[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widzicie, ten zamek jest tylko o, och, może pięćdziesiąt kilometrów lotu wrony, ale my nie jesteśmy wronami.Zamiast więc przeciąć Zarundului, objeżdżamy go.Nie można go zresztą przeciąć, nie ma tam dróg.A Halmagiu stanowi dobrą bazę do wspinaczki.Nie obawiajcie się zresztą: to nie jest tak bardzo wspinaczka, w każdym razie przy świetle dnia.Jeśli “stary człowiek” jak ja może to zrobić, to takie młodziki jak wy powinni przemknąć tamtędy jak kozły.- A nie moglibyśmy całej drogi z Sawirsina przebyć pociągiem? - chciał wiedzieć Vulpe.- Gdyby istniał taki w rozkładzie.Ale nie ma.Zresztą, nie bądź taki niecierpliwy.Dotrzemy tam.Mówiliście, że wasz samolot z Bukaresztu odlatuje dopiero za sześć dni? Więc dokąd się spieszyć? Obliczam, że powinniśmy zdążyć do Sebis przed zmierzchem, jeżeli złapiemy połączenie w Lipowej.A z Sebis może być autobus do Halmagiu, który dowiózłby nas na miejsce najpóźniej do drugiej trzydzieści.W innym razie będziemy musieli poszukać jakiegoś powozu, bryczki, czegokolwiek.Wtedy możemy dotrzeć tam później i, być może, będziemy musieli tam przenocować.Każda pora po czwartej to dla nas za późno, chyba że macie ochotę spędzić noc w górach.- Nie, nie mamy na to wielkiej ochoty.- Ha - parsknął Gogosu - alpiniści na dobrą pogodę.Ale pogoda jest naprawdę za ładna.Cholernie ciepło, jak dla mnie.Nie byłoby problemu.Wielka pucha węgierskiej solonej kiełbasy, bochenek czarnego chleba, buteleczka śliwowicy i kilka piw.Co.? Noc pod gwiazdami w załomie skalnym, z żarzącym się na czerwono ogniskiem i zapachem żywicy, przekonałaby was, chłopcy, do świata.Wasze płuca pomyślałyby, że umarły i podłączyły się do płuc niebiańskich!W ustach Gogosu zabrzmiało to naprawdę zachęcająco.- Zobaczymy - powiedział Vulpe.- Tymczasem, zapłacimy ci połowę teraz, a resztę, gdy zobaczymy te obiecane ruiny.Wyciągnął plik lei i odliczył banknoty - prawdopodobnie więcej pieniędzy, niż Gogosu mógł zarobić przez cały miesiąc.Następnie dorzucił jeszcze garść miedziaków.Rumun przeliczył to wszystko starannie i schował w bezpiecznym miejscu.Starał się utrzymać beznamiętny wyraz twarzy, ale było to ponad jego siły, więc w końcu uśmiechnął się szeroko i zwilżył wargi.- Dzięki temu przez chwilę poczuję się jak wiśnia w nalewce -powiedział.- Przez krótką chwilę, rozumiesz? - dodał.- O tak, rozumiem - przytaknął Vulpe, uśmiechnął się i rozparł na swojej połówce siedzenia.Z tyłu dochodziły przenikliwe, podekscytowane głosy Armstronga i Laverne'a.Na przedzie stara kobieta trzymała na kolanach wielką drucianą klatkę wypełnioną swarliwymi kurczakami.Dwóch młodych, krępych rolników siedziało zgarbionych po drugiej stronie przejścia między fotelami i dyskutowało zawzięcie kwestię pomoru drobiu, czy coś równie pasjonującego, odwołując się przy tym do zbrązowiałego ze starości “Życia wsi rumuńskiej”.Na tylnych siedzeniach autobusu podróżowała jakaś rodzina.Wszyscy bardzo eleganccy, jakby zawstydzeni swą niestosownością, wyraźnie nie na miejscu w niemal nowoczesnych garniturach i modnych sukniach - przypuszczalnie w drodze na wesele.Dla amerykańskich podróżników wszystko to musiało być niezwykłe i wspaniałe, ale dla samego George'a