[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W loży, do której mnie wprowadzono, nie zauważyłem ani śladu specjalistycznegosprzętu.Inny Orbsleon (najwidoczniej pochodzący z niższej kasty, o czym świadczyłyodnóża podobne do kończyn kraba, których dawno temu pozbyli się dostojnicy)przycupnął na dnie pucharu.W naczyniu znajdowało się tylko tyle płynu, aby zapewnićOrbsleonowi minimum komfortu.Było jasne, że to on tu jest dowódcą i że oczekiwałmojego przybycia.Nie dotknął nawet palcem komunikatora i zamiast tego wskazałłapą krzesło stojące przy ścianie.Usiadłem posłusznie, a Eet skulił się u moich stóp.W pomieszczeniu znajdowały się jeszcze dwie istoty, na widok których uświadomiłemsobie z dreszczem przerażenia (który, miałem nadzieją, udało mi się z powodzeniemukryć), jak bardzo oddaliłem się od świata rządzonego przez prawo.W galaktyce zawsze istniało niewolnictwo, czasem ograniczone do jednejplanety, kiedy indziej znów panujące na terytorium jednego lub kilku systemówsłonecznych.Najbardziej rozpowszechniona postać tej instytucji polegała nawykorzystywaniu jeńców wojennych do prac gospodarskich.Równolegle występowałyjednak formy niewolnictwa mogące przyprawić człowieka o mdłości.A te.stworzeniabyły rezultatem praktyk, które Patrol od dawna próbował wyeliminować z gwiezdnychszlaków.Służący Orbsleona byli istotami człekopodobnymi.do pewnego stopnia.Poddano ich serii chirurgicznych i genetycznych eksperymentów, i teraz trudno byłobysklasyfikować ich jako ludzi według powszechnie uznawanych kryteriów opracowanychprzez Lankoroksa.Klasyfikacja Lankoroksa dzieliła kosmiczną społeczność na Terran,mutantów i kosmitów.Ci dwaj byli raczej żywymi maszynami, zaprogramowanymiwyłącznie do wykonywania określonych zadań.Jeden z nich siedział przy stole,z rękami bezwładnie opartymi o blat.Jego pulchne ciało robiło wrażenie całkiemsflaczałego, jak gdyby nawet ta energia, która tchnęła w niego pseudożycie, zdążyłasię już ulotnić.Drugi niewolnik zajęty był obróbką klejnotu, naszyjnika wysadzanegodrogimi kamieniami, noszonego przez Wyvernów z Warlock podczas oficjalnych uczt.Wykazywał przy tym niezwykłą delikatność i precyzję.Wyłuskując kamienie z oprawy,natychmiast oceniał je i wkładał do jednego z szeregu stojących przed nim pudełek.Jegooczy o wielu soczewkach, osadzone w dużej, zniekształconej głowie nie były zwróconew stronę naszyjnika.Zamiast tego patrzył przed siebie, nie zatrzymując jednak wzrokuna żadnym konkretnym obiekcie. To detektor powiedział mi Eet. Widzi wszystko, relacjonuje, ale nieocenia ani nie klasyfikuje informacji.Ten drugi pełni funkcję przekaznika.118 Postrzeganie pozazmysłowe! przeraziłem się nagle.Jeśli naprawdędysponowali umiejętnościami tego typu, to tamta zwisająca bezwładnie bryła mięsamogła wejść na te same fale, na których nadawał Eet.Wówczas niewolnik odgadłby, żenie jesteśmy tymi, za których się podajemy. Nie, on wyłapuje tylko niższe częstotliwości odpowiedział Eet chyba, żejego pan rozkaże.Zamilkł.Wiedziałem, że on również zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa.Nie miałem pojęcia, dlaczego mnie tu sprowadzono.Czas płynął.Przyglądałem sięwchodzącym i wychodzącym.Niewolnik detektor kontynuował swóją pracę, dopókinaszyjnik nie został całkowicie ogołocony z klejnotów.Zaraz potem w jego ruchliwychpalcach pojawiła się filigranowa tiara.Wyjmując kamienie z dopiero co zapełnionychpudełek, osadzał je w tiarze niemal tak samo szybko, jak wcześniej wyjmowałz naszyjnika.Wykorzystał tylko część klejnotów, ale i tak widziałem, że rezultatemjego pracy będzie egzemplarz biżuterii wart co najmniej tysiąc potwierdzonychkredytów.Taką cenę zapłacono by za niego w każdym sklepie jubilerskim na każdejz wewnętrznych planet.Niewolnik podczas pracy ani razu nie spojrzał na swoje ręce.Nie powiedziano mi, na czym mają polegać moje obowiązki jeśli w ogólemiano mi przydzielić jakieś obowiązki.Przez chwilę przyglądałem się ciekawie pracyniewolnika, ale z czasem moje zainteresowanie osłabło i bezczynność zaczęła mnienużyć.Bez wątpienia jednak człowiek w mojej sytuacji miał prawo bez wzbudzaniapodejrzeń okazywać niecierpliwość w oczekiwaniu na jakieś zajęcie.Wierciłem się nakrześle, które wydawało mi się tym twardsze, im dłużej na nim siedziałem.Nagle do lożywszedł jakiś człowiek.Miał na sobie tunikę kapitana statku kosmicznego, pozbawionąfirmowego logo, i sprawiał wrażenie bywalca.Bez wahania ominął stół, przy którymsiedzieli niewolnicy, i skierował się prosto ku Orbsleonowi.Przyciskał rękę do brzucha gestem, który bardzo przypominał mój własnyodruch sprawdzania, czy wszystko w porządku z pasem na drogie kamienie.Potemodpiął tunikę i przez chwilę szukał czegoś za pazuchą.Kosmita pchnął w jego kierunkuwysuwany stolik, podobny do tego, który wcześniej użył jego dostojnik, demonstrującmi pierścień.Kosmonauta wyciągnął zwitek tkaniny ull, rozłożył go i moim oczom ukazał sięznajomy, pstrokaty okruch zoran.Macka Orbsleona owinęła się wokół kamienia i bezostrzeżenia rzuciła go w moim kierunku.Instynktownie złapałem szybujący pocisk. Co to znaczy? Z przenikliwym krzykiem kapitan obrócił się i spojrzałw moim kierunku, kładąc jednocześnie rękę na kolbie paralizatora.Badałem kamień,obracając go w ręku. Pierwsza klasa oznajmiłem.I rzeczywiście tak było.Już dawno niewidziałem ładniejszego egzemplarza.W dodatku kamień by starannie oszlifowanyi oprawiony.Wyposażono go nawet w uchwyt na łańcuszek.119 Dziękuję w głosie kapitana pobrzmiewał sarkazm. A kim ty właściwiejesteś? To drugie pytanie zostało zadane dużo mniej podejrzliwym i agresywnymtonem. Hywel Jern, ekspert od wyceny odpowiedziałem. Chcesz to sprzedać? Nie przyszedłbym tu tylko po to, żeby usłyszeć twój werdykt! odparł. Od kiedy Vonu zatrudnia eksperta? Od dzisiaj podniosłem kamień do światła, żeby jeszcze raz; mu sięprzyjrzeć. Tu jest matowa plamka. Gdzie? Przemierzył pokój dwoma długimi krokami. Jeśli zmatowiał, tood twojego oddechu.To wspaniała sztuka.Obrócił się w stronę Orbsleona. Sprzedam za cztery rzucił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]