[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłem pewien, że gdybym ją odpowied-671nio odciął, puściłaby młode pędy, ale nie śmiałem uszczknąć ani kawałka, w obawie, bynie zachować się niegrzecznie.Jedna z kobiet pochyliła się obok mnie, wyszczerzyłazęby w uśmiechu i przesunęła dłonią po czubkach nisko rosnących ziół o drobnych list-kach.Zapach, jaki się z nich uniósł, był absolutnie zdumiewający, a ona roześmiała sięgłośno, widząc zachwyt na mojej twarzy.Chętnie bym zwlekał dłużej, lecz nalegano namnie, byśmy się pośpieszyli i dogonili pozostałych, nim dotrą do pałacu.Zrozumiałem,że ma się tam odbyć oficjalne powitanie, którego nie powinienem opuścić.Procesja sunęła coraz wyżej ulicą ukształtowaną w tarasy, a wreszcie lektyki posta-wiono przed pałacem, który wyglądał niczym bukiet jasnych pąków.Główny budynek,fioletowy z białym szczytem, przywoływał na myśl przydrożny łubin albo kwiaty pach-nącego groszku znane mi z Koziej Twierdzy.Stałem obok swojej lektyki, przyglądającsię pałacowi, a kiedy odwróciłem się do moich towarzyszek, by okazać im, jaką przy-jemność sprawiał mi ten widok, zorientowałem się, że odeszły.Wkrótce zjawiły sięponownie, odziane w barwy lazuru i szafranu, brzoskwini i róż; inne kobiety niosącelektyki wyglądały podobnie i wmieszały się pomiędzy nas, podając misy z perfumowa-ną wodą oraz miękkie ręczniki, byśmy mogli zmyć kurz i znużenie z twarzy i z karków.672Chłopcy i młodzi mężczyzni, ubrani w przepasane błękitne tuniki, roznosili wino orazmałe miodowe ciasteczka.Gdy już wszyscy goście obmyli się, a potem spróbowali winai ciasteczek, zostaliśmy zaproszeni do środka.Wnętrze pałacu wywarło na mnie równie niesamowite wrażenie jak reszta Strome-go.Wielki centralny słup, podtrzymujący budowlę, przy bliższych oględzinach okazałsię gigantycznym pniem drzewa, którego korzenie najwyrazniej znajdowały się pod ka-mieniami posadzki.Podporami wdzięcznie zaokrąglonych ścian także były drzewa.Du-żo pózniej dowiedziałem się, że pałac rósł prawie sto lat.Najpierw wybrano centralnedrzewo, oczyszczono ziemię wokół niego, potem zasadzono w okręgu drzewa podtrzy-mujące ściany i w odpowiednim czasie korygowano ich kształt za pomocą lin i przyci-nania, w taki sposób że wszystkie pochylały się ku temu jednemu, rosnącemu pośrodku.W którymś momencie poobcinano zbędne gałęzie, a czubki drzew spleciono w kształtkorony.Potem rozpięto ściany z cienko tkanej materii, która została polakierowana, że-by stwardniała; następnie, warstwa za warstwą, obłożona mocną tkaniną z łyka.Całośćwzmocniono szczególnym rodzajem miejscowej gliny, wreszcie ozdobiono warstwamijaskrawej żywicznej farby.Nigdy się nie dowiedziałem, czy każdy budynek w mieście673został stworzony w ten pracowity sposób, ale rośniecie pałacu pozwoliło jego twór-com obdarzyć tę budowlę specyficznym żywym wdziękiem, którego kamień nigdy niemógłby naśladować.Wnętrze było ogromne, podobnie jak sala biesiadna w Koziej Twierdzy, z porówny-walną liczbą palenisk.Były tam stoły oraz miejsce służące do gotowania, a także inne,gdzie tkano i przędzono, i następne, gdzie robiono przetwory.Rolę komnat pełniły tutajprzesłonięte kotarami alkowy lub pokoje podobne do małych namiotów ustawionychpod zewnętrzną ścianą.Było także kilka pomieszczeń, do których wchodziło się polekkich drewnianych schodach.Przypominały mi one namioty na szczudłach.Palamipodtrzymującymi owe pokoje były, naturalnie, pnie drzew.Serce mi zadrżało, gdy zda-łem sobie sprawę, jak niewiele prywatności będę miał tutaj, gdzie musiałem wykonaćtak dyskretne zadanie.Wkrótce zostałem zaprowadzony do pokoju, czyli namiotu.W jego wnętrzu znala-złem swoją cedrową skrzynię i worek z ubraniami, a także znów ciepłą pachnącą wodęoraz talerz owoców.Przebrałem się szybko z zakurzonych ubrań podróżnych w haftowa-ną tunikę z pękniętymi rękawami oraz zielone obcisłe spodnie, które mistrzyni Zciegu674uznała za odpowiednie na taką okazję.Raz jeszcze zadumałem się nad wyhaftowanymna tunice groznym rogaczem, a potem wyrzuciłem go ze swoich myśli.Może książęSzczery sądził, że owo zmienione godło było mniej poniżające niż poprzednie, któretak otwarcie głosiło moje nieprawe poczęcie.Z wielkiego centralnego pomieszczenia dobiegł mnie dzwięk dzwonków i bęben-ków.Pośpiesznie opuściłem pokój, chcąc się przekonać, co się dzieje na dole.Na podium wzniesionym przy wielkim pniu, udekorowanym kwiatami oraz gałęzia-mi choiny, Dostojny i książę Władczy stali przed starym człowiekiem, który po bokachmiał dwoje służby w prostych białych tunikach.Tłum zebrał się wokół podwyższeniawielkim kołem, a ja szybko do niego dołączyłem.Jedna z kobiet, które niosły mojąlektykę, teraz ubrana w suknię z różowej draperii, z wieńcem z bluszczu na głowie,wkrótce pojawiła się u mego boku.Uśmiechnęła się do mnie. Co to za uroczystość? ośmieliłem się spytać. Poświęcenie.to znaczy.król Eyod będzie was witał.Przedstawi córkę, którazostanie waszym Poświęceniem.to znaczy.królową.I syna, który będzie za niąpanował tutaj. Starała się mówić wolno i wyraznie.675Wyjaśniła mi, że kobieta stojąca obok króla Eyoda była jej bratanicą, a ja skwapli-wie znalazłem się z komplementem, że wygląda na zdrową i silną.W danym momenciewydawało mi się to najuprzejmiejszą grzecznością, jaką mogłem obdarzyć tę imponu-jącą kobietę stojącą tak pewnie u boku króla.Miała ona gęstwę złotych włosów dotego zaczynałem się już tutaj przyzwyczajać z czego część była zapleciona i upiętawokół głowy, a część spływała luzno na plecy.Twarz tej młodej kobiety wyrażała powa-gę, nagie ramiona odznaczały się mocną budową.Mężczyzna stojący z drugiej stronykróla Eyoda był starszy, ale podobny do niej niczym brat blizniak, tyle że włosy obcię-to mu równo na wysokości karku.Oboje mieli takie same szmaragdowe oczy, prostenosy i dumne usta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]