[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozdział IVOtwarte drzwi.Ucieczka w ciemnośćRaistlin przysiadł na komin­ku, rozcierając chude dłonie nad niewielkim ogniem.Jego złote oczy wydawały się błyszczeć mocniej od płomieni.Wpatrywał się uważnie w laskę z błękitnego kryształu, która spoczywała na kolanach kobiety.– Co o tym sądzisz? – spytał Tanis.– Jeśli jest szarlatanką, to bardzo dobrą – stwierdził zamyślony Raistlin.– Robaku! Śmiesz nazywać córkę wodza szarlatanką! – Rosły barbarzyńca zrobił krok w stronę Raistlina, ściągnąwszy ciemne brwi w grymasie wściekłości.Caramon wydał niski, gardłowy dźwięk i odsunąwszy się od okna, stanął za bratem.– Riverwindzie.– Goldmoon położyła dłoń na ramie­niu mężczyzny, który przysunął się bliżej do jej krzesła.– Proszę.On nie miał nic złego na myśli.To normalne, że oni nam nie ufają.Nie znają nas.– A my nie znamy ich – warknął mężczyzna.– Mógłbym ją obejrzeć? – rzekł Raistlin.Goldmoon skinęła głową i podała mu laskę.Czarodziej sięg­nął po nią długą, kościstą ręką, wyciągając chciwie szczupłą dłoń.Jednak w chwili, gdy Raistlin dotknął laski, błysnęło ja­skrawe, niebieskie światło i rozległ się trzask.Czarodziej gwał­townie cofnął rękę, krzyknąwszy z bólu i zaskoczenia.Caramon skoczył naprzód, lecz brat powstrzymał go.– Nie, Caramonie – szepnął ochryple Raistlin, rozciera­jąc zranioną rękę.– Ta pani nie miała z tym nic wspólnego.Rzeczywiście, kobieta spoglądała na laskę ze zdumieniem.– W takim razie co to było? – spytał wyprowadzony z równowagi Tanis.– Laska, która leczy i rani jednocześnie?– Po prostu zna swoich.– Raistlin oblizał wargi, a oczy mu błyszczały.– Spójrzcie.Caramonie, weź laskę.– Nie ja! – Wojownik cofnął się, jakby przed wężem.– Weź laskę! – rozkazał Raistlin.Ociągając się, Caramon wyciągnął drżącą rękę.Jego ramię dygotało tym bardziej, im palce bliższe były celu.Zamknąwszy oczy i zacisnąwszy zęby w oczekiwaniu na ból, dotknął laski.Nic się nie stało.Caramon otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.Chwycił laskę, podniósł ją w swej wielkiej dłoni i uśmiechnął się szeroko.– No i widzicie.– Raistlin wykonał gest niczym iluzjo­nista, który popisuje się sztuczką przed tłumem widzów.– Tylko dobrzy prostaczkowie czystego serca – rzekł to ze zjadliwym sarkazmem – mogą dotknąć tej laski.To prawdzi­wie święta laska uzdrawiania, pobłogosławiona przez jakiegoś boga.To nie czary.Żaden magiczny przedmiot, o jakim sły­szałem, nie ma mocy uzdrawiania.– Cicho! – rozkazał Tasslehoff, który zajął miejsce Caramona przy oknie.– Straże Teokraty! – ostrzegł przyciszo­nym głosem.Nikt się nie odezwał.Wszyscy już słyszeli klapiące kroki goblinów na kładkach wśród gałęzi drzew vallen.– Przeszukują dom po domu! – szepnął z niedowierzaniem Tanis, przysłuchując się łomotaniu pięściami w sąsiednie drzwi.– Poszukiwacze domagają się prawa wstępu! – wychry­piał czyjś głos.Chwila ciszy, a potem ten sam głos powiedział:– Nikogo nie ma w domu, czy mamy wyważyć drzwi kopnia­kiem?– Nie – odparł inny głos.– Donieśmy tylko o tym Teokracie, niech sam sobie wyważa drzwi.Gdyby nie były za­mknięte, to co innego – wtedy wolno nam wejść.Tanis spojrzał na drzwi naprzeciwko.Poczuł, jak włosy jeżą mu się na karku.Mógłby przysiąc, że zamknęli drzwi i zaciąg­nęli zasuwę.a teraz były lekko uchylone! – Drzwi! – sze­pnął.– Caramonie.Wojownik stał już za nimi, odwrócony plecami do ściany i gimnastykował swe wielkie dłonie.Klapiące kroki ucichły na zewnątrz.– Poszukiwacze do­magają się prawa wstępu! – Gobliny zaczęły walić pięściami w drzwi, a potem przerwały, zaskoczone, gdy te ustąpiły.– Tu jest pusto – powiedział jeden z nich.– Chodźmy dalej.– Nie masz wyobraźni, Grum – powiedział ten drugi.– To dla nas okazja, by zdobyć parę sztuk srebra.Zza otwartych drzwi wysunęła się głowa goblina.Jego spoj­rzenie padło na Raistlina, który siedział spokojnie z laską wspar­tą na ramieniu.Goblin warknął ze strachu, a potem zaczął się śmiać.– Oho! Patrzcie, co znalazłem! Laska! – Goblinowi zabłyszczały oczy.Zrobił krok w stronę Raistlina, a jego kolega wepchnął się do środka tuż za nim.– Oddaj mi tę laskę!– Oczywiście – szepnął mag.Wyciągnął laskę przed sie­bie.– Shirak – powiedział.Kryształowa kula rozbłysła jas­no.Gobliny wrzasnęły i zamknęły oczy, jednocześnie sięgając niezgrabnie po miecze.W tym momencie Caramon wyskoczył zza drzwi, chwycił gobliny za karki i stuknął ich głowami o sie­bie z obrzydliwym trzaskiem.Cuchnące ciała goblinów osunęły się bezwładnie na podłogę.– Nie żyją? – zapytał Tanis, gdy Caramon nachylił się nad nimi, żeby obejrzeć ich w świetle laski Raistlina.– Oba­wiam się, że tak – rzekł wielki mężczyzna.– Uderzyłem ich za mocno.– No to ich mamy z głowy – powiedział ponuro Tanis [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl