[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Davy przecież wie, że ona umie przypodobać.się mężczyznom.Davidson skinął głową, nie patrząc na nią.To bydlę zaufało jej zupełnie.Kiedy grali, trzymała mu karty.A Bamtz? Bamtz tak się bał, że cieszył się tylko, gdy Francuz był w dobrym humorze.Francuz uwierzył wreszcie, że ona jest gotowa na wszystko.Wówczas zaczęli mówić przy niej otwarcie.Z początku nie mogła zrozumieć, co knują.Przybysze — tłumaczyła mu — nie spodziewając się zastać u Bamtza kobiety, byli tym zrazu niemile zaskoczeni.Gorączkowo doglądała malca i nikt, zajrzawszy do tego pokoju, nie znalazłby nic podejrzanego w zachowaniu się tych dwojga, rozmawiających szeptem przy posłaniu chorego.— Uważają mnie teraz za dzielniejszą od Bamtza — rzekła śmiejąc się z lekka.Dziecko jęknęło z cicha.Uklękła nad nim i, pochyliwszy się, wpatrywała się w nie posępnie.Potem, podniósłszy głowę, zapytała Davidsona, czy przypuszcza, że dziecko wyzdrowieje.Davidson był tego pewien.Wówczas szepnęła smutnie:— Biedny malec! Dla takich jak on nie ma szczęścia na tym świecie; psie życie go czeka! Lecz nie mogłam go porzucić, Davy, nic mogłam!Davidson odczuwał głęboką litość dla dziecka.Położyła mu rękę na kolanie i poważnie ostrzegała go przed Francuzem: Davy nie powinien mu pozwalać zbliżać się do siebie.Davidson oczywiście chciał, by wytłumaczyła mu to jaśniej, bo człowiek nie posiadający rąk, żeby nie wiem jak był ogromny, nie wydawał mu się w żadnym razie niebezpieczny.— Mogę ci tylko powtórzyć: nie daj mu się zbliżyć do siebie — nalegała niespokojnie, wahając się.Wreszcie wyznała, że Francuz po południu odprowadził ją na bok i kazał jej przywiązać do swego prawego kikuta siedmiofuntowy odważnik spośród tych, których Bamtz używał w handlu.Posłuchała go ze strachu przed jego dzikim gniewem.Bamtz był takim tchórzem, a żaden z tamtych ludzi też nie zatroszczyłby się o nią.Francuz pod najstraszniejszymi groźbami zakazał jej się przyznać tamtym, w czym mu dopomogła.Potem starał się ją uspokoić, obiecując, że jeśli mu będzie wierna w tej sprawie, to zabierze ją ze sobą do Hajfongu, czy gdzie indziej.Biedny kaleka musi mieć zawsze kogoś, kto by się nim opiekował.Davidson zapytał ją znów, czy rzeczywiście mają zamiar go zamordować? Mówił mi, że nie zdarzyło mu się w życiu nic, w co by mu równie trudno było uwierzyć.Anna przytaknęła: Francuz całą duszę włożył w tę sprawę.Davy może się spodziewać, że o północy wślizną się na statek, aby go w każdym razie okraść, a może nawet zamordować.Powiedziała to głosem zmęczonym, nie odrywając wzroku od dziecka.Davidson jednak nadal nie mógł w to uwierzyć; zbyt wielką czuł pogardę dla tych ludzi.— Posłuchaj, Davy — rzekła.— Wyjdę z nimi, gdy wyruszą na tę wyprawę, i skorzystam z jakiejkolwiek sposobności, aby się roześmiać; przyzwyczajeni są do tego, że się śmieję lub płaczę bez powodu.W tę cichą noc usłyszysz mnie na statku.Ale jakże jest ciemno na dworze, och, Davy! Jak jest ciemno!— Nie narażaj się tylko — rzekł Davidson i zwrócił jej uwagę na malca, który widocznie miał mniejszą gorączkę i zasnął głęboko.— Spójrz! Będzie już zdrów!Zrobiła ruch, jak gdyby chciała przycisnąć dziecko do piersi, lecz się powstrzymała.Davidson zabierał się do wyjścia, szepnęła mu więc pospiesznie:— Słuchaj, Davy! Powiedziałam im, że sypiasz zwykle w hamaku na rufie pod namiotem, umieszczonym ponad kajutą; rozpytywali się mnie o twoje zwyczaje i także o szczegóły tyczące się statku.Wyznałam im wszystko, co wiedziałam, gdyż muszę udawać przed nimi ich wspólniczkę, a Bamtz byłby im i tak to samo opowiedział, rozumiesz?Skinął jej przyjacielsko głową i wyszedł.Banda, zebrana dookoła stołu, z wyjątkiem Bamtza, patrzyła na niego.Tym razem przemówił do niego Fector:— Czy nie przyłączysz się, kapitanie, do naszej skromnej partii?Davidson odparł im, że wobec polepszenia się zdrowia dziecka ma zamiar pójść na statek, położyć się.Fector był jedynym z tej czwórki, którego właściwie nigdy nie widział, gdyż Francuza znał już z widzenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]