[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powietrze na dnie wąwozu wydawałosię gęstsze i bardziej zatęchłe, niemal przyprawiające o klaustrofobię.Warton wiedział dokładnie, w którym miejscu labiryntu bocznych odnóg iskalnych rumowisk szukać innych mieszkańców osady.Luke zobaczył mniejwięcej trzydzieści osób stojących ramię w ramię na skraju rozpadliny,wypełnionej od niedawna skalnymi odłamkami, i odrzucających je za siebie.Nawszystkich twarzach malowała się taka sama ponura zawziętość, jakby ludziestracili optymizm przed wieloma laty, ale mimo to nie chcieli zrezygnować zeswoich obowiązków.Nad rumowiskiem pochylały się dwie kobiety, wołającgłośno imiona dzieci.Jeden z mężczyzn brał dwa razy tyle głazów co pozostali.Jego długie, ciemne,splecione w warkocz włosy zwisały po lewej stronie twarzy.Wyrwane przed latybrwi i rzęsy sprawiały, że zarumieniona od wysiłku twarz była owalna i gładka.Mężczyzna odrzucał za siebie większe skały, które potem inni ludzie z mozołemodnosili jeszcze dalej.Ciemnowłosy, ujrzawszy Luke a, na chwilę przerwał pracę,ale nie rozpoznawszy go ani nie zdradziwszy żadnym gestem, że go widzi, znów50zaczął przerzucać ciężkie głazy.Sądząc po tym, w jaki sposób Warton i inniludzie na niego patrzyli, Luke domyślił się, że jest to sam Gantoris.Zanim Luke poszedł z Wartonem na skraj osypiska, zatrzymał się i rzuciwszyokiem, zorientował się, w których miejscach leży najwięcej głazów.Pózniejopuścił ręce wzdłuż ciała, zamknął oczy, skupił się i pozwolił Mocy przepływaćprzez swój umysł.Korzystając z jej siły, zaczął wyczuwać odłamki skał i jeodrzucać, nie pozwalając innym osuwać się na ich miejsca.Kiedy Yoda przed latyuczył go unosić ciężkie głazy, Luke traktował to jak zabawę, jak ćwiczenie dlanabrania wprawy.Teraz jednak od jego umiejętności zależało życie dwojgadzieci.Nie zwracał więc uwagi na pełne zdumienia okrzyki kolonistów.Po chwiliwszyscy cofnęli się, by zejść z drogi szybującym skałom, które Luke odrzucał siłąMocy w inny koniec rozpadliny.Czuł wyraznie, że gdzieś w mrocznych głębinachwciąż jeszcze tli się iskierka życia.Kiedy na odrzucanych skałach pojawiły się plamy krwi, a pózniej pośródodłamków skał ukazała się blada dłoń i część przedramienia ginącego wnieznanych mrokach rumowiska, kilkoro ludzi rzuciło się w tamto miejsce.Lukezdwoił wysiłki, starając się, by pozbawione podpory skały z powrotem niezasypały dziecka, i powrócił do odrzucania pozostałych głazów.- %7łyje! - krzyknął nagle jeden z ratowników.Po sekundzie on i pozostaliwyciągnęli spomiędzy skał dziewczynkę.Jej twarz i nogi były zakrwawione iposiniaczone, a jedna ręka na pewno złamana.Kiedy ratownicy wydostali małą,natychmiast zaczęła płakać z bólu i ulgi po przeżytym strachu.Luke wiedział, żewkrótce przyjdzie do siebie.Odnaleziony wkrótce potem chłopiec nie miał tyle szczęścia.Zginąłnatychmiast, przywalony lawiną ciężkich kamieni.Zanim Luke przybył naratunek, dziecko od dawna nie żyło.Mimo to Jedi nie przestał odrzucać głazów, pracując z ponurą miną, dopókiratownicy nie uwolnili całego ciała.Dopiero wtedy odprężył się i otworzył oczy.Zobaczył, że tuż przed nim stoi Gantoris.Widok jego twarzy świadczył o tym,że mężczyzna tylko z najwyższym trudem powstrzymuje się, by nie okazaćgniewu.- Dlaczego się tu zjawiłeś? - zapytał.- Kim jesteś?Warton znalazł się u boku Luke a.- Widziałem, jak przeszedł przez gejzerowe pole - oznajmił.- Wszystkiegejzery uaktywniły się równocześnie, a on po prostu wyłonił się z oparów.-Warton spojrzał na Luke a z nie ukrywanym zachwytem.- Powiedział, że szukaciebie, Gantorisie.- Tak, wiem o tym - mruknął na wpół do siebie Gantoris.Luke spojrzał prosto w oczy przywódcy kolonistów.- Nazywam się Luke Skywalker i jestem rycerzem Jedi.Imperium upadło, ajego miejsce zajęła Nowa Republika.-Głęboko odetchnął.- Jeżeli nazywasz sięGantoris i masz talent, przybyłem, żeby nauczyć cię posługiwać się Mocą.Podeszło do nich kilkoro innych ludzi niosących bezwładne, zmasakrowaneciało małego chłopca.Jeden z mężczyzn trzymających ciało przez bardzo krótkąchwilę pozwolił sobie na okazanie rozpaczy.51Wyraz twarzy Gantorisa ujawniał, że gorliwość walczy z nim o lepsze zprzerażeniem.- Zniłem o tobie - odezwał się w końcu.- O mężczyznie, spowitym całunemmroku, który będzie chciał zdradzić mi najskrytsze tajemnice, a pózniejzniszczyć.Jeżeli pójdę z tobą, będę zgubiony.- Wyprostował się.- Jesteś złymduchem - dodał.Luke, zdumiony tym stwierdzeniem, wypowiedzianym w kilka chwil po tym,jak pomógł oswobodzić dwoje dzieci, starał się go uspokoić.- Nie, to nieprawda - odparł.Otoczyli go inni koloniści, nareszcie mogąc wywrzeć na kimś tłumione oddawna gniew i rozżalenie.Widzieli w nim jedynie obcego, przybyłego w chwiliśmierci jednego z grona kolonistów, których liczba od dawna się zmniejszała.Luke popatrzył po twarzach otaczających go ludzi i zdecydował sięzaryzykować.Przeniósł potem spojrzenie na twarz Gantorisa.- Co mam zrobić, żeby udowodnić ci, iż nie żywię wobec ciebie złychzamiarów? - zapytał.- Możesz traktować mnie jak gościa albo, jeżeli chcesz, jakwięznia.Zależy mi tylko na tym, żebyś zechciał ze mną współpracować.Posłuchaj, proszę, tego, co chciałbym ci powiedzieć.Gantoris wziął na ręce ciało zabitego chłopca.Kiedy mężczyzna niosący jedotychczas popatrzył na plamy krwi na rękawach, z trudem powstrzymał się odpłaczu.Gantoris gestem wskazał na Luke a.- Bierzcie tego spowitego całunem mroku - rozkazał swoim ludziom.Kilku mężczyzn natychmiast pochwyciło Luke a za ręce.Nie usiłował sięopierać.Niosąc ciało chłopca, Gantoris wyprowadził procesję kolonistów z wąwozu.Tylko raz odwrócił głowę i przez krótką chwilę spoglądał na więznia.- Jeszcze się przekonamy, w jakim celu tu przyleciałeś - powiedział.52Rozdział 6Leia przebywająca w prywatnej komnacie łączności westchnęła, kiedyspojrzała na chronometr.Ambasador Caridy się spózniał.Zapewne robił tocelowo, w nadziei że rozgniewa ją albo obrazi.Chcąc okazać dyplomacie szacunek, przestawiła chronometr na lokalny czascaridański.I chociaż ambasador Furgan sam ustalił godzinę, kiedy się z niąskontaktuje, najwyrazniej nie przejmował się danym słowem.Dwustronne lustra ukazywały pusty korytarz wiodący do sali łączności.Większość rozsądnych ludzi o tak póznej porze smacznie spała, nikt jednak nieobiecywał Leii, że dyplomatyczne obowiązki pozwolą jej przestrzegaćnormalnych godzin snu i pracy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]