[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdyby powie­dzieli, że jesteś Panią Wyspy, prawdopodobnie czczono by cię jako Pa­nią Wyspy.Myślę, że na zewnątrz może być inaczej.- Nie chcę żadnego przelewu krwi, Deliamberze.- Nikt tego nie chce, a mimo to, nim ponownie zasiądziesz na tronie Confalume'a, krew popłynie.Tego nie da się uniknąć, Valentine.- Wolałbym raczej zostawić władzę w rękach Barjazida - powie­dział posępnie Valentine - niż pchnąć kraj na drogę krwawego kon­fliktu.Nade wszystko cenię sobie pokój.- I pokój nastanie - rzekł mały czarodziej.- Ale drogi, które do niego wiodą, nie zawsze są spokojne.Popatrz, tam zbiera się twoja ar­mia, Valentine!Zbliżali się do gromady ludzi, zarówno znanych im, jak i obcych.Byli wśród nich wszyscy, którzy weszli z Valentinem do Labiryntu, ca­ła grupa, jaką zebrał podróżując przez świat: Skandarzy, Lisamon Hultin, Vinorkis, Khun, Shanamir, Lorivade, straż przyboczna Pani i cała reszta.Ale było też parę setek ludzi w barwach Pontifexa.Był to pierwszy oddział - czego? Nie wojska, gdyż Pontifex nie dysponował wojskiem.Może straży obywatelskiej? Tak czy inaczej, była to armia Valentine'a.- Moja armia - rzekł Valentine.To słowo miało gorzki posmak.- Armie są reliktem z czasów Stiamota, Deliamberze.Ile tysięcy lat mi­nęło od ostatniej wojny na Majipoorze?- Planeta od dawna jest spokojna - odpowiedział Vroon.- Nie­mniej jednak małe armie istnieją.Straż przyboczna Pani, słudzy Pontifexa - a co powiesz o rycerzach Koronala? Jak ich nazwiesz, jeśli nie armią? Noszą broń, odbywają musztry na polach Góry Zamkowej.Kim oni są? Towarzystwem, spędzającym czas na rozrywkach?- Tak myślałem, Deliamberze, kiedy byłem jednym z nich.- Czas zacząć myśleć inaczej, mój panie.Rycerze Koronala to trzon wojska i tylko ktoś naiwny mógłby sądzić, że jest inaczej.Przeko­nasz się o tym, gdy podejdziesz bliżej Góry Zamkowej.- Czy do walki ze mną Dominin Barjazid może poprowadzić mo­ich rycerzy? - spytał przerażony Valentine.Vroon popatrzył na niego przeciągle.- Mężczyzna, zwany przez ciebie Domininem Barjazidem, jest w tej chwili Lordem Valentinem, Koronalem, któremu rycerze z Gó­ry Zamkowej zaprzysięgli wierność.Czy zapomniałeś o tym? Przy odrobinie szczęścia i przebiegłości może potrafisz ich przekonać, że przysięgali na duszę Valentine'a, a nie na jego twarz i brodę.Ale i tak niektórzy z nich pozostaną wierni człowiekowi będącemu według nich Koronalem i w jego imieniu podniosą miecze przeciwko tobie.Serce Valentine'a ścisnęło się bólem.Od kiedy odzyskał pamięć, nie raz i nie dwa myślał o towarzyszach z poprzedniego życia, o szla­chetnych mężczyznach i kobietach, z którymi razem dorastał, z który­mi w szczęśliwszych dniach nabierał książęcej ogłady, których miłość i przyjaźń była dla niego wszystkim, aż do chwili, kiedy uzurpator to zniszczył.Nieustraszony myśliwy Elidath z Morvole i jasnowłosy, pe­łen życia Stasilaine, i Tunigorn, tak szybki w strzelaniu z łuku, i wielu innych - niewyraźne postaci z przeszłości, po których pozostały mu tylko imiona.A przecież już wkrótce cienie mogą ożyć i nabrać po­przednich barw i wyrazistości.Czy jego przyjaciele, jego ukochani towarzysze z dawnych lat, mogliby walczyć przeciwko niemu? Jeśli bę­dzie musiał walczyć z nimi ze względu na dobro Majipooru, zrobi to, lecz jest to przerażająca perspektywa.Potrząsnął głową.- Może uda nam się tego uniknąć.Chodź - powiedział.- Pora opuścić to miejsce.W pobliżu wejścia zwanego Bramą Wody Valentine radośnie przywitał się ze swoją świtą i wyszedł naprzeciw oficerom, których mi­nistrowie Pontifexa oddali do jego dyspozycji.Oficerowie wyglądali na bystrych chwatów, wyraźnie zadowolonych z opuszczenia ponu­rych głębin Labiryntu.Ich przywódcą był Ermanar, niewysoki, krępy mężczyzna, rudawy, krótko ostrzyżony, z przyciętą w szpic brodą, któ­ry ze względu na wzrost, sposób poruszania się i prostolinijność z po­wodzeniem mógłby być bratem Sleeta.Od razu przypadł Valentine'owi do gustu.Ermanar pozdrowił go szybkim, dość niedbałym znakiem gwiazdy, uśmiechnął się serdecznie i powiedział:- Nie odstąpię od twego boku, panie, dopóki nie odzyskasz Zamku.- Oby podróż na północ była łatwa - rzekł Valentine.- Czy wybrałeś już drogę?- Myślę, że najkrótsza prowadzi w górę Glayge, rzecznym stat­kiem, nie uważasz?Ermanar skinął głową.- W każdej innej porze roku, tak.Ale tegoroczne jesienne desz­cze były bardzo obfite.- Wyciągnął małą mapę centralnego Alhanroelu, na której regiony między Labiryntem a Górą Zamkową odbijały się jaskrawą czerwienią od szarego tła.- Zobacz, mój panie, tędy Glay­ge spływa z Góry Zamkowej, tu wpada do jeziora, a tu płynie dalej aż do Bramy Wody, tuż obok nas.Właśnie teraz rzeka wezbrała i na prze­strzeni setek mil między Pendiwane a jeziorem jest niebezpieczna.Proponuję drogę lądową, przynajmniej do Pendiwane.Stamtąd spró­bujemy popłynąć statkami, docierając niemal do źródeł Glayge.- To brzmi rozsądnie.A czy znasz tutejsze drogi?- Nie najgorzej, mój panie.- Postukał palcem w mapę.- Wiele zależy od tego, czy dolina Glayge jest zalana tak, jak o tym donoszą.Najchętniej, po okrążeniu jeziora od północy, nie oddalałbym się zbytnio od rzeki.- A jeśli dolina jest zalana?- To są jeszcze inne drogi, bardziej na północ, tylko że biegną przez nieprzyjemne, suche, niemal pustynne okolice.Moglibyśmy mieć kłopoty z zaopatrzeniem.I znaleźlibyśmy się o wiele za blisko, jak na mój gust, tego miejsca.- Wskazał na mapie punkt leżący na północny zachód od jeziora Roghoiz.- Velalisier? - spytał Valentine.- Niepokoją cię jego ruiny? Dla­czego?- To niezdrowe miejsce, mój panie, miejsce nieszczęsne.Za­mieszkane przez duchy.Wyczuwa się tam atmosferę nie pomszczo­nych krwawych zbrodni.Nie podobają mi się historie opowiadane o Velalisier.- Wezbrana rzeka z jednej strony, a straszące duchami ruiny z drugiej, tak? - Valentine uśmiechnął się.- Dlaczego zatem nie mie­libyśmy pójść południową stroną Glayge?- Południową? Nie, mój panie.Czy przypominasz sobie pustynię, przez którą jechałeś z Treymone? Tutaj jest znacznie gorzej, ani kro­pli wody, nic do jedzenia - kamienie i piasek.Wolałbym pójść środ­kiem Velalisier, niż zmierzyć się z południową pustynią.- A zatem nie mamy wyboru, prawda? Pozostaje nam droga wzdłuż doliny Glayge.Miejmy nadzieję, że nie jest zalana wodą.Kie­dy wyruszamy?- Kiedy tylko zechcesz, mój panie.- Za dwie godziny - rzekł Valentine.Rozdział 2Wczesnym popołudniem oddziały Lorda Valentine'a opuściły Labirynt przez Bramę Wody, główne wejście do miasta Pontifexa, wy­godne i wspaniale zdobione, przez które zgodnie z tradycją przecho­dzili władcy.Odjazd Valentine'a i jego towarzyszy obserwowała ciżba mieszkańców Labiryntu.Znów można było zobaczyć słońce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl