[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tego się nie spo dzie wa łam.Roz dzia wi łam usta i wy du ka łam ze współ czu ciem: Cam& Po trzą snął gło wą, jak by mó wił:  To było daw no temu.Już jest w po rząd ku. Kompletnie mnie to rozwaliło.Nagle zacząłem rozmyślać o dwóch osobach, które mnieporzuciły, ponieważ, z jakiegoś powodu, nie kochały mnie na tyle, żeby mnie zatrzymać przy sobie.Kim oni są? I gdzie oni są? Skoro mama i tata nie są moimi prawdziwymi rodzicami, to kim, kurwa,jestem? Myślałem, że śmieję się tak samo jak tato, bo jestem jego synem, ale okazało się, że tonieprawda.Myślałem, że odziedziczę po nich ich marzenia, talenty, życzliwość, inteligencję, pasje&a tu nagle wszystko szlag trafił.Wszystko przepadło.Kim w takim razie byłem?  Uśmiechnął sięponuro. Człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak ważną rzeczą jest poczucie, że gdzieś przynależysz,jesteś kolejnym ogniwem swojej rodziny.Doceniasz to dopiero wtedy, gdy to wszystko stracisz.A prze cież gdy do ra stasz, głów nie z tych ele men tów bu du jesz swo ją toż sa mość.Gdy do wie dzia łem sięprawdy, po prostu mi odbiło.Zachowywałem się jak skończony debil: chodziłem na wagary, chlałemi ćpałem, prawie zaprzepaściłem swoje szanse na ukończenie szkoły z ocenami, które pozwoliłyby midostać się na akademię sztuk pięknych w Edynburgu, żeby zostać grafikiem.Obrażałem mamę,olewałem tatę.Bez przerwy myślałem o tym, żeby odnalezć biologicznych rodziców.Nie mogłemmyśleć o niczym innym.Chciałem chyba zniszczyć wszystko, czym byłem wcześniej, licząc na to, żedzięki temu odkryję, kim powinienem być.Kilka miesięcy pózniej pożyczyłem sobie bez pytania autoojca.Miałem ochotę na przejażdżkę.Na szczęście nie zatrzymała mnie policja& ale zatrzymała mnieściana.Doszczętnie rozwaliłem brykę.Byłem nawalony.Tato własnoręcznie wyciągał mnie z tego, cozostało z samochodu.Kiedy doszedłem do siebie, najpierw opieprzył mnie, że naraziłem na śmierćsiebie i innych kierowców oraz przechodniów, a potem zabrał mnie na spacer po plaży.To, cotam te go dnia od nie go usły sza łem, od mie ni ło moje ży cie. Be Ca le do nia  wy szep ta łam. Be Caledonia  powtórzył z uśmiechem.W jego oczach dostrzegłam miłość do człowieka, którybył jego ojcem. Powiedział, że to nie my, Szkoci, nazwaliśmy kiedyś naszą ziemię Kaledonią, tylkoRzymianie.Przywykłem do tego, że tato dzielił się z nami różnymi historycznymi ciekawostkami,więc szykowałem się na nudny wykład.Ale to, co powiedział, wszystko we mnie zmieniło.Dziękiniemu mnie olśniło.Wiesz, świat zawsze chce przemienić nas w kogoś, kim wcale nie jesteśmy.Próbuje przerobić nas na własną modłę.Zmieniamy się pod wpływem ludzi, upływu czasu, wydarzeń,aż wreszcie nie mamy pojęcia, kim jesteśmy.Ale jeśli pozostaniesz wierny sobie, wewnątrz nadalbędziesz sobą.Be Caledonia  bądz Kaledonią.Ktoś inny tak nazwał naszą ziemię, ale ziemia się niezmieniła, pozostała taka sama.Co więcej, my, Szkoci, przyjęliśmy tę nazwę, zostawiliśmy ją, alenigdy się dla niej nie zmieniliśmy.Bądz Kaledonią.Wytatuowałem sobie to motto, gdy miałemosiemnaście lat, żeby codziennie pamiętać o słowach taty. Na usta Camerona wpłynął ironicznyuśmieszek. Gdybym jednak przewidział, że tylu ludzi będzie pytało, co to, do cholery, oznacza,zro bił bym go so bie w mniej wi docz nym miej scu.Poczułam, że do oczu napływają mi łzy.Moje wnętrze wypełniło coś, co bardzo rzadko czułam.Uświadomiłam sobie, że to pewnego rodzaju radość.Cieszyłam się, że Cameron ma szczęście.Cie szy łam się, że był ko cha ny. Wygląda na to, że masz wspaniałego tatę. Wiedziałam, że gdybym ja została obdarzona kiedyśtaką mi ło ścią, by ła bym inną oso bą.Ski nął gło wą, uśmie cha jąc się usta mi i ocza mi. Tak, mam cudownych rodziców. Spojrzał w sufit.Jego oczy pociemniały. Czasamipo trze bu ję dni ta kich jak ten, że bym so bie o tym przy po mniał. Za dzwo nisz do nich, jak tyl ko so bie pój dę, praw da?Uśmiechnął się nieśmiało.Poczułam ukłucie w sercu, gdy dostrzegłam na jego policzkach leciutki ru mie niec. Pew nie tak  wy mam ro tał. Cieszę się za ciebie, Cam. Nerwowo poprawiłam sukienkę, którą miałam na sobie wczorajpodczas kolacji. Nie wyobrażam sobie, jak to jest, zastanawiać się, kim są twoi prawdziwi rodzice.Ale do pewnego stopnia wiem, jakie to uczucie zostać porzuconą przez dwoje osób, które powinnymnie chcieć i kochać.To nie jest przyjemne, prawda? W sekundę zamieniłabym to, co miałam, na to,co ty mia łeś.Za to pił we mnie prze ni kli we spoj rze nie. A co do kład nie mia łaś?Drżą cy mi dłoń mi zno wu wy gła dzi łam su kien kę na ko la nach. Wiesz, je dy ną oso bą, któ ra tak na praw dę coś o mnie wie, jest Joss. A nie Mal colm? Nie El lie? Nie.Tyl ko Joss.Nie chcę, żeby kto kol wiek inny wie dział. Dzwi gasz na swo ich bar kach cho ler nie wiel ki cię żar, Jo. Cam. Nachyliłam się do niego.Moje załzawione oczy wpatrywały się w jego twarz, mój pulsprzy śpie szył, gdy pró bo wa łam zde cy do wać, czy mogę mu za ufać. Ja& Jo. On też nachylił się do mnie.Całe moje ciało zesztywniało pod wpływem jego poważnegospojrzenia. O tym, o czym przed chwilą ci opowiadałem, o adopcji i tatuażu, wie tylko garstkaludzi.Mama, tato, Peetie i Nate.A teraz jeszcze ty.Nasza znajomość zaczyna się dzisiaj od nowa.Nieje stem już tym dup kiem, któ ry za każ dym ra zem zle cię oce niał.Za ufaj mi.Pro szę. Dlaczego?  Potrząsnęłam głową, zbita z tropu zainteresowaniem, jakie mi okazywał.Wiedziałam, że łączy nas obustronny pociąg fizyczny, nawet jeśli nie chcieliśmy się do niego na głosprzyznać, ale to& to było coś innego.Coś poważniejszego.Intensywniejszego.A przecież myślałam,że nie może istnieć nic intensywniejszego niż sposób, w jaki moje ciało budzi się do życiaw obec no ści Ca me ro na. Dlaczego?  powtórzył za mną. Szczerze mówiąc, nie wiem.Wiem tylko, że nigdy nikogo niepotraktowałem tak jak ciebie i nigdy nie poznałem nikogo, kto by mniej na to zasługiwał.Jo, lubię cięi wbrew temu, co my ślisz, po trze bu jesz przy ja cie la [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl