[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kije i kamienie połamią mi kości, lecz słowa mnie nie zranią.Ludzie, którzy ukuli to przysłowie mieli słuszne obawy, że prawda jest dokładnie odwrotna.Rany się goją (ta pierwsza rana w jej brzuchu zagoiła się w ciągu godziny), lecz słowa ropieją.Baba, wrzeszczał za nią Michael, zwijając dźwięk w kulkę, by cisnąć nim celniej na większą odległość.Baba, jak dźwięk z ust kwilącego dziecka; dwie sylaby, którym przydał nowe znaczenie: wszystko, co mnie w tobie wkurza.Nie rozmawiali już więcej o dzieciach.Dalej się kochali, może raz na miesiąc, w każdym razie kiedy Michael miał ochotę.Jean przyjęła zupełnie bierną postawę.Gdy myślała o Michaelu i seksie, wyobrażała sobie zbiornik, który trzeba okresowo opróżniać, żeby woda się nie przelała.Niezbyt częste, niezbyt uciążliwe zajęcie, jeden z obowiązków gospodyni domowej.O sobie i seksie wolała nie myśleć wcale.Czasem udawała, z czystej uprzejmości, że odczuwa większą przyjemność niż naprawdę.Seks nie był już dla niej zabawny; wyłącznie pospolity.A wszystkie te zwroty, wyuczone kiedyś - głupie, podniecające zwroty, które zdawały się z nią flirtować - powróciły teraz z bardzo dalekiej przeszłości, z wyspy dzieciństwa.Z wyspy, której nie można opuścić nie zmoczywszy się.Pomyślała o nakładających się na siebie sinusoidach fal morskich i poczuła lekki wyrzut sumienia.Wszystkie te hasła - o krzywej normalnego pożądania czy znikomym i przejściowym wzbieraniu żądzy u kobiet przemęczonych i zapracowanych - przywodziły jej na myśl wyblakłe graffiti, jakie widzi się w przelocie na ścianie wiaty wiejskiego przystanku autobusowego.Nie trzeba jej alpejskiego powietrza, a przemęczenie nie wynika z nadmiaru pracy.Prowadziła dom dla Michaela; uprawiała ogród; miała koty i psy, świadoma, że ludzie we wsi uważają je za zastępcze dzieci.Hodowała świnię, która uciekła i znaleziono ją jedzącą kocie oczy na środku drogi.Utrzymywała też pośredni kontakt ze zwierzętami, które boją się ludzi.Czasem, leżąc w łóżku, słyszała jeża brzękającego miską po mleku, jakby w podzięce, i uśmiechała się.Przez dwadzieścia lat brała normalny udział w życiu wsi; chodziła z wizytą; pomagała, dawała datki; stała się, w swym własnym mniemaniu, raczej anonimowa.Nie była w rozpaczy, choć nie nazwałaby się też szczęśliwą; dość ją lubiano, choć trzymała się na uboczu najważniejszych intryg; była, jak stopniowo uznała, dość pospolita.Z pewnością za taką ją uważał Michael.Można sobie jednak wyobrazić gorsze rzeczy.Jako dziecko czasem myślała, że może zostanie kimś wyjątkowym albo wyjdzie za kogoś wyjątkowego; ale przecież wszystkie dzieci tak myślą.Lekka otyłość zmiękczyła rysy twarzy.Z niskiego, szarego nieba, na którym trudno wyróżnić poszczególne chmury, zawsze może jednak lunąć deszcz.Po latach zastanawiała się kiedyś, czy Michael jej nie zdradza.Nie zauważyła szminki na kołnierzyku, gorączkowego chowania zdjęć, raptownego odkładania słuchawki.Ale Michael jest przecież zawodowcem.Jedyną poszlaką był sposób, w jaki na nią czasem patrzył: lotnik przygląda się z 18 000 stóp płonącemu frachtowcowi.Nigdy go nie spytała, on nigdy sam nie wystąpił z inicjatywą.Cudze życie jest niezgłębione.Jej rodzice zmarli.Gdy miała trzydzieści osiem lat, przestała miesiączkować, co nie było dla niej powodem do zaskoczenia ani żalu: czuła, że jej istnienie zostało już dawno raz na zawsze zdefiniowane.Że miała czasem ochotę krzyczeć w środku nocy? Kto nie chce? Wystarczyło przyjrzeć się życiu innych kobiet, żeby zdać sobie sprawę, że mogło być gorzej.Gdy pojawiły się pierwsze siwe włosy, nie próbowała temu zaradzić.Minął rok, odkąd przestała regularnie miesiączkować, gdy zaszła w ciążę.Kazała lekarzowi zbadać się powtórnie, nim przyjęła diagnozę.Powiedział, że nie jest to pierwszy tego rodzaju przypadek i bąknął coś na temat pociągów do Londynu.Jean podziękowała mu zdawkowo i wróciła do domu, by powiedzieć Michaelowi.Dopiero po latach zdała sobie sprawę, że chciała sprawdzić jego reakcję.Z początku był zły, ale jakoś inaczej, jakby na siebie; może chciał ją posądzić o zdradę, lecz nie mógł, czy to ze względu na niedorzeczność oskarżenia, czy też własne nieczyste sumienie.Potem powiedział stanowczo, że za późno, aby mieli dzieci i że ma usunąć ciążę.Jak to się dziwnie porobiło przez te dwadzieścia kilka lat, dodał.Rozwinął swą myśl oświadczając, że cała sprawa jest dość porąbana i rechocząc, jak to się chłopaki zdziwią.Potem przybrał błogi, cielęcy wyraz twarzy i umilkł; może rozgrywał sobie w myślach krótkie scenki z życia ojca.Wreszcie zwrócił się do Jean i spytał, co ona o tym wszystkim myśli.- Urodzę dziecko i odejdę od ciebie.- Nie miała wcale zamiaru mówić nic takiego, lecz wypowiedziane instynktownie, bez jakiegoś świadomego aktu odwagi słowa nie zaskoczyły jej.Nie zaskoczyły też chyba Michaela, gdyż roześmiał się tylko.- A to ci nowina! - powiedział z udawanym akcentem, który normalnie wprawiłby ją w zakłopotanie, teraz jednak była zdumiona.Michael najwyraźniej w ogóle nic nie rozumiał.- Sądzę, że najpierw od ciebie odejdę, a potem urodzę dziecko.W tej kolejności.- Znów słowa te nie zaskoczyły jej.Gdy powtarzała je sobie w duchu, zdawały się nie tyle nie do odparcia, ile wręcz banalne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]