[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale nie jestem.- No to mamy logiczną zagadkę - rzekł Stackpole.- Mówisz, że nie jesteś, a ja mówię, że możesz być, i oba twierdzenia mogą być równie dobrze prawdziwe, jak i fałszywe.- Barman-filozof - skwitował Harry dopijając do dna.- Żebyś wiedział - odciął się Stackpole.- Najpierw trzy lata na froncie drugiej wojny światowej, potem dyplom z literatury angielskiej i gdzie ja się w końcu znajduję? Na wschodnim wybrzeżu Florydy czyszczę ludziom buty.Oto filozoficzna głębia, przyjacielu.Harry bawił się szklanką, wsparty łokciami o blat, kiwając tułowiem w rytm równomiernego kołysania pociągu.- Ilu ich naliczyłeś? - spytał po chwili.- Nie jestem pewny - odrzekł ostrożnie barman, ściszając głos i nie spuszczając oka z Harry'ego.Nie proszony, rozlał następną kolejkę, sobie również.- Najmarniej sześciu.Albo więcej.Harry dodał w myślach faceta, którego widzieli z Danielem, jak leżał nieprzytomny w RPO.- Skąd wiesz? - spytał Harry.- Poczta pantoflowa - odparł Stackpole z nutką lekceważenia w głosie.- Gdzie oni są?- Jeden w panoramicznym.Szefowa w pierwszej sypialni, sąsiedni wagon, trzeci słucha radia w sypialni obok.Czwarty trzyma wartę na korytarzu.Numer pięć jest gdzieś z przodu, między wagonem pierwszym a restauracyjnym.Numer sześć - kobieta, która wygląda na Hiszpan­kę - chodzi tam i z powrotem z automatem.Numer siedem w RPO, potem osiem, a może i dziewięć w kabinie maszynisty - pomyślał Harry.- Jesteś nieźle poinformowany - stwierdził głośno po chwili, opuszczając wzrok na pełną szklankę, w której tańczył płyn kołysany lekko pędem pociągu.Stackpole wzruszył ramionami.- Taką mam robotę.A ty coś taki ciekawy?- Zdaje się, że ze mnie typowy amerykański indywidualista - odparł Harry podnosząc wzrok z krzywym uśmiechem.- Nie lubię, jak mnie zgarniają.- Masz zamiar coś zadziałać? - spytał Stackpole.- Owszem, przyszło mi to do głowy - przyznał Harry.- Nieuleczalny grzech głupoty - rzekł Stackpole.- Słucham?- Czyli myślenie - odpowiedział Murzyn.- Jak pisał Alexander Pope w Eseju o krytyce.To są wredne typy.Szefowa wybrałaby cię na zakąskę.A reszta też wygląda na bandę maniaków.- Więc mamy siedzieć cicho? - spytał Harry.- Tego nie powiedziałem - zaprzeczył Stackpole z uśmiechem.- Mówię tylko, że trzeba być wariatem, żeby próbować przejąć od nich pociąg.Z drugiej strony może czekanie z założonymi rękami to też wariactwo.- Jak to? - spytał Harry.- Oni zabijają - wyjaśnił tamten.- Dla nich wykończyć człowieka to tyle, co dla nas rozdeptać karalucha.Mamy dwieście osób w tym pociągu.Wszyscy spięci, zdenerwowani, przerażeni.Coś wkrótce musi trzasnąć.Ktoś wreszcie popełni jakieś totalne głupstwo i oni zrobią użytek z tych zabawek, z którymi się obnoszą.Zanim to się skończy, na ścianach będzie krew, tak czy owak.To wampiry.- Wobec tego, skoro i tak masz być ofiarą, wolisz nie czekać biernie na swój los, czy tak? - upewnił się Harry.- Mniej więcej - odrzekł Stackpole, po czym jednym haustem opróżnił swoją szklankę.- Może byś to trochę sprecyzował? - poprosił Harry.- Trzy lata na froncie drugiej wojny coś ci dały, nie?- Przede wszystkim w pojedynkę niczego nie zwojujesz - odparł Stackpole.- Mam jeszcze dwóch - pochwalił się Harry.- Znaczy jest was trzech - stwierdził Stackpole w zamyśleniu.- Ciągle mało.I nie macie broni.Ale jest jeden facet, którego możecie zahaczyć.Siedział przy stole za tobą i gadał z tym facetem, co ma książkę.Za wiele nie usłyszałem, ale zdaje się, że on był w Wietnamie.- Ten z książką? - spytał Harry.Stackpole pokręcił głową.- Nie, ten drugi.Wysoki, z wyglądu twardziel.Jest jeden problem, on ma takie kleszcze zamiast rąk.Poszedł do tamtego wagonu.- Kaleka? - westchnął Harry.- Może jednak lepiej będzie cicho siedzieć i czekać.- Wygląda na takiego, co nie da sobie w kaszę dmuchać - odparł Stackpole.- Z rękami czy bez.Warto spróbować.W każdym razie można zakładać, że on nie jest jednym z porywaczy.- No dobra - Harry kiwnął głową odchodząc od baru.- Pójdę z nim pogadać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl