[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Noc była pochmurna za dwoma wąskimi małymi oknami mego poddasza.Od-czuwałem zmęczenie, ale zanim przekroczyłem granicę snu, Alicja znów przeszłaprzez moją jawę.Często tak przechodziła, nigdy nie zostając długo: zjawiała sięwe wspomnieniu i znikała znowu.W pierwszych miesiącach naszego małżeństwa umarł ktoś z jej znajomychi Alicja, nie mająca w sobie najmniejszego bodaj pierwiastka religijności czyfilozofii, jezdziła do jakiegoś katolickiego kościoła na drugim końcu miasta, żebyodmawiać tam różaniec za jego duszę. Dlaczego? zapytałem.Oczywiście nie wiedziała. Mam nadzieję, że on gdzieś jest odrzekła. Nie mogę znieść myśli, żejego nie ma.136Nieraz przypominała mi się ta uwaga.Przypomniała mi się też, kiedy odebra-łem telefon z wiadomością, że Alicja zjechała swoim samochodem w przepaśćz jakiejś szosy górskiej w Kalifornii.Policja uznała to za wypadek.Poleciałemdo Kalifornii i zapłaciłem za pogrzeb.Max Henske nawet nie był na pogrzebie.Ja byłem jedynym żałobnikiem na tym obcym Zachodnim Wybrzeżu i jakoś nieczułem się w żałobie po niej. Mam nadzieję, że on gdzieś jest.Nie mogę znieść myśli, że jego nie ma przypomniały mi się teraz jej słowa, ale w odniesieniu do Bonifacego Rohlmanna.To było podsumowanie.ROZDZIAA DRUGIMonachium w ciągu kilku godzin wydawało się miastem zgiełku, musujące-go podniecenia, dobrego samopoczucia i dobrej pogody.Londyn w ciągu całegodnia raczej tak samo: znane budynki na znanym tle, nowe wieżowce przerażają-co szpetne, spacer po Charing Cross Road i Trafalgar Square, wstępowanie doksięgarń po drodze.Wyleciałem z Londynu nazajutrz rano i jakoś wytrzymałemwidok Atlantyku z samolotu.Na końcu oceanu czekał Nowy Jork.Czas mi się wywrócił.Nic nie następowało we właściwej porze: śniadanie,obiad, cocktail popołudniowy i kolacja zmieniły, zdawałoby się, kolejność.By-łem Europejczykiem żyjącym według czasu europejskiego.Chciałem zobaczyćsię z Ludwigiem Lorensonem, zanim zobaczę się z kimkolwiek innym, ale niemogłem zdobyć się choćby na to, by do niego zatelefonować.Zastałem korespondencję w przeważającej części nijaką.Rachunki do zapła-cenia, niewiele poza tym.Długa, sympatycznie wyglądająca koperta z Globusazawierała czek na sumę nadspodziewanie dużą, większą, niżby zapłacili temu nie-mieckiemu fotografowi, nawet gdyby on asystował Joan Terrill przez cały czas jejpracy.Chodziłem po swojej pracowni i patrzyłem na swoje rzeczy, pozwalając,by wszystko powoli stawało się dla mnie znowu rzeczywiste; praca pozostawio-na w połowie nie wydawała mi się ważna, na biurku leżała książka z zaznaczonąstronicą, na której przed wyjazdem przerwałem czytanie, ale nie mogłem sobieprzypomnieć, o czym jest ta książka.Ludwig wiedział, kiedy mam przyjechać.Z pewnością nie liczył na to, żezatelefonuję od razu, czułby się jednak zlekceważony, gdyby musiał czekać zbytdługo.Patrzyłem na aparat telefoniczny, dziwnie mi obcy, aż wreszcie nakręciłemnumer.Głos Ludwiga był chłodny, obojętny, zawodowy. Kirk, to dobrze, że wróciłeś.Jak się czujesz