było to.jak dom rodzinny.Jak powrót do domu.Przez cały czas od momentu, kiedy wysiadł z samolotu dwa tygodnie temu czuł coś, o czym sądził, iż nie wypaliło się ze szczętem podczas piętnastu długich lat.Od czasu, gdy jego lekarz zabrał go do Ameryki.Chciał zresztą, aby się wypaliła ta cała gorycz, której doznał z chwilą osierocenia.Przez pierwsze lata w Ameryce nienawidził Rumunii, nie mógł nawet o niej pomyśleć, by natychmiast nie popaść w głęboką depresję.To stanowiło jedną z przyczyn, dla których tu przyjechał.Pragnął wzruszeniem ramion zrzucić z siebie całun tego miejsca i powiedzieć: “Nie było tu nic dla nich.nic dla mnie.uciekłem”.Mówiąc krótko, spodziewał się, że to miejsce, ten kraj, podziała nań przygnębiająco, że ból pojawi się z całą siłą - ale po raz ostatni - a potem stanie się naprawdę wolny, wszystko to ostatecznie uleci w zapomnienie.Sądził, że będzie mógł wysiąść z samolotu, rozejrzeć się dookoła, wzruszyć ramionami i powiedzieć do samego siebie: “Kolnu to potrzebne?”Jednak pomylił się.Ból, jaki w nim tkwił, szybko uleciał.Nie czuł wyobcowania.Przeciwnie, wydawało mu się, że Rumunia momentalnie wzięła go we władanie.Powiedziała mu: “Byłeś jego częścią.Byłeś krwią z krwi tej prastarej ziemi.Twoje korzenie są tutaj.Znasz to miejsce i ono zna ciebie”.Szczególnie tutaj, na tych krętych duktach, leśnych trasach i wysokich przejściach, na tych polanach, skalnych turniach i posępnych samotniach.Takie miejsca miał we krwi.Kiedy wsłuchiwał się w skupieniu, mógł usłyszeć je, powstające, potężniejące jak przypływ na dalekim wybrzeżu i wzywające go.Tak, coś wzywało go, na pewno.- Powiedz mi jeszcze raz.- Gogosu dźgał go w żebra.- Co? Powiedzieć ci, co?- Dlaczego tutaj jesteście? Po co to wszystko? Bo niech mnie diabli, jeśli rozumiem tych wszystkich miłośników wampirów!- Nie - Vulpe potrząsnął głową - to jest powód, dla którego oni są tutaj.Mówiąc to, pochylił głowę do tyłu, wskazując dwójkę siedzącą z tyłu.- Ale dla mnie był to tylko jeden z powodów.W istocie.przypuszczam, że tak naprawdę chciałem poznać miejsce swojego urodzenia.To znaczy, jako chłopiec mieszkałem w Craiowa, ale to nie to samo, co znaleźć się pod górami.Ujrzałem je i jestem zadowolony.Wiem, co tu jest grane i co ze mną jest grane.Mogę stąd zaraz wyjechać i nie przejmować się tym więcej.- A inny powód twojego przyjazdu tutaj? - nalegał myśliwy.- Chodzi o romans.- Vulpe wzruszył ramionami, westchnął i rozpoczął najlepszy ze swoich występów.- To jest coś, co powinieneś łatwo zrozumieć, Emilu Gogosu.Co, ty? Rumun? Mówiący językiem romańskim, na ziemi tak pełnej romansu jak ta? Nie mam przy tym na myśli miłości chłopca i dziewczyny - lecz romans tajemnicy, historii, mitów i legend.Mrowienie w krzyżu, gdy zastanawiamy się nad naszą przeszłością, kiedy rozważamy, kim byliśmy i skąd przyszliśmy.Tajemnica gwiazd, światy poza zasięgiem naszego poznania, miejsca, które nasza wyobraźnia zna, ale których nie potrafi nazwać ani opisać, które istnieją tylko w starych księgach i na strzępkach zbutwiałych map.Jak wtedy, gdy raptem przypomniałeś sobie nazwę zamku.Jest to poszukiwanie śladów dawnych legend, a to zaraża ludzi jak gorączka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]