[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W tym czasie w okolicy było kilka burz elektrycznych.- Czy byli jacyś świadkowie? - zapytał Lloyd ostrożnie.- Ani jednego - odpowiedział sierżant Houk.- Portier twierdzi, że słyszał jakieś hałasy, śmiechy albo krzyki, które skończyły się, kiedy poszedł na górę.Pomyślał więc tylko, że pani Cuddy świetnie się bawi, pan wie, co mam na myśli.Nikt nie widział, by oprócz niej ktokolwiek wchodził do budynku ani z niego wychodził.Na drzwiach zaś z całą pewnością nie było żadnych śladów włamania, aczkolwiek nie były zamknięte na łańcuch.- Czy mogę jeszcze się na coś przydać? - spytał Lloyd.- Niech pan tylko zachowa spokój, panie Denman, to wszystko.Zachowa spokój i będzie w kontakcie.- A zatem, jak pan sobie życzy - zgodził się Lloyd i odłożył słuchawkę.„Sylvia, spalona na śmierć! Mój Boże!” Przełknął jednym haustem whisky i cały drżąc, usiadł skulony na sofie.To było niczym pożar lasu, pustoszący jego życie i trawiący ogniem każdego, kogo znał i kochał.Jak to możliwe, by Sylvia mogła spłonąć? Garstka popiołu, powiedział sierżant Houk.Tylko garstka popiołu.Po chwili wrócił do przeglądania czasopism, ponownie rozkładając je i czytając wszystkie artykuły ze sztucznie wytężoną uwagą.W sprawie śmierci Celii reporter przeprowadził rozmowy z trzema świadkami.Jednym był Bob Tuggey, którego Lloyd już poznał.Wśród pozostałych znajdował się dwudziestopięcioletni sprzedawca ze stacji benzynowej (który raczej nie nosiłby garnituru i miękkiego filcowego kapelusza), trzydziestodwuletnia opiekunka do dzieci nazwiskiem Maria Salazar (która raczej nie byłaby blondynką z gazety) oraz sześćdziesięciosześcioletni ogrodnik o nieprawdopodobnym nazwisku Dań Kań.Lloyd przeszedł do reportażu o spalonym autobusie, by zobaczyć, czy aby nazwiska świadków nie zgadzają się z nazwiskami obecnych przy śmierci Celii.Artykuł stwierdzał:.jedynym świadkiem pożaru autobusu byl dwunastoletni Indianin Pechanga nazywany ,,Tony Express”, od urodzenia niewidomy.„Tony” zeznał funkcjonariuszom Patrolu Drogowego, że słyszał, jak podczas pożaru męski glos wykrzykuje słowa, które brzmiały jak ,,June,już!”Nie licząc przypuszczenia, że mężczyzna ów był w podeszłym wieku, świadek nie był w stanie wskazać żadnych śladów akcentu ani innych cech charakterystycznych głosu, które mogłyby stanowić punkt wyjścia dla detektywów.Lloyd raz jeszcze przyjrzał się fotografii mężczyzny i kobiety, którzy patrzyli na śmierć Celii.Twarz mężczyzny ukryta była w cieniu szerokiego ronda kapelusza, lecz przygarbiona postawa i pochyłe ramiona kazały Lloydowi dać mu jakieś sześćdziesiąt, sześćdziesiąt pięć lat - może nawet więcej.Lecz „June, już!”? Cóż to mogło oznaczać? Może podłożył pod autobus ogień dlatego, że znajdujący się w nim ludzie mogli go zidentyfikować? „June, już!”? „J u n e, już!”?Wiedziony ową nadzwyczajną mocą, która czasami staje się natchnieniem ludzkiego umysłu - mocą, dzięki której dodając dwa do dwóch otrzymujemy w wyniku siedem i pół - Lloyd przesunął wzrok znad blatu stolika, z miejsca gdzie leżały rozpostarte gazety, ku kserokopiom Wagnerowskiego libretta.Imię, które przyciągnęło jego uwagę, wyglądało, jakby w ostatniej chwili nabazgrano je ołówkiem.Junius.Wymawiane w fonetyce angielskiej Dżunius.Tak samo jak „June, już!”Siedział, wpatrując się w libretto i doznając uczucia chłodu i podniecenia, nie mając przy tym pojęcia, co robić dalej, w razie gdyby zaklęcie prysło.Zbyt ładnie się to układało, by miało się okazać prawdziwe, niczym hasło w krzyżówce, które ma odpowiednią liczbę liter i zgadza się z wyrazami poprzecznymi, a potem zamiast „bonito” okazuje się „banitą”.Czy to doprawdy możliwe, by jakiś starszy pan przyglądał się, jak płonie autobus z trzynaściorgiem pasażerów w środku, wykrzykując słowo „Junius!”? Tytuł tej samej opery, w poszukiwaniu której ktoś włamał się do jego domu? Tej samej opery, którą.Zamknął oczy w przypływie bolesnej świadomości: tej samej opery, którą miała Sylvia Cuddy, w chwili gdy została spalona w swoim mieszkaniu.Nalał sobie następną pokaźną porcję whisky i jął przechadzać się po salonie, z głową trzeszczącą od pomysłów.Mógłby opowiedzieć sierżantowi Houkowi o wszystkich swoich przypuszczeniach.Ale do czego sprowadzały się one w gruncie rzeczy”? Czy sierżant Houk pójdzie ich tropem? A jeśli nie pójdzie, to czy podejmie jakieś środki, by powstrzymać przed tym Lloyda? Zdawał sobie sprawę, jak bardzo policyjni wywiadowcy nie lubią amatorów.nawet licencjonowanych prywatnych detektywów.Tak czy owak, do czego w istocie sprowadzały się jego odkrycia? Do przypadkowej zbieżności twarzy na dwóch gazetowych fotografiach.przypadkowego zbiegu okoliczności, jaki stanowiła śmierć w płomieniach trzech członkiń zespołu Opery San Diego w przeciągu tyluż dni.i fonetycznego podobieństwa pomiędzy słowami „June, już!” a „Junius”.Nic takiego, co jakikolwiek rutynowany detektyw nazwałby poszlaką.Lecz Lloyd był tak wstrząśnięty i zbolały, narósł w nim taki gniew wobec kogoś, kto odpowiadał za spalenie się Celii, że gotów był podążyć za jakimkolwiek śladem, choćby nie wiadomo jak przypadkowym lub opartym na zbiegu okoliczności.Pragnął tylko dowiedzieć się w końcu, kto i dlaczego to zrobił, i sprawić, by ten ktoś cierpiał równie głęboko i rozpaczliwie, jak cierpiał on sam, jak cierpiała Celia, jak cierpiała Marianna, a teraz również i Sylvia, której śmierć przyprawiła go o taki ból, że nie mógł nawet płakać.Jutro odnajdzie tego całego Ottona, choćby tylko po to, by wyeliminować jego osobę z dalszego śledztwa.Potem pojedzie na pustynię i poszuka indiańskiego chłopca zwanego Tony Express.Zdecydowany był spróbować wszystkiego po kolei.Mógł temu poświęcić dużo więcej czasu niż sierżant Houk, a także miał znacznie silniejszą motywację, by odkryć prawdę.Poszedł do kuchni, nasypał sobie całą górę kawy i włączył ekspres.Od tej chwili pragnął zachować trzeźwość.Żadnych łez, żadnego użalania się nad sobą.Nic, oprócz zemsty.Ekspres zaczął perkotać, gdy zadzwonił telefon.- Pan Denman? Tu Waldo.Przyjęliśmy ostatnie zamówienia; pomyślałem, że chciałby pan wiedzieć, iż wszystko jest w najzupełniejszym porządku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]