[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyciąg­nął radiotelefon i nacisnął przycisk.- Tu sierżant Zibi.Zasadzka się nie udała.Uruchomił silniki, zanim zajęliśmy pozycje.Ale wypłoszyliśmy go z kry­jówki.- W którą stronę leci?- Skręca na północ w kierunku drogi Choj - Van.- Widziałeś Jej Wysokość?- Tak.Wyglądała na sterroryzowaną.Powiedzcie chanowi, że porywacz przywiązał ją do fotela i chyba skrępował nad­garstki.Helikopter skręca teraz na wschód - dodał podniesio­nym tonem sierżant.- Leci jakieś dwa, trzy kilometry na południe od drogi.- Świetnie.Dobrze się spisaliście.Zawiadomimy siły po­wietrzne.ROZDZIAŁ 26W SZPITALU W BAHRAJNIE, PO DRUGIEJ STRONIE ZATOKI, 13.16.- Dzień dobry, doktorze Lanoire.Jak się czuje kapitan McIver, dobrze czy źle? - zapytał Jean Luc.Lekarz złożył dłonie jak do modlitwy.Był dobiegającym czterdziestki dystyngowanym mężczyzną, który studiował w Pa­ryżu i Londynie i mówił płynnie po arabsku, angielsku i fran­cusku.- Będziemy to dobrze wiedzieć dopiero za parę dni; musimy jeszcze wykonać kilka badań.Dowiemy się czegoś więcej, kiedy zrobimy mu za miesiąc angiografię, na razie jednak ból ustąpił i terapia przebiega pomyślnie.- Ale czy wydobrzeje?- Objawy dusznicy nie odbiegają od normy.Wiem od jego żony, że w ostatnich miesiącach żył w dużym stresie, który spotęgował się w trakcie tej waszej operacji Tornado.Nic dziwnego.Co za odwaga! Chylę przed nim czoło za to, że przeleciał taki szmat drogi i bezpiecznie wylądował, i chylę czoło przed panem i innymi, którzy brali w tym udział.Moim zdaniem wszyscy piloci i członkowie załóg powinni teraz otrzy­mać dwa albo trzy miesiące urlopu zdrowotnego.Jean Luc rozpromienił się.- Może mi pan to dać na piśmie? Oczywiście ma pan na myśli pełnopłatny urlop zdrowotny ze wszystkimi świad­czeniami?- Naturalnie.Wszyscy oddaliście wielką przysługę firmie, ryzykując własne życie.Zasłużyliście na wysoką nagrodę.Dzi­wię się, że skończyło się tylko na jednym ataku serca.Dwa miesiące na odzyskanie sił, Jean Luc, a potem.to bardzo ważne.musisz się dokładnie zbadać przed podjęciem dalszych lotów.Jean Luc sposępniał.- To znaczy, że wszystkim nam grozi atak serca?- Och, nie, skądże znowu.- Lanoire uśmiechnął się.- Ale rozsądniej będzie się zbadać, tak na wszelki wypadek.Atak może nastąpić w każdej chwili.- Naprawdę? - Jean Luc jeszcze bardziej się zaniepokoił.Niech to szlag! Przy moim parszywym szczęściu na pewno zachoruję.Mon Dieu, jeszcze tego brakowało.- Jak długo Mac zostanie w szpitalu? - zapytał.- Cztery albo pięć dni.Proponuję, żeby dał mu pan już dziś odpocząć i przyszedł jutro.I nie przemęczał go.Musi kurować się przez miesiąc, a potem poddać się kolejnym badaniom.- Jakie ma szanse?- Wszystko w rękach Boga.Genny drzemała w fotelu na tarasie ładnego pokoju z wido­kiem na zatokę.Na kolanach miała rozłożony najnowszy eg­zemplarz “Timesa”, który rankiem dotarł tu samolotem British Airways z Londynu.Podmuch bryzy obudził McIvera leżącego wygodnie w wy krochmalonej pościeli.Wiatr zmienił się, pomyś­lał.Znowu wieje, tak jak zwykle, z północnego wschodu.Przekręcił się na łóżku, żeby spojrzeć na morze, i Genny natych­miast się ocknęła.Złożyła gazetę i wstała z fotela.- Jak się czujesz, kochany?- Dobrze.Teraz już dobrze.Nie boli mnie.Jestem tylko trochę zmęczony.Słyszałem chyba, jak rozmawiałaś z dok­torem.Co powiedział?