[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czeka, a zima w górach zmieniła się tymczasem w wiosnę.* * *- Dwie sprawy.Po pierwsze, jesteśmy muzykami - rzekł Alessan.- Właśnie utworzyliśmy trupę.Po drugie, nie używajcie mojego imienia.Nie tutaj.- Jego głos nabrał ostrych, twardych tonów, które Devin pamiętał z pierwszej nocy w chacie Sandrenich, kiedy wszystko się dla niego zaczęło.W jasnym blasku popołudnia patrzyli z góry na biegnącą na zachód dolinę.Za nimi leżał Sperion.Nierówna, wąska droga wiła się całymi godzinami po grzbietach coraz wyższych wzgórz, aż doszła do tego najwyższego punktu.Teraz rozwijała się przed nimi dolina z drzewami i trawą muśniętymi pierwszą złocistą zielenią wiosny.Spośród wzgórz wypływał ku północnemu zachodowi lśniący potok spęczniały topniejącymi śniegami.Niedaleko błyszczała srebrem kopuła stojącej pośrodku sanktuarium świątyni.- Jak zatem mamy cię nazywać? - zapytał cicho Erlein.Wydawał się przygaszony - Devin nie wiedział, czy z powodu tonu Alessana, czy dlatego, że wyczuwał niebezpieczeństwo.- Adreano - powiedział książę po chwili.- Dzisiaj jestem Adreano d'Astibar.Będę poetą.Na ten triumfalny, radosny powrót do domu.Devin pamiętał to imię: tak się nazywał młody poeta, którego po skandalu z Elegiami sandreńskimi Alberico rozkazał stracić na kole zeszłej zimy.Przez chwilę uważnie przyglądał się księciu, ale zaraz odwrócił wzrok: to nie był dzień na dociekania.Jeśli znajdował się tu z jakiegoś powodu, to dlatego, żeby ulżyć Alessanowi.Co prawda nie wiedział, jak ma się do tego zabrać.Znów czuł się całkowicie nie na miejscu, a jego wcześniejsza fala podniecenia opadła w zetknięciu z ponurym nastrojem księcia.Na południe od nich wznosiły się górujące nad doliną szczyty łańcucha Sfaroni, wyższe nawet od gór znad zamku Borso.Na szczytach, a nawet do połowy zboczy leżał jeszcze śnieg.Tak wysoko i tak daleko na południu zima nie ustępowała szybko.Pod nimi jednak, na południe od wyraźnie zarysowanych niższych wzgórz, w zaciszu doliny biegnącej ze wschodu na zachód, Devin widział nabrzmiewające na gałęziach drzew zielone pączki.Na chwilę nad kolumną wznoszącego się powietrza zawisł prawie nieruchomo szary jastrząb, po czym zatoczył koło na południe i w dół, by zniknąć na tle wzgórz.Na dnie doliny sanktuarium leżało w swoich murach niczym obietnica spokoju i łagodności, odizolowane od całego zła świata.Devin wiedział, że tak nie jest.Zjechali w dół bez pośpiechu, który byłby niezwykły u trzech muzyków w środku dnia.Devin jasno zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa.Mężczyzna, za którym jechał, był ostatnim dziedzicem Tigany.Zastanawiał się, co zrobiłby Alessanowi Brandin z Ygrathu, gdyby po tylu latach książę został zdradzony i schwytany.Przypomniał sobie Mariusa z Quilei na górskiej przełęczy: “Wierzysz tej wiadomości?”Devin nigdy w życiu nie ufał kapłanom Eanny.Byli za sprytni, byli najbardziej z całego duchowieństwa subtelni, najbardziej zdolni do sterowania wydarzeniami dla własnych celów, które mogły leżeć w odległej przyszłości, niewidoczne dla współczesnych pokoleń.Przypuszczał, że służącym bogini łatwiej było posługiwać się odleglejszą perspektywą.Wszyscy jednak wiedzieli, że na całym półwyspie duchowieństwo Triady ma własne potrójne porozumienie z zamorskimi tyranami: zbiorowe milczenie, cichy współudział kupiony za pozwolenie zachowania obrzędów, które miały, jak się zdawało, dla duchownych znaczenie większe niż wolność Dłoni.Jeszcze przed poznaniem Alessana Devin miał na ten temat własne przemyślenia.Jego ojciec nigdy nie wahał się wypowiadać swojego zdania na temat duchowieństwa.Teraz Devin znów przypomniał sobie pojedynczą świecę sprzeciwu, jaką dwa razy do roku zapalał Garin w Noce Żaru za czasów dzieciństwa Devina w Asoli.Skoro już zaczął o tym myśleć, wydawało się, że pełgające w ciemności płomyki tych świec kryły w sobie wiele niuansów, a jego powściągliwy ojciec miał bardziej złożoną osobowość, niż Devin sądził.Chłopak potrząsnął głową - nie była teraz pora na wędrowanie tą ścieżką.Kiedy górska droga dotarła w końcu do dna doliny, zmieniła się w szerszy, równiejszy trakt, prowadzący ukośnie do sanktuarium, które leżało pośrodku.W odległości około pół mili od jego kamiennych murów zewnętrznych po obu stronach drogi pojawił się podwójny szpaler drzew.Były to wiązy pokrywające się wczesnymi liśćmi.Za nimi po obu stronach Devin widział pracujących na polach ludzi, tak świeckich służących, jak i kapłanów, odzianych nie w ceremonialną biel, lecz w nie rzucające się w oczy beżowe szaty.Zaczynali prace, których wymagała ziemia przy końcu zimy.Jeden z nich śpiewał pięknym, czystym tenorem.Wschodnie wrota kompleksu sanktuarium, proste i ozdobione jedynie gwiezdnym symbolem Eanny, były otwarte.Devin zauważył jednak, że wrota są wysokie i wykute z grubego żelaza.Mury otaczające rozległe tereny sanktuarium też były wysokie i grube.Wychylało się z nich w równych odstępach osiem wież.Wyraźnie miejsce to zostało wybudowane wieleset lat temu po to, by wytrzymać przeciwności losu.Umieszczona wewnątrz kompleksu, wznosząca się spokojnie ponad innymi budynkami kopuła świątyni Eanny lśniła w słonecznym blasku.Zbliżyli się do otwartych wrót i wjechali do środka.Tuż za bramą Alessan zatrzymał konia.Z przodu, z lewej strony, nieoczekiwanie dobiegł ich śmiech dzieci.Na otwartym, trawiastym placu zabaw leżącym za stajnią i dużym domem kapłanów, z pół tuzina chłopców w niebieskich tunikach pod nadzorem młodego kapłana w beżowych szatach grało w maracco, używając do tego kijów i piłki.Devin, patrząc na nich, poczuł ukłucie smutku i nostalgii.Dokładnie pamiętał, jak mając pięć lat, poszedł z Povarem i Nico do lasu sąsiadującego z ich gospodarstwem, żeby bliźniacy wycięli dla niego pierwszy kij do maracco.A potem godziny - choć częściej minuty - wyrwane z domowych obowiązków, kiedy cała trójka chwytała za kije, brała kolejną z wysłużonych piłek, które Nico cierpliwie zwijał z materiału, i z krzykiem zaczynała uganiać się za nią w błocie w kącie podwórka za stodołą, udając asolską drużynę podczas zbliżających się Igrzysk Triady.- W ostatnim roku nauki w świątyni zdobyłem cztery punkty - powiedział w zamyśleniu Erlein di Senzio.- Będę to chyba pamiętał do końca życia.Devin spojrzał na czarodzieja zdziwiony i rozbawiony.Alessan także odwrócił się w siodle.Po chwili cała trojka wymieniła uśmiechy.Dobiegające z oddali wołania i śmiech dzieci stopniowo ucichły.Zostali dostrzeżeni.Pojawienie się obcych w tym miejscu zapewne nie było pospolitym wydarzeniem, szczególnie tak szybko po stopnieniu śniegów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]