po zmianie czasu? Jak pijany, ale tobie chcę ten czas poświęcić. Doskonale.Siedzę tutaj.A więc za pół godziny. Za trzy kwadranse, powiedzmy.Przejdę się pieszo. Maszeruj żwawo.Czekam.Z chwilą gdy już się do czegoś zobowiązałem, poczułem się swojsko.W myślrady Ludwiga maszerowałem żwawo, chociaż śródmieście zdumiewało mnie:138przecież zniknęło z mojego życia, ulotniło się bez śladu, a oto znowu jest.Wszyst-ko jak przedtem: hałas, dym i zaduch, spieszący się ludzie.Coś we mnie opierałosię temu, ale wiedziałem, że ten rytm znów mnie poniesie i że będę go akceptowałtak samo, jak cały ten świat, i że nierzeczywiste będzie wszystko tamto.Galeria Lorensona górowała wyniośle nad przechodzącymi ludzmi: dostoj-na w swoim nastroju ekskluzywności kosztownej i znakomitej.Nowy windziarz,Murzyn o jasnej skórze, był człowiekiem powściągliwym i zainteresował się mnątylko dlatego, że jechałem na czwarte piętro.Czwarte piętro było takie jak zawsze i zresztą czemuż by nie miało być takie?Moja nieobecność trwała krótko, bardzo krótko.Ludwig wstał od biurka, kiedywszedłem.Stracił trochę na wadze i worki, które miał pod oczami, uwydatniałysię przez to jeszcze bardziej.Uśmiechnął się i wyciągnął rękę. Kirk, ta podróż ci posłużyła.Wyglądasz wspaniale.Aż żałuję, że nie poje-chałem z tobą. Ja też żałuję.Chociaż nie jestem pewny, czy Friedheim by ci się spodobało. Znienawidziłbym Friedheim.Nie lubię małych miasteczek, nawet tutajw kraju.Jestem twoim dłużnikiem, Kirk, jeśli chodzi o listy.Ja nigdy nie odpisuję. Były rzeczy, które chciałem ci napisać. I zrobiłeś to świetnie.Czy były i inne rzeczy? Niestety, nie.Nic istotnego.Patrzyliśmy na siebie ponad biurkiem.Ten hulaka Antonella da Messiny pa-trzył na nas ze ściany.Czarujący łajdak! Jakaś słaba woń unosiła się w powie-trzu.Nie napisałem Ludwigowi o Janie.To nie byłoby interesujące dla niego.Anio proboszczu parafii Friedheim, ani o Joan Terrill. Odkryłeś coś w związku z tym malarzem, Rohlmannem? Mały obrazek w kościele.Pisałem ci. Madonna.Wczesna praca.Owszem.I nic poza tym? On umarł we Friedheim, a nie w Trewirze.Tyś wiedział o tym.Nie powie-działeś mi. Informacje mogą być błędne.Człowiek zbiera wiele informacji, a potem jesortuje. Rohlmann mieszkał we Friedheim na Kirschbaumstrasse, małej krótkiejuliczce. Ach tak! Ludwig uśmiechnął się. Będziesz pisać jego biografię? Nie. A więc żaden z tych szczegółów ci się nie przyda. Raczej nie.Czy ty nie możesz mi powiedzieć czegoś więcej?Ludwig potrząsnął głową.Jego zainteresowanie samym Bonifacym Rohlman-nem, człowiekiem i malarzem, zawsze było małe.Siedział splatając ręce, stykającczubki palców i patrzył na mnie.139Wiedziałem, że wstępne uprzejmości już się skończyły.On może miał nadzie-ję, że ja natrafię na jakąś zapomnianą kopalnię starych obrazów czy też na tropprowadzący do nich, ale tylko słabą nadzieję.Gdyby posiadał kilka Rohlmannów,interesowałby się tym malarzem, ale tylko wtedy. Ten obraz, który cię natchnął do podróży, ma niedobrą historię powie-dział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]