[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dziękuję ci, Dolly.Myślę, że tak.VIPróby dedukcji- Jak ci się zdaje, gdzie było ciało? Gdzieś tu? - dopytywał się Giles.Stali oboje z Gwendą w korytarzu w Hillside.Wrócili do domu ubiegłej nocy i Giles zabrał się z zapałem do działa­nia.Był uradowany jak mały chłopiec, który dostał nową zabawkę.- Chyba tak - odparła Gwendą.Cofnęła się na sam szczyt schodów i spoglądała na dół krytycznie.- Tak.my­ślę, że gdzieś tu.- Przykucnij - polecił jej Giles.- Wiesz, tak jak byś miała zaledwie trzy lata.Gwendą posłusznie kucnęła.- Na pewno nie widziałaś człowieka, który wypowiedział te słowa?- Nie przypominam sobie, żebym go widziała.Musiał być trochę bardziej cofnięty.o tak, tutaj.Widziałam tylko jego łapy.- Łapy - żachnął się Giles.-To naprawdę były łapy.Szare łapy.nie takie, jak u człowieka.- Zastanów się, Gwendo.To przecież nie jest „Morder­stwo przy Rue Morgue" ani nic w tym rodzaju.Człowiek nie ma łap.- On miał.Giles spojrzał na nią powątpiewająco.- Musiałaś sobie to później wymyślić - zawyrokował.- A nie sądzisz - Gwenda mówiła to powoli i z namysłem -że mogłam sobie wymyślić całą tę historię? Wiesz, Giles, za­stanawiałam się nad tym i wydaje mi się najbardziej praw-dopodobne, że to wszystko mi się po prostu przyśniło.Tak przecież mogło być.Dzieci miewają tego typu sny, a potem są tak bardzo przerażone, że zapamiętują je na długo.Czy nie uważasz, że to może wyjaśniać całą tę sprawę? Bo prze-cięż nikt w Dillmouth nie ma, jak się zdaje, zielonego pojęcia o tym, że w tym domu popełniono jakieś morderstwo, nastą-piła jakaś gwałtowna śmierć, ktoś zniknął czy w ogóle wyda-rzyło się coś dziwnego.Giles nadal wyglądał jak mały chłopczyk, ale teraz już in-ny - taki, któremu właśnie odebrano ładną, nową zabawkę.- Myślę, że to mógł być koszmarny sen - przyznał ponu-ro.Ale nagle jego twarz się rozjaśniła.- Nie - stwierdził.- Nie wierzę w to.Mogły ci się przyśnić łapy małpy i ktoś martwy, ale niech mnie licho, jeśli mogłaś sobie wyśnić ten cytat z „Tragedii księżny Amalfi".- Mogłam przecież usłyszeć, jak ktoś to mówił, a potem, mi się przyśniło.- Nie sądzę, aby jakiemukolwiek dziecku mogło się przy­darzyć coś takiego.Chyba że usłyszałaś te słowa wtedy, kiedy byłaś czymś bardzo wystraszona, a jeśli tak, to wra-camy do punktu wyjścia.Poczekaj, myślę, że wiem.Przy-śniły ci się te łapy.Zobaczyłaś ciało i usłyszałaś słowa, by-łaś tym śmiertelnie przerażona i potem miałaś koszmarny sen, a w tym śnie pojawiły się małpie łapy.Zapewne bałaś się małp.Na twarzy Gwendy malował się cień powątpiewania.- Myślę, że tak mogło być.- powiedziała powoli.- Gdybyś mogła sobie jeszcze cokolwiek przypomnieć.Zejdź tu do holu.Zamknij oczy.Myśl.Nic więcej nie przy­chodzi ci do głowy?- Nie, Gilesie.Im bardziej staram się o tym myśleć, tym głębiej mi to umyka.To znaczy zaczynam mieć wątpliwo­ści, czy w ogóle coś takiego kiedykolwiek widziałam.Może tamtej nocy w teatrze miałam tylko jakieś zaburzenia umy­słowe.- Nie.Coś musiało się wydarzyć.Panna Marple też tak uważa.A co z „Helen"? Musisz przecież pamiętać coś na jej temat.- Nie pamiętam zupełnie nic.Tylko to imię.- Być może nawet niekoniecznie właściwe.- Owszem, właściwe.To była Helen.Gwenda powiedziała to z uporem i przekonaniem.- Jeśli jesteś taka pewna, że tą kobietą była Helen, to musisz przecież coś o niej wiedzieć - wyciągnął logiczny wniosek Giles.- Czy dobrze ją znałaś? Mieszkała tutaj? A może tylko przebywała przez jakiś czas?- Mówię ci, że nie wiem - Gwenda stała się spięta i zde­nerwowana.Giles spróbował od innej strony.- A kogo jeszcze pamiętasz? Ojca?- Nie.To znaczy, nie umiem powiedzieć.No wiesz, jego fotografia zawsze stała na wierzchu.Ciotka Alison mawiała: „To twój tata".Ale nie pamiętam go tutaj, w tym domu.- A jakichś służących.nianię.czy kogoś takiego?- Nie.nie.Im bardziej się staram, rym mniej pamiętam.Wszystko, co wiem, tkwi w podświadomości, tak jak to było z tym machinalnym podchodzeniem do drzwi.Zapewne gdy­byś nie męczył mnie tak bardzo, Gilesie, przypomniałoby mi się więcej.Zresztą próby wyjaśnienia tego wszystkiego są beznadziejne.To było tak dawno temu.- Właśnie że nie są beznadziejne.Przyznała to nawet sta­ra panna Marple.- Ale nie podsunęła nam żadnego pomysłu, jak się do te­go zabrać - odparła Gwenda.- A z błysku w jej oczach wno­szę, że miała kilka koncepcji.Zastanawiam się, w jaki spo­sób ona próbowałaby to wyjaśnić.- Nie sądzę, by mogła wymyślić coś takiego, czego my nie potrafimy - stwierdził z przekonaniem Giles.- Musimy prze­stać spekulować, Gwendo, i zabrać się do tej sprawy w spo­sób systematyczny.Zrobiliśmy już początek, to znaczy przejrzałem parafialny rejestr zgonów.Nie ma w nim żadnej „Helen", której wiek byłby odpowiedni.A nawet wydaje mi się, że nie było w ogóle żadnej Helen w tym okresie, który przeglądałem.Wśród tych, których imiona brzmiały podob­nie, znalazłem jedynie Ellen Pugg, lat dziewięćdziesiąt czte­ry.Teraz musimy obmyślić następne posunięcie, które dało­by jakieś efekty.Jeśli twój ojciec i zapewne twoja macocha mieszkali w tym domu, to musieli go albo kupić, albo też wynajmować [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl