[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Auto unosi się nad pokładem i kołysze niebez-piecznie w powietrzu.Wielki czarny cień sunie rozedrgany po nabrzeżu.Bobbysłyszy nagłe sapnięcie i widzi dwie Angielki umykające przed platformą. Moja walizka!180 Bobby jednym susem rzuca się ku małej walizce, ratuje ją przed zmiażdże-niem, po czym wręcza starszej damie (nie zapomniawszy uchylić kapelusza).Taposyła mu łaskawy uśmiech. Och, jaki pan uprzejmy młody człowieku. Cała przyjemność po mojej stronie.Pani właśnie przypłynęła? Tak.Na  Viceroyu.Pan też? Nie widziałam pana na pokładzie. Och, nie.Czekałem na siostrę.Byłem przekonany, że przypłynie dzisiaj.Chyba coś mi się pokręciło.Nie mam głowy do dat. Wiem coś o tym.Biedactwo.Mam nadzieję, że siostra się pojawi.Wkrótce Bobby przywołuje tragarzy i organizuje transport do hotelu Tadż Ma-hal.Kobiety wierzą mu bezgranicznie.Nigel Watkins, młodszy geodeta.Starszapani drepcze wkoło, gubi rzeczy, znajduje je, boi się, że ktoś  czmychnie z mniej-szymi torbami, i nie szczędzi słów podzięki swemu białemu rycerzowi.Jej młodatowarzyszka, bardzo ładna, posyła mu spod ronda kapelusza kuszące uśmiechy.Wszystko idzie dobrze.Może nawet za dobrze.Bobby nie zdążył się obejrzeć,a już jest w hotelu i idzie za swymi nowymi przyjaciółkami przez jeden z ma-łych dziedzińców. Musisz zostać z nami na herbacie, młodzieńcze.Odmowy nieprzyjmujemy.Jestem pewna, że Virginia ma mnóstwo pytań o Bombaj.Kiedy kobiety rozlokowują się w pokojach, Bobby czeka przy stole podogromnym płóciennym parasolem i patrzy na szereg balkonów z kutego żelaza,otaczających ogród ze wszystkich stron.Miejsce wygląda jak więzienny dziedzi-niec.Słudzy śpią na matach przed drzwiami swoich chlebodawców albo gawędzązbici w gromadkę.Bobby zaczyna się zastanawiać, czy któryś z mężczyzn, le-niwie wsparty o balustradę, przypadkiem go nie rozpozna.To całkiem możliwe.Wiele osób zna Bobby ego Pięknisia.Bobby jest coraz bardziej niespokojny; czu-je się zagrożony.To chyba nie był dobry pomysł.W chwili gdy postanawia wstaći odejść, Angielki wracają.Virginia zaczyna mówić o tygrysach, zaklinaczachwęży i innych rzeczach, które, jak słyszała, można znalezć w Indiach.Bobby od-powiada w roztargnieniu.Tak, to prawda, skorpiony są niebezpieczne, ale jeślipamięta się o wytrząsaniu butów każdego ranka, ukąszenie raczej nie grozi.Kel-ner przynosi herbatę.I mruga do niego.Bobby jest pewien, że mruga.Mężczyznaodchodzi.Wymyślnie zawiązany turban kołysze się na boki, póki jego właścicielnie znika w przejściu.Możliwe, że idzie do dyrektora hotelu, by donieść o oszu-ście w ogrodzie. Skąd pochodzi twoja rodzina, młody człowieku?To ciotka.Filiżanka z herbatą zawisa między spodeczkiem a brodą.Tej częścihistoryjki Bobby nie opracował.Odpowiada bez namysłu. Z Londynu. Naprawdę? A z której części? Z.Ze wschodniej. Z East Endu? Zadziwiasz mnie.A dokładnie?181  Dokładnie? Tak, dokładnie skąd?Bobby słyszał o East Endzie.To przeciwieństwo West Endu.Ale co do nazwkonkretnych miejsc na East Endzie, to nie zna ani jednej. Brighton  mówi zakłopotany.To zła odpowiedz.Obie kobiety patrzą naniego zdziwionym wzrokiem. Wydawało mi się, że mówiłeś o Londynie  rzuca siostrzenica z owąwdzięczną kokieterią, której miłe angielskie dziewczęta uczą się na pensji, bypotem wykorzystać do usidlania mężczyzn. Naprawdę? Naprawdę. Moi przodkowie stamtąd pochodzą.Ja wychowałem się głównie w Indiach. A mówiłeś, że przyjechałeś niedawno, by objąć posadę geodety.Mógł takpowiedzieć.Nie pamięta, co mówił. Och, musiała mnie pani zle zrozumieć.Jestem tu od dawna.No cóż, miłomi było panie poznać, ale na śmierć zapomniałem, że o trzeciej mam spotkanie.Muszę już iść.Bobby wie, że zachowuje się dziwnie, ale nic na to nie może poradzić.Ciot-ka jednoznacznie odczytuje jego zakłopotanie.W jej głowie zapalają się ostrze-gawcze światełka.Rozgląda się po ogrodzie, najwyrazniej w poszukiwaniu kogośz personelu.Bobby wstaje.Kobietę ogarnia nagłe podejrzenie. Virginia? Zostawiałam tu swoją niebieską torebkę? Jestem pewna, że mia-łam ją z sobą. Wydaje mi się, że zabrałaś ją na górę, ciociu DorothyCiocia Dorothy przeszywa Bobby ego ostrym spojrzeniem.Bobby z trudemwytrzymuje jej wzrok.Kobieta dostrzega napięcie na jego twarzy i bierze je zasymptom winy. Panie Watkins, czy pan widział moją torebkę? Ależ skąd.A teraz, jeśli panie pozwolą. Kelner? Kelner!Ciocia Dorothy jest przekonana, że odkryła spisek.Jej oczy miotają błyska-wice.Do stołu zbliża się już dwóch czy trzech pracowników hotelu.Choć Bobbynie zrobił nic złego, nie potrafiłby naprędce wymyślić jakiegoś wyjaśnienia.Szurakrzesłem po kamiennych płytach i ucieka. Stój, złodzieju!  krzyczy ciocia Dorothy głosem donośnym jak dzwon.Bobby pędzi w stronę głównego wejścia.Szczęściem dla niego nikt w holu niewykazuje się czujnością.Nie zatrzymywany, wypada na ulicę bez topi na głowie,które zgubił gdzieś między hotelowym ogrodem a holem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl