[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po chwili ciche, ale uparte zgrzytanie kazało mu odwrócić głowę.Nad kominkiem wisiał ozdobny lichtarz, umocowany do klamry w ścianie.Był elementem umeblowania tak dobrze znanym, że Windle od pięćdziesięciu lat właściwie go nie zauważał.A teraz się odkręcał.Wirował powoli, zgrzytając przy każdym obrocie.Aż w końcu spadł i potoczył się po podłodze.Niewyjaśnione fenomeny same w sobie nie są na Dysku niczym wyjątkowym[7].Tyle że zwykle mają więcej sensu, a przynajmniej są nieco bardziej interesujące.Nic więcej nie miało chyba zamiaru się ruszać.Windle uspokoił się więc i powrócił do porządkowania swoich wspomnień.Znalazł tam sprawy, o których całkiem zapomniał.Po dłuższym czasie usłyszał na korytarzu jakieś szepty; drzwi otworzyły się z trzaskiem.- Przytrzymać mu nogi! Łapcie nogi!- Trzymajcie ręce! Windle spróbował usiąść.- Dzień dobry panom - powiedział.- O co chodzi? Stojący u stóp łóżka nadrektor pogrzebał w worku i wyjął jakiś ciężki przedmiot.Uniósł go w górę.- Aha! - zawołał.Windle przyjrzał się z uwagą.- Tak? - zapytał uprzejmie.- Aha - powtórzył jeszcze raz nadrektor, ale już z mniejszym przekonaniem.- To symboliczny dwuręczny topór kultu Ślepego Io - stwierdził Windle.Nadrektor spojrzał na niego tępo.- No.no tak - przyznał.- Zgadza się.Odrzucił topór przez ramię, niemal pozbawiając dziekana lewego ucha.Raz jeszcze sięgnął do worka.- Aha!- To całkiem ładny egzemplarz Mistycznego Zęba Offlera, Boga Krokodyla.- Aha!- A to.niech się przyjrzę.Tak, to zestaw świętych Latających Kaczek Ordpora Niegustownego.Świetna zabawa.- Aha!- A to.nie, proszę nie podpowiadać.to święty linglong niesławnego kultu Sootee.Tak?- Aha?- Wydaje mi się, że to trójgłowa ryba z religii trójgłowej ryby w Howandzie.- To śmieszne - stwierdził nadrektor, odrzucając rybę.Magowie byli rozczarowani.Religijne obiekty, jak się okazało, nie są jednak absolutnie pewnym środkiem na nieumarłych.- Przykro mi, że sprawiam tyle kłopotu - zapewnił Windle.Dziekan rozpromienił się nagle.- Światło dzienne! - zawołał.- To załatwi sprawę.- Bierzcie kotarę!- Bierzcie drugą kotarę!- Raz, dwa, trzy.Teraz!Windle zamrugał w ostrym blasku słońca.Magowie wstrzymali oddech.- Przykro mi - powiedział.- Ale to chyba też nie działa.Znowu posmutnieli.- Niczego nie czujesz? - upewnił się Ridcully.- Żadnego uczucia rozsypywania się w pył i rozwiewania? - dodał z nadzieją pierwszy prymus.- Skóra schodzi mi z nosa, jeśli za długo przebywam na słońcu - odparł Windle.- Nie wiem, czy to coś pomoże.- Spróbował się uśmiechnąć.Magowie popatrzyli po sobie i wzruszyli ramionami.- Wychodzimy - zarządził nadrektor.Rzędem wyszli na korytarz.Ridcully ruszył za nimi.W progu zatrzymał się jeszcze i pogroził Windle'owi palcem.- Ta niechęć do współpracy, Windle, nie poprawia pańskiej sytuacji - oznajmił i trzasnął drzwiami.Po chwili cztery śruby przytrzymujące klamkę odkręciły się bardzo powoli.Przez chwilę krążyły pod sufitem, po czym spadły.Windle zastanawiał się nad tym przez chwilę.Wspomnienia.Mnóstwo wspomnień.Sto trzydzieści lat wspomnień.Kiedy żył, nie pamiętał nawet setnej części tego, co wiedział.Ale teraz był martwy, a jego umysł oczyścił się ze wszystkiego prócz srebrzystych nici myśli.Teraz je widział: wszystko, co przeczytał, co zobaczył, wszystko, co słyszał.Wszyściutko, ustawione w równych szeregach.Nic nie zostało zapomniane.Wszystko było na miejscu.Trzy niewytłumaczalne zjawiska jednego dnia.Cztery, jeśli dodać do nich jego wciąż trwającą egzystencję.To dopiero było niewytłumaczalne.A wymagało tłumaczenia.No cóż, to już nie jego kłopot.Nic już teraz nie było jego kłopotem.Magowie przyczaili się przed drzwiami pokoju Windle'a Poonsa.- Wszystko gotowe? - upewnił się Ridcully.- Dlaczego nie można zlecić tego służbie? - mruczał pierwszy prymus.- To poniżej godności.- Ponieważ chcę to załatwić jak należy i z godnością - odparł nadrektor.- Jeśli już ktoś ma pochować maga na rozstaju dróg z kołkiem wbitym w pierś, powinni się tym zająć inni magowie.W końcu byliśmy jego przyjaciółmi.- A właściwie co to takiego? - spytał dziekan, badając trzymane w rękach narzędzie.- To się nazywa szpadel - wyjaśnił pierwszy prymus.- Widziałem, jak używają go ogrodnicy.Ten ostry koniec trzeba wbić w ziemię.Potem jest już trudniej.Ridcully zajrzał przez dziurkę od klucza.- Znów się położył - poinformował.Wstał, strzepując kurz z kolan.- Uwaga, na moją komendę.Raz.dwa.Ogrodnik Modo popychał taczki, pełne ściętych gałązek żywopłotu, obok nowego laboratorium badawczego Magii Wysokich Energii, kiedy pół tuzina magów minęło go z wielką - jak na magów - prędkością.Między sobą nieśli Windle'a Poonsa.- Panie nadrektorze - usłyszał Modo jego głos.- Jest pan pewien, że to podziała?- Chodzi nam wyłącznie o twoje dobro - zapewnił Ridcully.- Nie wątpię, ale.- Już niedługo znów będziesz się czuł jak dawniej - obiecywał kwestor.- Wcale nie będzie - syknął dziekan.- O to właśnie chodzi.- Już niedługo nie będziesz się czuł jak dawniej, bo o to właśnie chodzi - wysapał kwestor, kiedy znikali za rogiem.Modo znów pchnął taczki i w zamyśleniu ruszył na osłonięty teren, gdzie palił ognisko, ukrywał pryzmy kompostu i zeschłe liście.Tam też stała nieduża szopa, gdzie chował się podczas deszczu.Kiedyś pracował jako młodszy ogrodnik w pałacu, ale praca tutaj okazała się ciekawsza, niż oczekiwał.Tutaj naprawdę wrzało życie.Społeczeństwo Ankh-Morpork jest społeczeństwem ulicznym.Zawsze dzieje się tam coś ciekawego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]