oliwy, którą mógłbym napełnić opróżnione lampy Baladityi, odparłem:- Ach, tak.Ty.Jeszcze nie wszystko stracone.Ale dalej nie ma żadnej gwarancji.- Co? - Ten głos był niczym wysoki pisk.Zastanawiałem się, jak jej się udaje przemawiać tyloma głosami, mimo iż ma do dys­pozycji tylko ptasi dziób.- Zaufanie.- Pamiętałem jeszcze czasy, gdy każde jej słowo po­trafiło mnie śmiertelnie przerazić.Przypuszczam, że wraz z pogłę­bianiem się znajomości przychodzi.coś innego.Teraz czułem się w jej obecności prawie swobodnie.- Dlaczego, na niebiosa, ocze­kujesz, że będę ufać twym słowom?Na mą odwagę spory wpływ miała świadomość, że spoczywa głę­boko pod ziemią, uwięziona w swego rodzaju śpiączce nieśmiertel­ności.- Shivetya nie pozwoliłby mi skłamać.Racja.Nazwijcie mnie cynikiem.Ale powoli rosło we mnie wra­żenie, że przez te wszystkie lata golem obserwował nas znacznie uważniej niż Kina.Wrażenie, że nie sposób rozplatać nici, za pomocą których manipulowali nami ona i on.Podejrzenie, że kiedy szło o ma­newry mające na celu zgubienia tego świata, golem był w takim sa­mym stopniu podstępny.- Dobra.Mamy twoje słowo, tak? Mnie to wystarczy.Zaczy­najmy.Czy Bogini wie, że tu jesteśmy? Czy wie, o co mi chodzi?- Jej uwagę zaprząta coś innego.Dziewczęta zajęły się napełnieniem i zapaleniem lamp.Grzeczne dzieci.Nauczyły się, jak o siebie zadbać.I z szacunkiem oraz po­dziwem obserwowały swego tatę przy pracy.A po prawdzie, to pewnie zastanawiały się, co też właściwie robię, rozmawiając z wroną, która wyglądała jak dotknięta plagą.I konwersowała ze swobodą po­zwalającą podejrzewać prawdziwą inteligencję w tym ptasim móż­dżku.Powiedziałem Arkanie:- Gdybyś potrafiła czytać i pisać po tagliańsku, wiedziałabyś, co się tu dzieje, ponieważ wszystko jest w Kronikach.- Nie, dzięki, tato.Nawet nie mam zamiaru próbować.Wczoraj powiedziałam nie, mówię nie dzisiaj, a wszystko, co usłyszysz jutro, to znowu będzie nie.Nie mam zamiaru głębiej wnikać w te wasze sprawki, niźli się to już stało.Suvrin przez cały czas nic innego nie powtarzał.Suvrin, który zaczął jako jeniec wojenny.Shukrat powiedziała:- O mnie możesz z góry zapomnieć.O Shukrat nigdy nawet nie pomyślałem.I nie pomyślałbym.Jed­nak sądziłem, że Arkana może się jeszcze zdecydować.Jeśli tylko da szansę tej myśli.Miała charakter odpowiedni, by stać się jedną z naszej bandy.- Pora werbunku dobiegła końca? - zapytała wrona.- Jak na razie.- Zerknąłem w ciemność, próbując wypatrzeć więcej szczegółów sylwetki golema.Światła jednak było za mało.Demon chyba spał.Albo przynajmniej zachowywał obojętność.Co mnie zdziwiło, bo przecież przyszedłem tutaj, aby go uwolnić.Wzruszyłem ramionami.Jego obojętność była bez znaczenia dla moich planów.Poszedłem po Goblina.Potem odprowadziłem go na bok, dobrze w głąb posadzki ogromnej sali Shivetyi, z dala od obcych uszu.Gdy­bym zabrał ze sobą lampę, mógłbym podziwiać cudowny sposób, w jaki szczegóły posadzki odwzorowują cechy samej równiny.Streściłem rzecz całą karzełkowi.- Kina myśli bardzo wolno.Musimy wszystko zrobić, zanim się zorientuje, że już tu jesteśmy, że mamy zamiar uderzyć, że dyspo­nujemy bronią dostatecznie potężną, aby jej zaszkodzić.- Przez cały czas naszego pobytu w tym miejscu włócznia Jednookiego lśniła.Płomyki ognia przebiegały wzdłuż drzewca, kreśląc nieprzewidywalne wzory.Krawędzie grotu jęczały, tnąc powietrze.Broń zdawała się wyczuwać, co ją czeka.Nikt nie mógł wątpić, że włócznia stanowiła arcydzieło, aczkol­wiek sztuki szczególnego rodzaju.Nikt nie zaprzeczy, że tworząc swój majstersztyk, Jednooki wspiął się na wyżyny natchnienia nie­częste w jego długim, lecz raczej żałosnym życiu.Wiele arcydzieł należy do tej samej kategorii: pojedynczego trium­fu geniuszu ich twórcy.- Kiedy dotrzemy do bariery mroku na schodach, zacznie po­dejrzewać, że grozi jej niebezpieczeństwo.Będziesz musiał działać szybko.Rozpędź się, na ile to tylko będzie możliwe, żebyś wbił włócz­nię jak najgłębiej.Lanca Namiętności nie okazała się dosyć potężna.Ale nie wykonano jej z myślą o zabiciu boga.Natomiast włócznię Jednookiego tak.Możesz nazwać ją Zabójcą Bogów.Sam wiesz.By­łeś z nim przez większość lat, kiedy ją robił.Po przybyciu do Hsien nie zajmował się właściwie niczym innym.Goblin przy tym był.Ale tamten Goblin, żywy, nie zaś tylko duch schwytany w umęczone długim życiem ciało.Natomiast ten Goblin był przecież od dawna agentem potwora, którego miał obecnie zabić.Albo przynajmniej okaleczyć.A może tylko rozdrażnić.Podczas gdy wątpliwości opadały mnie niczym przyjaciele Tobo z ukrytego królestwa, nie przestawałem mówić, wyjaśniając mu po raz kolejny, dlaczego z nas wszystkich tylko on może przeprowadzić ostateczny atak.I naprawdę moje argumenty zdawały się go prze­konywać.A może po prostu podjął już niewzruszoną decyzję, a na­dzieje oraz pragnienia innych już się dlań nie liczyły.Goblinia istota dosiadła latającego słupa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl