[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tak ci się tylko zdaje! krzyknął Nor Tob i chwycił za kurek pistoletu.* * * Mam mieszane uczucia powiedział Pahner, kiedy szyb zaczął na powrótnapełniać się wodą.45 Niepotrzebnie stwierdziła Kosutic. Nie ma kogo żałować. Nie o tym mówię.Chodzi mi o Rogera.Jak mu powiemy? Proponuję udawać, że znalezliśmy magiczny worek z pieniędzmi po-wiedziała Kosutic. Przecież nie musi o niczym wiedzieć, prawda? A co z Poerteną? Pahner załadował jedną ze skrzyń na turom.Miejscowejuczne zwierzęta były dalekimi kuzynami civan, ale miały znacznie łagodniejszeusposobienie.Turom sapnął tylko z rezygnacją, obarczony tak dużym ciężarem. Jak to co? Starszy sierżant zarzuciła worek na drugie zwierzę. Jemupowiemy, że w ogóle nie mamy pieniędzy.To sprawi, że stanie się jeszcze bardziejkreatywny. Nie chciałbym, żeby zrobił się za bardzo kreatywny zauważył kapitan.Przerwał, starając się ocenić, czy jego turom jest równomiernie obciążony z obustron. To zawsze był twój problem, Armand powiedziała sierżant, dzwigająckolejną skrzynię i ładując ją na grzbiet swojego zwierzęcia. Jesteś za miękki. Co racja, to racja. Pahner zebrał wodze swojego civan, wskoczył nawyposażone już w ludzkie strzemiona siodło i zacisnął mocno dłoń na wodzachturom. Chyba muszę coś z tym zrobić. Zobaczysz, kiedyś to się zemści. Kosutic również wsiadła na grzbietswojego wierzchowca. Ja ci to mówię dodała, kiedy ruszyli drogą do miasta.Za nimi woda właśnie przykrywała usypany na dnie szybu stos kamieni.ROZDZIAA SZSTY Wie pan co, zupełnie mi tego nie brakowało powiedział Roger, ześlizgu-jąc się na ziemię po boku Patty. Szczerze mówiąc, Wasza Wysokość odparł Pahner, ocierając pot z czoła mnie też nie.Pierwszy dzień podróży minął im bez żadnych przygód.Kompania maszero-wała jednym ze szlaków regularnych karawan.Kilka godzin po opuszczeniu RanTai znalezli się pod grubą pokrywą rozgrzanych chmur, w typowej mardukańskiejsaunie.Cord i pozostali Mardukanie oczywiście byli zachwyceni.Cel ich podróży, Diaspra, był omijany przez karawany od chwili pojawieniasię zagrożenia ze strony Bomanów.To portowe miasto leżało nad rzeką Cha-sten, która płynęła skrajem Płaskowyżu Diasprańskiego i uchodziła bezpośredniodo rozległej zatoki czy też śródlądowego morza.Tubylcy nazywali je MorzemK Vaernijskim, zaś marines uważali je za najkrótszą drogę do otwartego oceanu,będącego ostatecznym celem ich wędrówki.Wyjazd odwlekano kilkakrotnie, po-nieważ prowadzący karawany żądali, aby marines ochraniali ich podczas podróży.Ludziom i ich zwierzętom towarzyszyły dwie karawany ftar-ta i turom orazdwudziestu kilku strażników na civan.Ciężka broń marines i ich niespotykanataktyka pozwalały wierzyć, że uda im się odeprzeć wszystkie ewentualne ataki.Kiedy karawana zatrzymała się, mardukańscy strażnicy rozbiegli się, by po-móc marines.Pahner wymagał, by wypełniali wszystkie jego rozkazy, nawet jeśliwydawały się im dziwne.Mardukanie zaczęli kopać stanowiska ogniowe, a żoł-nierze rozkładali zasieki z monodrutu i miny kierunkowe.Część ludzi stanęła nastraży, a do pracujących dołączyli pomocnicy spośród ciągnącej za podróżującymizgrai. Jest nas za mało, żebyśmy mogli wszystkich upilnować powiedział ksią-żę. Wszystko bidzie dobrze uspokoił go Pahner. Nie bez powodu marinestrzymają się blisko pana.Są najlepiej uzbrojeni i najbardziej niebezpieczni, więckażdy napastnik przy zdrowych zmysłach najpierw zaatakuje resztą karawany.47Kapitan poklepał się po kieszeni na piersi, po czym wyjął z niej kawałek ko-rzenia bisti, odciął cienki pasek i włożył do ust.Resztę, schował.%7łując przyglądałsię rzece, wzdłuż której podróżowali. Bomani wciąż znajdują się na pomocnym brzegu Chasten, a nie po naszejstronie.Ale ma pan rację, przydałoby się więcej straży.Szkoda, że nie wzięli-śmy ze sobą tych najemników, z którymi się pan rozprawił.Może byli odrobinęniekompetentni, ale moglibyśmy temu jakoś zaradzić.Roger zachichotał. Za szybko wynieśli się z miasta. Zamyślił się i zmarszczył czoło.Zresztą nie wiem, jak moglibyśmy sobie pozwolić na kompanię najemników.Je-steśmy przecież spłukani.Pamięta pan o tym, kapitanie? Pamiętam, pamiętam powiedział Pahner, uśmiechając się.lekko i żującpobudzający, słodki korzeń. Jestem pewien, że coś by się wymyśliło.* * * Nie martw się, Rastar powiedział Honal. Jakoś to będzie.Książę Vasinów spojrzał na obóz.Wiele kobiet trzymało w rękach kawałkikorzeni i kory, ale żuły je zachłannie, nie zważając na cichy płacz dzieci, którezjadły już swoje porcje. To już koniec, Honal powiedział cicho wódz i wskazał obozowisko. Mamy trzy razy więcej kobiet niż mężczyzn, a na dodatek wielu z nich nieurodziło się wojownikami. Klasnął z rezygnacją w ręce. Mogło nam sięudać w Ran Tai.Ale teraz.Dobrze będzie, jeśli w ogóle dotrzemy do Diaspry. Przykro mi z powodu Ran Tai powiedział Honal. To wszystko przeztych głupich strażników.Ale gdyby tam było złoto, tak jak wszyscy mówili. To co? przerwał mu kuzyn. Zabralibyśmy je? A czy my jesteśmy Bo-manami? Czy my jesteśmy bandytami, kuzynie? Czy Vasinami, ostatnimi z Ther-dan i Sheffan? Wojownikami Północy? Wolnymi panami? Jesteśmy wojownikamiczy bandytami?Młodszy Mardukanin zamilkł zawstydzony.Rastar wziął kawałek mięsa, poczym wstał i ruszył w głąb obozu.Kucnął przy najbliższej grupce kobiet i zacząłkroić swój pasek mięsa na bardzo małe kawałki.Kobiety ze wstydem wbijały wzrok w ziemię, kiedy ostatni z książąt Północydzielił się swoją porcją jedzenia z głodującymi dziećmi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]