[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie zdradził - odpowiedział Hosni z przekonaniem.- To dziwak, ale wierny sprawie.- Jaki wierny? Niewierny, bo poganin!- Niby tak, ale sam byłem przy tym, jak słuchał imama.Przynajmniej umiał się zachować.Mówię ci, nie zdradził.- Zobaczymy - uciął Kati i bez tchu, zmęczonym krokiem przeszedł do kontuaru bagażowego.Obaj przybysze rozejrzeli się, szukając wpatrzo­nych w siebie oczu.Właśnie po oczach najłatwiej można było wykryć zasadzkę.Nawet zawodowcom ciężko było się przymusić do tego, by oderwać wzrok od przyszłej ofiary.Bagaże udało się odebrać bez niespodzianek.Marvin czekał już przed halą.Nie mógł ich jednak osłonić przez ciosem mroźnego powietrza, które choć ubogie w tlen, temperaturą przeszło ich najgorsze oczekiwa­nia.Jak dobrze było usiąść w ciepłym wnętrzu samochodu.- Co z przygotowaniami?- Wszystko punktualnie, komendancie - uspokoił Katiego Russell, ruszając sprzed lotniska.Choć Arabowie nic nie powiedzieli, zrobiła na nich wielkie wrażenie rozległość krainy, szerokość międzystanowej au­tostrady i oczywista zamożność okolicy.Rozśmieszyły ich za to znaki nakazujące ograniczenie prędkości.Russell z kolei urósł w ich oczach, gdyż najwyraźniej świetnie się wywiązał ze wszystkich zadań.Uspokoili się więc, pewni już, że Indianin nie wydał ich policji.Nie żeby Kati spodziewał się takiego obrotu rzeczy, lecz wiedział z doświadczenia, że im bliżej finału akcji, tym większe ryzyko wpadki.Normalna kolej rzeczy.Farma okazała się rozległa.Russell przewidująco ustawił przed wy­jazdem termostat na wyższą temperaturę, lecz Kati zwrócił przede wszy­stkim uwagę na dogodne położenie taktyczne zabudowań, z których moż­na się było ostrzeliwać na wszystkie strony.Indianin wprowadził gości do wnętrza i sam wniósł ich walizki.- Na pewno padacie na nos - zauważył.- Rąbnijcie się od razu do łóżka, co? Tutaj możecie spać bezpiecznie, nie?Kati posłuchał tej rady, lecz Hosni pozostał w kuchni.Ucieszył go fakt, że Marvin to znakomity kucharz.- Jakie to mięso?- Sarnina.Z prawdziwej sarny.Wiem, że nie jadasz wieprzowiny, ale nie myślałem, że sarnina.- Nie, po prostu nigdy tego nie próbowałem - uspokoił Indianina Hosni.- Naprawdę dobra, sam się przekonasz.Kupiłem w naszym sklepie dziś rano, akurat była.Takim mięsem karmili ciało i duszę Indianie.Porządny jelonek.Niedaleko jest ranczo, gdzie facet hoduje sarny na ubój.Skosztuj, może później namówię cię na bizoninę.- A cóż to za diabelstwo?- Bizonina? Kolejne mięso, które dostaniesz tylko w tych stronach.Krzyżówka krowy z bizonem.Wiesz, co to bizony, chłopie? Mój lud je jadał.Największe krowy, jakie widziałeś w życiu! - Russell zrobił marzy­cielską minę.- Dobre chude mięsko, zdrowe i w ogóle.Ale wiesz, Ibrahimie, nic nie pobije sarniny.- Nie nazywaj mnie tak - rzekł zmęczonym głosem Hosni.Był na nogach od dwudziestu siedmiu godzin, uwzględniając różnicę czasu.- Mam nowe papiery dla ciebie i dla komendanta.- Russell wydobył z szuflady dwie koperty i rzucił je na stół.- Nazwiska dokładnie tak, jak chciałeś, widzisz? Teraz tylko zrobimy zdjęcia i naniesiemy je na blan­kiety.Mam cały potrzebny sprzęt.- Ciężko było go zdobyć? Marvin tylko się roześmiał.- Co ty, to popularne maszyny.Użyłem mojego blankietu na prawo jazdy jako wzorca, podretuszowałem i odbiłem na moim sprzęcie dupli­katy, pierwsza klasa.Sprzęt łatwo dostać, masa firm robi dla pracowni­ków legitymacje ze zdjęciem.Robota na trzy godziny.Jutro i pojutrze będziemy mieli cały dzień na przygotowania.- Doskonale, Marvin.- Napijesz się?- Masz na myśli alkohol?- Nie czaruj mi tu, chłopie, sam widziałem, jak dudlałeś piwo z tym Niemcem, jak mu tam było?- Z Herr Frommem?- Właśnie.Jeden kieliszek to nic strasznego, nie jak wieprzowina.- Dziękuję, ale nie dam sobie na wstrzymanie - czy tak się mówi po angielsku?- “Dać sobie na wstrzymanie?” No, mniej więcej.Ale, ale, jak tam nasz Fromm? - zapytał od niechcenia Marvin, przyglądając się mięsiwu.Pieczeń była prawie gotowa.- Wszystko u niego w porządku - odparł Hosni równie lekkim tonem.- Wysłaliśmy go do żony.- Ciekawi mnie, nad czym tak pracowaliście? - zapytał Russell, nale­wając sobie szklaneczkę “Jacka Danielsa”.- Fromm pomagał nam przy materiałach wybuchowych.Różne takie specjalne sztuczki, nie? To prawdziwy ekspert od bomb.- A, już łapię.Ryan spostrzegł w domu pierwszy pomyślny omen od wielu dni czy wręcz tygodni.Obiad był doskonały, a co więcej, Jackowi udało się dzi­siaj zjeść go razem z dziećmi.Cathy musiała widocznie wrócić z kliniki o jakiejś rozsądnej porze i upichcić coś porządnego.Najważniejsze było to, że.rozmawiali przy stole, nie za wiele, ale zawsze.Jack pomógł wstawić talerze do zmywarki.Wreszcie dzieci poszły do łóżek, zostawia­jąc ich samych.- Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałam - zaczęła Cathy.- Nic nie szkodzi.Zasłużyłem na coś takiego - odezwał się Jack, który gotów był oświadczyć cokolwiek, byle zażegnać burzę.- Wcale nie, Jack.Nie miałam racji.Byłam wściekła, miałam kurcze i bolały mnie plecy.Po prostu za dużo pracujesz i za dużo pijesz.- Cathy podeszła do męża i pocałowała go, stwierdzając ze zdziwieniem: - Za­cząłeś palić, Jack?Ryan zdumiał się do reszty.Pocałunek był ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewał.Co więcej, oczekiwał nowej eksplozji, gdy tylko wyda się, że znowu pali.- Przepraszam, kochanie.Miałem w pracy zły dzień.Złamałem się.Cathy wzięła go za ręce i oświadczyła:- Jack, chcę, żebyś przestał tyle pić i zaczął odpoczywać.Za mało śpisz, żyjesz w napięciu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl