[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ryksa słuchała pilno z oschłymi jużoczyma, na pozór ostygła, niewzruszona.Gdy Krywicha, dokończywszy, wspomniała o pieśni,którą lud nucił o zabitej księżnie, kazała ją sobie tłumaczyć, ale i ta łez jej nie wycisnęła.Krywicha, bijąc się w piersi, zaklinała się i poprzysięgała, że to, co mówiła, z własnych ustjednej z najwinniejszych słyszała.Ryksa spytała ją jeszcze o Minę, ale o tej różne chodziływieści, a najpewniejszym zdało się, że do brandeburskiej marchii zbiegła.Długo jeszczeprzeciągnęło się badanie, aż książę z łowów powrócił.Juta chciała swą panie rozebrać i na-mówić do spoczynku, lecz Ryksa, czekając na męża, którego widzieć chciała, została wdziennym swym stroju.Na twarzy jej malowało się postanowienie jakieś silne, które Jutęprzerażało.114Zaledwie tętent w dziedzińcu oznajmił powrót Przemysława, Ryksa przez ganki wprostposzła naprzeciw niemu do izby, w której zwykł był wieczerzać, gdy z łowów powracał.Wchodząc, zastała go jeszcze w kaftanie i przy mieczu, zaledwie się rodziewającego.Powolnym krokiem, ułożywszy sobie twarz spokojną, zbliżyła się do niego.Spojrzawszyna nią, Przemysław poznał, a raczej przeczuł, iż niosła mu coś niespodziewanego.Siadła naławie po przywitaniu, aby być; świadkiem wieczerzy, do której służba szybko posługiwała.Książę, natrętnym tym oczekiwaniem żony nieco zmieszany, radził jej odejść, ale go nieposłuchała.Prędko więc dokończył wieczerzy, przeczuwając już, że o coś pytany będzie lubproszony.Natychmiast skinął na dworzan i komorników, aby się oddalili.Ryksa czekała cierpliwie.Dopiero, gdy pozostali sami, wstała, ze swą dziecinną powagąjakąś mówiąc do męża: Nam tu mogą przerwać rozmowę.Muszę na osobności mówić z wami.Chodzmy do ko-mory waszej. Pózno dziś rzekł wahając się Przemysław rozmowę wszak możem odłożyć do jutra. Nie odparła Ryksa. Ja dzisiaj chcę mówić z wami.I nie czekając już odpowiedzi, przodem weszła do izby sąsiedniej, drzwi otwarte zostawu-jąc za sobą.Przemysław musiał iść za nią.Stanąwszy w pośrodku, zwróciła się do niego, jak sędzia do winowajcy, mierząc go bystroprzenikającymi oczyma.Już miała rozpocząć, gdy głosu jej zabrakło, przycisnęła rękę dopiersi, a że tym ruchem przypomniała Lukierdę, książę cofnął się przestraszony.Ryksa długo, bacznie mu się przypatrywała, oczy jej zdawały się sięgać w głąb duszy. Chcę od was dowiedzieć się rzekła głosem mężnym prawdziwej historyi o Lukier-dzie.Chciano ją taić przede mną, ja tajemnic żadnych nie znoszę.Są to ciemności, lubięświatło i dzień biały.Mówcie mi.prawdę!Przemysławowi gniew naprzód na twarz wybuchnął, chciał srogim być, uśmierzył sięwprędce.Nie odpowiadając nic, zszedł na stronę i nóż, który miał przyczepiony do pasa, rzucił ztrzaskiem na ławę.Ryksa ani ruchu tego, ni milczenia, ni brzęku się nie ulękła. Jeśli wy mi nie zechcecie mówić o Lukierdzie dodała będę musiała wierzyć ludziom,co mówią. Cóż mam ci mówić? Co?! wybuchnął książę gwałtownie. Ludzie obwiniają mnie,plotą baśnie.Jestem niewinny i to tylko powtórzyć mogę.Jestem niewinny. Lukierda nie zmarła śmiercią swoją odparła Ryksa. Dlaczegoż ludzie was obwiniają?Skąd te baśnie? Co za pieśni o niej nucą? Pieśni? Głupia ciżba! Głupie pieśni! Co znaczy karczemne śpiewy!Mówiąc Przemysław rzucał się i gniewał.Ryksa przypatrywała mu się, śledząc krok każ-dy. Powiedzcież wy mi prawdę dodała. Mieliście jakąś inną miłośnicę, to wiem.Nie ro-zumiem wtrąciła z uśmiechem dumnym żeby to ją miało wielce obchodzić! Wy wszyscymacie miłośnicę, ale co żona i księżna ma z nimi?Ruszyła ramionami, usta wydęła pogardliwie. Jakże śmiała jedna dziewka jakaś z księżną chcieć się równać? Prawa jakieś rościć? Awy, jak na to mogliście pozwolić? Wiecie wszystko przerwał jej Przemysław z gniewem. Po cóż pytacie mnie? Nasłu-chaliście się już baśni na zaniku, przyniosły wam je baby usłużne.Wierzcie im sobie, gdychcecie. Ja właśnie prawdy chcę od was, aby nie być zmuszoną im wierzyć odparła chłodnoRyksa. Więc mówcie.115Przemysław przeszedł się po ciasnej izbie.Ile razy spojrzał na tego żywego upiora stojące-go przed sobą, na te oczy zimne, szklanne, ostre, które się w niego wpijały, dreszcz przecho-dził po nim. Czego chcesz ode mnie?! zawołał zrozpaczony. Ja sam nie wiem spełna, co i jak sięstało! Lukierda tęskniła za swoimi, niczym jej nie można było zaspokoić.Płakała, zabijała sięłzami.Odpychała mnie, nie cierpiała. A wy? I jam ją w końcu znienawidzieć musiał odpowiedział Przemysław. Nie na to mąż, jakja, niewiastę bierze, aby mu ona płacz do domu codzienny wnosiła.Nie miałem potomstwa,nie mogłem go mieć; nie żyłem z nią.Ryksa, stojąc nieruchomo, z oczów go nie spuszczała; gdy mówił, słuchała nie przerywa-jąc.Przemysław, poruszając się wspomnieniami tymi, mówił coraz goręcej. Mnie i siebie dręczyła! zawołał. Czemuś ją nie odesłał do ojca?Przemko rzucił głową. Wszak prosiła o to. W pieśni przerwał książę chmurno. Mnie nigdy nie mówiła o tym.Jam nie słyszałprawie jej głosu.Znienawidziły ją sługi, zniechęciła domowników.zabili ją.Brwi Ryksy się ściągnęły, drgnęła. A wy, coście tu panem, dopuściliście.Przemysław rozpostarł ręce: Tak rzekł winienem, choć niewinny jestem.Ale na Chrystusa przysięgam, ja nie da-wałem rozkazu, ja nie wiedziałem o zabójstwie. Nieszczęśliwa, słaba, bojazliwa niewiasta! odezwała się Ryksa. Ja.ja inną byłabymna jej miejscu.Przemysław spojrzał na nią.Stała nieulękniona, smutna tylko. Na jej miejscu, ja bym te sprośne baby dała potracić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]