- Wszystko jest w porządku.Atak nie był zbyt ciężki.Przez kilka dni będziesz musiał leżeć.Potem miesiąc zwolnienia i kolejne badania.był bardzo dobrej myśli, bo nie palisz i zawsze byłeś w świetnej formie.- Genny stała nad łóż­kiem, plecami do światła, ale widział jej twarz i wyczytał z niej prawdę.- Nie wolno ci już siadać za sterami - stwierdziła i uśmiechnęła się.- Nieważne - burknął.- Kontaktowałaś się z Andym?- Tak.Dzwoniłam wczoraj wieczorem i dziś rano.Za go­dzinę znowu się odezwę.Do tej pory nic nie wiadomo o Marcu Dubois, Powierzę, Erikkim, Azadeh oraz Tomie.Scrag ma opóźnienie, ale już leci.Nasze maszyny są w tej chwili demon­towane w Szardży.Jutro zostaną wywiezione.Andy był z ciebie bardzo dumny.Na jego wargach pojawił się cień uśmiechu.- Dobrze się czujesz? - zapytał.- Och, tak.- Do tknęła jego ramienia.- Tak się cieszę, że już ci lepiej.Dałeś mi nieźle w kość.- Sobie też dałem w kość, Gen.- Uśmiechnął się i podał jej rękę.- Dziękuję, pani McIver - dodał grubym głosem.Wzięła jego dłoń i przyłożyła ją do policzka, a potem wzru­szona siłą uczucia, które zobaczyła na jego twarzy, pochyliła się i dotknęła wargami jego warg.- Dałeś mi nieźle w kość - powtórzyła.Zauważył gazetę.- Dzisiejsza?- Tak, kochanie.- Mam wrażenie, że minęły wieki, kiedy ostatnio trzymałem w ręku aktualną gazetę.Co słychać?- To samo co zwykle.- Złożyła gazetę i niedbale ją odłożyła.- Strajki, Callaghan rozpieprza biedną starą Bryta­nię.Mówią, że w tym roku ogłosi przyśpieszone wybory.Jeśli to zrobi, Maggie Thatcher ma duże szansę.Czy to nie byłoby wspaniałe? Mieć wreszcie kogoś sensownego u steru rządów?- Bo jest kobietą? - McIver uśmiechnął się z przekąsem.- To byłoby rzeczywiście coś nowego.Chryste Wszechmogący, kobieta premierem! Nie mam pojęcia, jak przede wszystkim udało jej się wygryźć Heatha.musi mieć żelazne barchany.Gdyby tylko nie przeszkadzali jej ci cholerni liberałowie.McIver umilkł.Patrzył na morze, po którym płynęło kilka pięknych arabskich feluk.Wiedziała, że modli się, aby ci, którzy jeszcze nie dotarli, bezpiecznie wylądowali.Cicho usiadła i czekała, chcąc, żeby ponownie zasnął albo podjął rozmowę.Musi się już czuć lepiej, skoro czepia się liberałów, pomyślała rozbawiona, patrząc na morze.Pachnąca morską solą bryza rozwiewała jej włosy.Jak przyjemnie było tak siedzieć wiedząc, że Duncan dobrze się czuje i “terapia prze­biega pomyślnie”.“Nie ma się czym martwić, pani McIver”, oznajmił lekarz.Łatwo powiedzieć.W naszym życiu nastąpi teraz wielka zmiana, musi nastąpić, niezależnie od tego, że straciliśmy Iran i wszystkie rzeczy, które tam mieliśmy.przeważnie stare graty, których nie ma co żałować.Operacja dobiega końca.rzucając jej pomysł, byłam chyba szalona.ale prawie wszyscy nasi chłopcy są już bez­pieczni.Nie chcę myśleć o Marcu, Powierzę, Erikkim i Azadeh, Szarazad i Locharcie, a także Scragu, choć ten ostatni jest już prawie w domu.Niech Bóg ma ich wszystkich w opiece.Musimy na nich poczekać.Wydostaliśmy stamtąd większość sprzętu, zachowaliśmy twarz i utrzymamy się na rynku.Nie zostaniemy nędzarzami i to jest wspaniałe.- Powrót do Anglii nie będzie taki zły, Duncan, obiecuję.Po krótkiej chwili pokiwał głową, bardziej do siebie niż w odpowiedzi na jej słowa.- Zobaczymy, Gen.Na razie nie będziemy podejmować żadnych decyzji.Możemy się z tym wstrzymać przez najbliższy miesiąc.Martwisz się?- Teraz się nie martwię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl