[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oto najbardziej starożytna z pogańskich mocy przekształcała ich nietrwałe ciała z dymu i ducha w coś przypominającego ciało człowieka — w ciało boga.Ci mieli stać się rodzicami rasy panów.Stopniowo światło zamierało i dym się ulatniał.Widownia pozostała w osłupiałej ciszy.Niektórzy łkali.Nie rozumieli, że potężne emocje, rozbudzone przez operę, nie były przeznaczone dla nich, lecz dla Ottonowych salamander.Oni zaś pozostali podnieceni, lecz zupełnie zdezorientowani i niezdolni do zrozumienia tego, czego właśnie byli świadkami.— Teraz — mruknął Lloyd.— Teraz, Franklin… hymn, na miłość boską! Hymn!Lecz nie rozległ się żaden hymn.Zamiast tego kurtyna wolno i w zupełnej ciszy opadła, a na proscenium powtórnie pojawił się Otto.W podniesionej dłoni niósł małą miseczkę z matowego złota, którą niczym sztukmistrz przed wykonaniem nowego i skomplikowanego triku zaprezentował najpierw jednej, a potem drugiej stronie widowni.— Usiądźcie, proszę, usiądźcie — rzekł i publiczność stopniowo jęła zajmować miejsca.Poczekał, aż zapanowała całkowita cisza, i wówczas zabrał głos: — Z pewnością nie wiecie, czego takiego byliście świadkami; jeszcze nie wiecie.Była to Transformacja, przekształcenie ognia w ciało, niematerialnej duszy w nieśmiertelną istotę, która pod boską postacią będzie istnieć na Ziemi.Wy także tak jak oni możecie zostać bogami.Prawdę mówiąc, dlatego właśnie was wybrałem.Wy, wszyscy tu obecni, możecie wziąć udział w rytuale ognia i stać się przywódcami ludzkości, jakich świat jeszcze nie widział.Nikt nie odezwał się ani słowem.Nikt nie odważył się mu zaprzeczyć.Nikt nie miał pojęcia, co na to odpowiedzieć.— Sami o tym nie wiecie — kontynuował Otto — lecz pieśń rytualna w akcie pierwszym przygotowała was wszystkich do tego, co teraz nastąpi.Nie umrzecie od tego, tak jak nie umarli mężczyźni i kobiety z mego chóru.Zostaniecie tylko przekształceni, gdy nastąpi właściwy moment, w takie same jak oni przepyszne istoty.Otto ponownie podniósł do góry misę, teraz jednak w jej wnętrzu pojawił się drżący ognik nikłego światła.— Oto czara, w której Poncjusz Piłat umył ręce, wydawszy Żydom Jezusa Chrystusa — mówił.— Oto talizman symbolizujący tych wszystkich, którzy odmawiają dźwigania na swoich barkach brzemienia obowiązków, i tych wszystkich, którzy zdradzają wielkich i dobrych.— Mój Boże — szepnął do Kathleen Lloyd.— Musimy się stąd wydostać! Czy wiesz, co on chce zrobić?— Co? Co takiego? — zapytała Kathleen, w dalszym ciągu odurzona finałem opery.— Salamandry! — syknął na nią Lloyd.— Wybrał tych ludzi, by zostali salamandrami! Oto jego rasa panów! Ma zamiar spalić cały ten cholerny teatr!W chwili gdy to mówił, z tylnych rzędów dał się słyszeć piskliwy okrzyk zdumienia.Lloyd odwrócił się i ujrzał, że głowa jednego z mężczyzn zajęła się ogniem i poczęła wściekle płonąć.Siedząca obok niego kobieta usiłowała stłumić ogień za pomocą futrzanej etoli, lecz w następnej chwili również buchnęła ogniem.Z przerażającą szybkością, niczym stojące w szeregu świece, jeden od drugiego zapalali się wszyscy ludzie w tym rzędzie, a potem w następnym i jeszcze następnym.— W nogi! — Lloyd wrzasnął do Kathleen i popchnął ją w kierunku wyjścia.Na drodze stanął im porządkowy, lecz wyglądał na równie zaszokowanego widokiem ognia co oni i Lloyd odepchnął go na bok, po czym kopnięciem otworzył drzwi, nim ów miał czas ich powstrzymać.Strażnik obrócił się i krzyknął: — Ejże! — lecz wówczas przednie rzędy buchnęły ogniem i objęła go swym zasięgiem rycząca ognista kula przegrzanego powietrza, która zdarła mu twarz jak zapustową maskę.Lloyd i Kathleen pobiegli długim korytarzem, potem schodami do góry, póki nie znaleźli się przed drzwiami z tabliczką: „Biura — Wstęp wzbroniony”.Były zamknięte, lecz Lloyd wyważył je trzema potężnymi kopniakami i wpadły do środka na beżową wykładzinę podłogi biura.Po drugiej stronie pomieszczenia znajdowały się drzwi, które z pewnością wiodły za kulisy.— Szybciej — ponaglał Lloyd Kathleen.— Musimy odtworzyć ten hymn!Przemknęli przez następny długi korytarz, wbiegli po schodach, by wreszcie wpaść w wahadłowe drzwi i znaleźć się w półmroku zaplecza sceny pośród zastawek i rekwizytów, tekturowych drzew, pozłacanych tronów i zwojów lin.W pobliżu nie było nikogo, weszli więc ostrożnie za dekoracje w poszukiwaniu konsolety nagłośnienia.— Posłuchaj — powiedziała Kathleen chwytając Lloyda za rękę.— Słychać alarm przeciwpożarowy.Zatrzymał się i jął nasłuchiwać.— Pewnie.Ale żadnych krzyków.Zauważyłaś? Nikt nie krzyczy.Nawet nie usiłują się wydostać.W nozdrzach czuli zapach dymu i żaru oraz niepodobny do niczego innego swąd spalonego ludzkiego ciała.Jednak nie licząc dalekich dzwonków alarmowych, wszędzie panował niesamowity spokój.Jęli przekradać się dalej pod osłoną bawarskich szczytów i niespodziewanie znaleźli się na scenie, tylko częściowo ukryci za czymś, co miało przedstawiać kępę olch.Śpiewacy stali teraz ustawieni w koło, ciągle nadzy, ich ciała jednak utraciły dotychczasowy ziemisty odcień.Mieli też oczy, takie same jak Helmwige: wyblakłe, błyszczące i nienaturalnie spokojne, oczy ludzi, którzy nigdy nie zadrżą z obawy o swoje życie.Otto stał na zewnątrz kręgu, w dalszym ciągu twarzą zwrócony do widowni.Teatr stanowił najokropniejszy widok, jaki Lloyd kiedykolwiek oglądał.Poprzez gęstą zasłonę dymu z ludzkich szczątków można było dojrzeć, że wszyscy spośród tysiąca zaproszonych gości spalili się i nadal się tląc, siedzieli rozparci na swoich fotelach.Uśmiechy rozciągały się ponad osmalonymi zębami.Klejnoty powtapiały się w zwęglone szyje.Wszędzie, gdzie tylko spojrzał, siedziały sztywne i okopcone ciała.Tu i ówdzie, wciąż jeszcze kapiąc ogniem, tliła się czyjaś peruka lub żarzyła się torebka z lakierowanej skóry.Lloyd nigdy nie mógł zrozumieć, w jaki sposób tworzy się salamandra, teraz natomiast ujrzał to na własne oczy, i to nie raz, lecz wiele, wiele razy.Działo się to w zupełnej ciszy i było na wskroś niesamowite.W ciągu ostatniego tygodnia widział wiele nadprzyrodzonych zdarzeń, lecz żadne nie mogło się z tym równać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]