[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic nie wykorzeni ze mnie tych odruchów, pomyslal, odskakujac miekko.Rutyna? Pamieckomórkowa? Jestem mutantem, reaguje jak mutant, pomyslal, padajac znów na kolano, unikajacuderzenia, siegajac po sztylet do cholewy.Nie mial sztyletu.Usmiechnal sie krzywo i dostal palka w glowe.Rozblyslo mu w oczach, ból zapromieniowal azdo czubków palców.Upadl, odprezajac sie, nie przestajac usmiechac.Ktos zwalil sie na niego, przyciskajac do ziemi.Ktos inny zerwal mu sakiewke z pasa.Zlowilokiem blysk noza.Kleczacy na jego piersi rozerwal mu kubrak pod szyja, chwycil za lancuszek,wyciagnal medalion.I natychmiast wypuscil go z reki.- Na Baal-Zebutha - uslyszal sapniecie.- To wiedzmin.Charakternik.Ten drugi zaklal dyszac.- Nie mial miecza.Bogowie.Tfu, tfu, na urok, na Zle.Wiejmy stad, Radgast! Nie dotykaj go,tfu, tfu!Ksiezyc na moment przeswietlil rzadsza chmure.Geralt zobaczyl tuz nad soba wychudla,szczurza twarz, male, czarne, lsniace oczka.Uslyszal tupot nóg tego drugiego, oddalajacy sie,niknacy w zaulku, z którego smierdzialo kotami i przypalonym tluszczem.Czlowieczek o twarzy szczura zdjal powoli kolano z jego piersi.- Nastepnym razem.- Geralt uslyszal jego wyrazny szept.- Nastepnym razem, gdy bedzieszchcial popelnic samobójstwo, wiedzminie, to nie wciagaj w to innych.Po prostu powies sie wstajni na lejcach.IXW nocy musialo padac.Geralt wyszedl przed stajnie, przecierajac oczy, wyczesujac palcami slome z wlosów.Wschodzace slonce blyszczalo na mokrych dachach, zlotem lsnilo w kaluzach.Wiedzminsplunal, w ustach wciaz mial niesmak, guz na glowie rwal tepym bólem.Na barierce przed stajnia siedzial chudy, czarny kot, w skupieniu lizac lapke.- Kici, kici, koteczku - powiedzial wiedzmin.Kot nieruchomiejac spojrzal na niego zlowrogo, polozyl uszy i zasyczal, obnazajac kielki.- Wiem - Geralt kiwnal glowa.- Ja ciebie tez nie lubie.Zartowalem tylko.Niespiesznymi ruchami mocno posciagal rozluznione klamry i sprzaczki kurtki, wyrównal nasobie faldy odziezy, sprawdzil, czy w zadnym miejscu nie ograniczaja swobody ruchów.Przerzucil miecz przez plecy, poprawil polozenie rekojesci nad prawym barkiem.Przepasal czoloskórzana opaska, odgarniajac wlosy do tylu, za uszy.Naciagnal dlugie, bojowe rekawice,najezone krótkimi stozkami srebrnych kolców.Jeszcze raz spojrzal na slonce, zwezajac zrenice w pionowe szparki.Piekny dzien, pomyslal.Piekny dzien do walki.Westchnal, splunal i powoli poszedl w dól uliczki, wzdluz murów wydzielajacych ostra,przenikliwa won mokrego tynku, wapiennej zaprawy.- Ej, cudaku!Obejrzal sie.Cykada w towarzystwie trzech podejrzanie wygladajacych, uzbrojonych osobnikówsiedzial na stosie belek ulozonych wzdluz walu.Wstal, przeciagnal sie, wyszedl na srodekuliczki, starannie omijajac kaluze.- Dokad to? - spytal, opierajac waskie dlonie o obciazony bronia pas.- Nie twój interes.- Zeby wyjasnic sprawe, guzik mnie obchodza starosta, czarownik i cale to zasrane miasto -powiedzial Cykada, wolno akcentujac slowa.- Idzie mi jednak o ciebie, wiedzminie.Niedojdziesz do konca tej uliczki.Slyszysz? Chce sprawdzic, jakis to sprawny w walce.Nie daje mito spokoju.Stój, powiadam.- Zjezdzaj mi z drogi.- Stój! - wrzasnal Cykada, kladac dlon na rekojesci miecza.- Nie pojales, co mówie? Bedziemysie bic! Wyzywam cie! Zaraz sie okaze, kto jest lepszy!Geralt wzruszyl ramionami, nie zwalniajac kroku.- Wyzywam cie do walki! Slyszysz, odmiencze? - krzyknal Cykada, ponownie zastepujac mudroge.- Na co czekasz? Wyciagaj zelazo z jaszczura! Co to, strach cie oblecial? Czy tez mozestajesz tylko tym, którzy, jak Istredd, chedozyli te twoja wiedzme?Geralt szedl dalej, zmuszajac Cykade do cofania sie, do niezrecznego marszu tylem.Towarzyszacy Cykadzie osobnicy wstali z kupy bierwion, ruszyli za nimi, trzymajac sie jednak ztylu, w oddaleniu.Geralt slyszal, jak bloto mlaska pod ich butami.- Wyzywam cie! - powtórzyl Cykada, blednac i czerwieniejac na przemian.- Slyszysz,wiedzminska zarazo? Czego ci jeszcze trzeba? Mam napluc ci w gebe?- Pluj sobie.Cykada zatrzymal sie i rzeczywiscie nabral tchu w piersi, skladajac usta do pluniecia.Patrzyl woczy wiedzmina, nie na jego rece.I to byl blad.Geralt, wciaz nie zwalniajac kroku,blyskawicznie uderzyl go, bez zamachu, tylko z ugiecia kolan, piescia w kolczastej rekawicy.Uderzyl w same usta, prosto w wykrzywione wargi.Wargi Cykady pekly, eksplodowaly jakmiazdzone wisnie.Wiedzmin zgarbil sie i uderzyl jeszcze raz, w to samo miejsce, tym razembiorac krótki zamach, czujac, jak wraz z sila i impetem uderzenia uchodzi z niego wscieklosc.Cykada, obracajac sie z jedna noga w blocie, a druga w górze, rzygnal krwia i plusnal w kaluze,na wznak.Wiedzmin, slyszac za soba sykniecie klingi w pochwie, zatrzymal sie i obrócilplynnie, z dlonia na rekojesci miecza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]