[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Na razie nie odczytamy z notatek nic więcej.Może słońce pobudzi mój umysł do pracy.Idźcie, dogonimy was.An'desha od razu zauważył, że gospodarze pracowali nad tunelem wiodącym na powierzchnię.Wejście przebijające ścianę Wieży było duże i miało regularny kształt, zostało oczyszczone z gruzu, o który można by się potknąć.Tunel został poszerzony i podparty dodatkowymi stemplami od czasu ostatniej bytności An'deshy.Nadal można było nabawić się tutaj klaustrofobii, ale tym razem mag nie miał wrażenia, że w każdej chwili korytarz może się zawalić i zamknąć go w pułapce.Wysłał przed Karala małe magiczne światełko; sam nie wi­dział nic poza zadem Floriana, więc jemu na nic by się ono nie przydało.Altra nie chciał wyjść, twierdząc, że ma na razie dość śniegu, a planuje za to kolejną drzemkę na posłaniu Karala.Poczuł, że zbliżają się do wyjścia, zanim jeszcze dostrzegł jakiekolwiek ślady na to wskazujące.Chociaż powietrze pod powierzchnią było czyste, a zapachy, które się w nim unosiły, dzięki odrobinie magii jego samego i Śpiewu Ognia, były przy­jemne, w powietrzu płynącym z zewnątrz czuło się świeżość, której nie można w żaden sposób odtworzyć.Częściowo spra­wiało to zimno, ale nie tylko.Kolejną cechą niemożliwą do naśladowania było światło.Kiedy An'desha wyszedł, potykając się, w słońce późnego po­południa, zmrużył oczy i wyciągniętą dłonią oparł się o grzbiet Floriana.Nie było ani jednej chmury; ogromna kopuła nieba miała kolor intensywnego, oślepiającego błękitu.Śnieg odbijał promienie słońca, co sprawiało, że spod stóp dochodziło tyle samo światła, co z góry.Karal stał z boku, wdychając wielkimi haustami powietrze; jego blada twarz nabierała koloru.Florian odszedł nieco dalej i beztrosko wierzgał w śniegu.Widziana z zewnątrz Wieża wydawała się niczym więcej niż pokrytym zmarzniętym śniegiem kawałkiem stopionej skały, wystającej ponad ośnieżony, zaokrąglony wierzchołek wzgórza; nic oprócz jej rozmiarów nie przyciągało uwagi.Aby dostać się do niej od dołu, wydrążono długi, pochyły tunel, którego wyjście leżało poza samą Wieżą.U jej stóp, dokładnie w miejscu, w któ­rym tunel przebijał ścianę, Shin'a'in postawili namioty.Filcowe, okrągłe, białe, brązowe i czarne kopuły tworzyły bardzo regular­ny, symetryczny kształt, wyglądający raczej na makietę niż miej­sce, w którym mieszkają i pracują ludzie.- Ufff! - zawołał Śpiew Ognia zza pleców An'deshy, kiedy Florian wierzgał i skakał, a Karal ze śmiechem rzucał w niego śnieżkami.- Jak tu jasno! Nie zdziwię się, jeśli opalimy się bardziej niż latem!Srebrny Lis uchylił się, kiedy Karal odwrócił się i rzucił w nich kulką śniegu.Karal zaśmiał się, kestra'chern rzucił się w pogoń, przysięgając zemstę, a Śpiew Ognia przyglądał im się z pobłażaniem.- Zatem - odezwał się adept cicho, kiedy Karal i Srebrny Lis schronili się za leżącymi naprzeciwko siebie zaspami i stam­tąd miotali pociski.- Cóż mają do powiedzenia awatary?An'desha rzucił mu zaskoczone spojrzenie; mag zaśmiał się na widok wyrazu jego twarzy.- Po każdej u nich wizycie zdajesz się promieniować - powiedział.- Nie jest to bardzo widoczne, ale jeśli się wie, czego szukać, można to zauważyć.Więc? Co mieli do powiedze­nia? Coś przydatnego?- Głównie tyle, że nic się właściwie nie zmieniło.Udało się zyskać nieco czasu dla nas i dla naszych przyjaciół, rzeczy poza terenami chronionymi niszczeją bardzo szybko, a nasz czas też się kiedyś skończy - odparł An'desha, żałując, że nie ma lepszych nowin.Śpiew Ognia bez zaskoczenia kiwnął głową.- A kiedy nasz czas się skończy, będziemy mieli.co? powtórkę kataklizmu? Przecież podobno wszystko zbiega się właśnie tutaj.- Może.Nawet Oni nie są pewni - An'desha westchnął.- Jeśli Ona ma jakiś pomysł, nic nie mówi.Według mnie bogowie robią to, co zawsze - dopóki wszelkiemu życiu nie zagraża ogólna katastrofa, pilnują, byśmy mieli narzędzia i infor­macje potrzebne do znalezienia własnych rozwiązań, po czym zostawiają nas w spokoju, byśmy je znaleźli.Według awatarów to, co znaleźliśmy w Wieży pomoże nam, ale.- Ale nie ma jasnej przyszłości, którą można by zoba­czyć lub choćby tylko odgadnąć.- Śpiew Ognia wydawał się usposobiony zaskakująco filozoficznie.- Jestem zdecydowa­ny widzieć w tym naszą szansę; po raz pierwszy w życiu nie muszę brać pod uwagę bóstwa, ducha, losu czy przeznaczenia ani niczego innego, co wymagałoby ode mnie podążania wy­tyczonymi ścieżkami po kartach czasu.Sami tworzymy własną przyszłość, An'desha, i nie musimy podążać za wskazówkami jakiegokolwiek bóstwa.Wiesz, ja czerpię z tego satysfakcję.- Chyba tak - odparł An'desha; powiedziałby więcej, lecz Srebrny Lis nagle przerwał bitwę na śnieżki, spojrzał na północ i wyciągnął rękę.- Spójrzcie! - zawołał radośnie; Karal upuścił ostatnią śnieżkę i zmrużonymi oczami wpatrzył się w stronę wskazywaną przez Srebrnego Lisa.- Gryfy! Tak! Niosą koszyk, chyba wiozą Tarrna!An'desha osłonił oczy i zmrużył je od blasku; w końcu dostrzegł cztery pary skrzydeł, pod nimi zaś półokrągły kształt.Rzeczywiście, nie przychodziło mu na myśl nic innego jak cztery gryfy i duży kosz transportowy.- Chodźcie! - zawołał Srebrny Lis.- Przywitamy ich! Ruszył biegiem; Florian skoczył i przyklęknął obok Karala, który wdrapał się na jego grzbiet; szybko wyprzedzili Srebrne­go Lisa.Śpiew Ognia popatrzył z rozbawieniem na An'deshę i wskazał na nich palcem.- Pójdziemy za nimi?- Tak nakazuje dobre wychowanie - zauważył An'desha.- Poza tym Shin'a'in przetarli wygodną ścieżkę do miejsca lądowania.Wstyd byłoby z niej nie skorzystać.Poszli za Srebrnym Lisem, chociaż wolniejszym krokiem.Zanim doszli do wioski Shin'a'in, gryfy i ich pasażerowie już wylądowali i zostali zabrani do namiotu.Łatwo mogli się domy­ślić, do którego, gdyż tylko jeden z nich mógł pomieścić na raz cztery gryfy i tylko na jednym pokrywę śniegu poznaczyły ich pazury.Ciemno ubrani Kal'enedral kiwnęli głowami, kiedy Śpiew Ognia skinął im dłonią, po czym wrócili do swoich zajęć.An'desha odsunął połę namiotu i razem z magiem wszedł do środka, uważając, by wpuścić jak najmniej zimnego powietrza.Przyzwy­czajenie wzroku do ciemności panującej wewnątrz zajęło im dobrą chwilę; An'desha stał przez chwilę nieruchomo, słuchając rozmów przynajmniej pół tuzina mówiących jednocześnie osób.Kiedy tylko zaczął cokolwiek widzieć, rozejrzał się wokół.Nie rozpoznał żadnego z gryfów, ale tego się spodziewał.Wszyst­kie znajdowały się po jednej stronie namiotu; bez zaskoczenia stwierdził, że jedzą - a raczej pochłaniają jedzenie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl