[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lumbwa jednaksiedział samotnie, jak gdyby nie zdawał sobie sprawy z obecnościinnych Afrykanów.- Napiję się jeszcze - powiedział Rice dopijając resztę napoju zeszklanki.Przez chwilę rozglądał się po barze.- Stawiam następną kolejkę, jeżeli ktoś zechce się przyłączyć.Amerykanin podniósł głowę, skinął twierdząco i dalej zajmowałsię skręcaniem papierosa.- Będę zachwycony - powiedział Niemiec wyciągając chustkę iocierając pot z twarzy.- Pozwoli pan, że się przedstawię.Jestem ErhardGuntermann z Monachium.- Guntermann, Guntermann - zastanawiał się Rice.Nagle spojrzał na Niemca.- Czy nie słyszałem pańskiego nazwiska w związku z aferądotyczącą handlu niewolnikami kilka lat temu?- Mam nadzieję, że nie - powiedział Guntermann śmiejąc sięgłośno.- Zrobiłem wszystko, żeby zerwać z tego rodzaju przeszłością.Itak nie było z tego wielkich pieniędzy.Zbyt duża konkurencja ze stronyAnglików.Kość słoniowa jest bardziej dochodowa.- Panowie, zdrowie królowej - powiedział Rice podnoszącszklankę.Nikt nie spieszył się z wypiciem toastu, czym Rice wcale się nieprzejął.- Więc teraz poluje pan na słonie?Guntermann przecząco pokręcił głową.- Handluję kością słoniową. - Tak?- Jeżdżę do Kongo, do dżungli.Poszukuję plemion upragnionychmięsa.Dostarczam im antylopy w zamian za kość słoniową.Przerwał i znowu otarł twarz z potu.- Bardzo zyskowny handel - dodał z satysfakcją.- Jeżeli mogą zabijać słonie, dlaczego nie polują na innezwierzęta? - zapytał Rice odpędzając muchę tse-tse, która usiadła mu naszyi.- Sami wielu słoni nie zabijają - wyjaśnił Niemiec.- Wiedząjednak, gdzie znalezć padlinę, a gdy już ją znajdą, zabierają kły.Przerwał na chwilę, by przeczekać zgiełk podnoszony przezhipopotamy w pobliskiej rzece.- Jedna wioska Pigmejów ma tyle kłów, że budują z nich płotywokół chat.Niemiec pokręcił głową z udanym smutkiem.- Biedni ludzie, nie mają pojęcia, ile to warte.- Gdzie jest ta wieś z płotami z kości słoniowej? - dopytywał sięRice ciekawie.Guntermann uśmiechnął się.- Eee& przyjacielu.Chyba nie spodziewa się pan, że panu topowiem?Rice odwzajemnił się uśmiechem.- Nie, nie spodziewałem się.Przyglądał się Niemcowi w milczeniu, bo chrząkaniehipopotamów znowu się nasiliło.- Więc nazywa się pan Guntermann?- Tak - powiedział Niemiec.- A pan?- Jestem Blaney Rice z Johannesburga.- Johannesburg - powtórzył Niemiec.- Urodził się pan w Afryce?- Urodziłem się w Manchesterze, w Anglii.Wyemigrowałem doPołudniowej Afryki i miałem tam farmę.Kiedy zbankrutowałem,ruszyłem na północ.Po dwunastu latach dotarłem tutaj.Było to jakieśdziesięć lat temu.- Handluje pan kością słoniową? - zapytał Niemiec z zawodowymzainteresowaniem. - Już nie - powiedział Rice, biorąc orzeszek z miseczki stojącej naladzie i rzucając nim w małpkę, która ukazała się na chwilę w oknie.Małpka z piskiem uskoczyła, podniosła orzeszek z ziemi i znowupojawiła się w oknie czekając na następny przysmak.- Czym pan handluje?- Fotografiami - uśmiechnął się Rice.- Fotografiami? - powtórzył Niemiec z niedowierzaniem.- Tak - powiedział Rice.- Używam papieru, jaki architekci stosujądo wykonywania odbitek planów.Sprzedaję fotografie starszemu wioskiza sól, wymieniam sól na miedz, miedz na kozy, kozy znów na sól, a sólna bydło.Taka tura trwa prawie pół roku.Kończy się w Sudanie, gdziesprzedaję bydło dla wojska.Po skończeniu uzyskuję dochód wwysokości trzech tysięcy funtów przy nakładzie początkowym sześciuszylingów.- A co pan robił, zanim zajął się fotografią? - zapytał Niemiec,zdejmując niewielkiego owada ze swej chusteczki.Obejrzał go leniwie iw końcu zrzucił na podłogę.- Zacząłem od polowania na słonie, ale muszę przyznać, że niebyłem w tym zbyt dobry.Kiedy to rzuciłem, nie miałem złamanegogrosza.Odkryłem wtedy, że jedyną rzeczą, jaka miała jakąś wartość dlatubylców były moje naboje.Sprzedałem je za sól.Sól sprzedałem zawięcej naboi, wymieniłem je na kozy i tak działając dotarłem aż doEtiopii.Sprzedałem tam swój towar za dwa tysiące talarów MariiTeresy.Ale było tam dla mnie za gorąco.Wróciłem tutaj, gdzie klimatjest przyjemniejszy.Jest tu również więcej plemion, z którymi możnahandlować.Kupiłem dwa aparaty fotograficzne i zabrałem się do roboty.- I nazywa to pan przyjemnym klimatem - zapytał Sloane zprzekąsem.- Czy był pan kiedykolwiek w Etiopii? - zwrócił się do niego Rice.- Kilka razy.- To wie pan, jak tam jest gorąco.- Niewiele cieplej niż tutaj - powiedział Sloane.- Myli się pan - upierał się Rice.- %7ładen człowiek nie możewytrzymać w takim upale.Sloane wzruszył ramionami i skoncentrował swoją uwagę na piwie.- Mam do pana pytanie, jeżeli pan pozwoli - kontynuowałrozmowę Rice.Sloane patrzył na niego.- Wal pan - powiedział w końcu.- Ten tubylec, z którym pan przybył.Nie mogę rozpoznać jegoznaków plemiennych.- To Kikuju.- Nigdy nie widziałem żadnego Kikuju.Słyszałem, że ich tereny sązamknięte dla białych.- Tak.- To jak go pan zatrudnił?- Złamał prawo i uciekł, zanim zdążyli go zabić - wyjaśnił Sloane.- Co on takiego zrobił?Sloane wzruszył ramionami.- Nigdy go nie pytałem.- Czy Kikuju to dobrzy tropiciele?- Ale nie dorównują Wanderobo - powiedział Guntermann zodcieniem dumy w głosie.Wiatr zmienił się, przynosząc zapach hipopotamów i krokodyliwraz z gorącym, wilgotnym powietrzem.- Zauważyłem, że ma pan jednego Wanderobo skomentował Rice,wachlując się kapeluszem bardziej, po to, żeby rozpędzić odór rzeki niżz przekonania, że się ochłodzi.- Czy oni rzeczywiście są tacy dobrzy?- Mój Wanderobo mógłby wyśledzić kulę bilardową, któraprzetoczyła się po najgładszej ulicy Berlina - odparł Guntermann.Rice zachichotał, skończył piwo i podniósł pustą szklankę do góry [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl