[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A teraz wszystko przepadło, bo Carlos mnieodtrącił.I w dodatku język tak mi skołowaciał, żenie mogłam wykrztusić słowa bez jąkania.Och, tak strasznie mi wstyd.Jak spojrzę mu woczy rano? Co gorsza, jak spojrzę w oczy samej sobie?39.CarlosOstatniej nocy przespałem jakieś dwie godziny.Kiedy budzi mnie słońce, jęczę i kulę się w łóżku,żebyjeszczetrochępospać.Toprawieniemożliwe w pokoju tak żółtym jak samosłońce.Gdy będę koło sklepu z farbami, kupięczarną i przemaluję to miejsce, żeby pasowałodo mojego nastroju.Leżę na boku i przyciskam poduszkę do oczu.Gdy znowu je otwieram, jest dziesiąta.Dzwonię do mi’amá, bo muszę znowuusłyszeć jej głos.Mówi, że chce kupić bilety, żebymnie odwiedzić.Wyczuwam w jej głosiepodekscytowanie, jakiego nie słyszałem od lat.Przypominam sobie, że obiecałem pani W., żepomogę jej dzisiaj w sklepie.Wyślę mi’amádodatkową kasę, żeby miała na podróż.Biorę prysznic i pukam do drzwi pokoju Kiary.Nie ma jej, więc idę na dół.– Gdzie jest Kiara? – pytam Brandona, który gra w jakąś grę na komputerze w gabinecieprofesora.Nie wiem, czy mnie ignoruje, czy nie słyszy.– Hej, Ścigaczu! – wołam.– Co jest? – mówi Brandon, ale się nieodwraca.Staję obok niego i patrzę, w co się tak wkręcił.Na ekranie jakaś banda rysunkowych postacispaceruje po parku.W narożniku widzę napis:„Towar:3gramykokainy,7gramówmarihuany”.– Co to za gra? – pytam dzieciaka.– W handlowanie.Ten dzieciak jest pieprzonym elektronicznymdilerem.– Wyłącz to – mówię.– Czemu?– Bo to głupia gra.– Skąd wiesz? – Brandon patrzy na mnieniewinnym wzrokiem.– Chyba w to nie grałeś.– Właśnie że grałem.– I to w realu.I robiłem to tylko po to, żeby przetrwać.Ale Brandon ma wybór i nie musi handlować narkotykami, żebyprzeżyć.Nie ma sensu, żeby grał w grę, która jużprzedszkolakom wbija do głowy takie rzeczy.– Wyłącz to, Brandon, albo sam to zrobię.Nieżartuję.Wysuwa brodę i gra dalej.– Nie.– W czym problem? – pyta Westford,wchodząc do pokoju.– Carlos kazał mi wyłączyć grę.Tatusiu,powiedziałeś, że mogę pograć na twoimkomputerze i znalazłem grę w handlowanie.Wszyscy moi koledzy w to grają.Pokazuję na Brandona.– Pana syn i jego koledzy są elektronicznymihandlarzaminarkotyków–mówiędoWestforda.Profesor robi wielkie oczy i podchodzi doekranu.– Handlarze narkotyków? Brandon, w co ty grasz?Wychodzę z pokoju, kiedy Westford tłumaczyBrandonowi, że niedozwolone narkotyki niemogą być towarem.Potem mruczy coś na tematrodzicielskiej kontroli i że nie można w tensposób zastąpić rodziców, i że powinien bardziejuważać, co Brandon robi na komputerze.Wychodzę na dwór.Kiara majstruje coś przysamochodzie.Nogi wystają jej spod przednichdrzwi.Leży wsunięta pod deskę rozdzielczą iwywija śrubokrętem.– Pomóc ci? – pytam.– Nie – mówi, nie patrząc na mnie.– Mogę obejrzeć drzwi? Może dam radę jenaprawić.– Są w porządku.– Wcale nie.Zacięły się.Nie możesz wnieskończoność jeździć z zepsutymi.– Uważaj.Schylam się z boku samochodu.Czekam.Iczekam.Jeśli nie wyłoni się za kilka minut, to wyciągnę ją stamtąd siłą.Z domu wychodzi Westford.– Kiara, o której jedziecie z Carlosem doHospitali-Tea?– Jak tylko uda mi się połączyć kabelki, tato.Na razie mi nie wychodzi.– Pewnie trzeba je przylutować – mówię doniej, chociaż wiem, że w tej chwili nie chce mojejrady.– Daj mi znać, kiedy będziesz gotowa.Carlos,chcę zamienić z tobą słówko.– Westford kiwa namnie palcami.– Chodź do mojego gabinetu.Sądząc po jego minie, coś do mnie ma.Prawdę mówiąc, nic dziwnego.Wczoraj w nocydobierałem się do jego córki.Po drodze mijam Brandona, który oglądakreskówkę w telewizyjnym.– Co się dzieje? – pytam profesora i siadam.– Najwyraźniej nie to, co powinno.– Rzuca miT-shirt, który miałem na sobie wieczorem.–Znalazłemtonapodłodzewpokojutelewizyjnym.Co tam wyprawialiście?Okej, czyli już wie, że się miętoliliśmy.Dobrzechociaż, że na koszulce nie leżał stanik Kiary.– Taaak… sprawy trochę nam się wymknęły,kiedy pani W.poszła spać – odpowiadam.– Tego właśnie się obawiałem.Colleen i jauważamy, że z dziećmi trzeba rozmawiaćotwarcie.I chociaż nie jesteś moim rodzonymsynem, w tym momencie jestem za ciebieodpowiedzialny.– Profesor przeciera twarzdłonią i wciąga głośno powietrze.– Myślałem, żejestem przygotowany do takiej rozmowy.Teżbyłem kiedyś nastolatkiem i robiłem to samo wdomu rodziców.– Patrzy na mnie.– Oczywiście,bardziejuważałem,żebyniezostawiaćdowodów.– To się więcej nie powtórzy, sir.– Co? Zostawianie dowodów czy kręcenie zmoją córką w moim domu? I daruj sobie to „sir”.Nie jesteśmy w wojsku.– To ja mu się narzucałam, tato.– Kiara staje w drzwiach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]