[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.i w tej samej chwili uderzyło go w twarz pełne grozy, jednookie spojrzenie!.To, co wziął za śmierć, było snem.Odskoczył do tyłu, w tej samej chwili zerwała się i ona.Stali bez ruchu; przez głowęAlbara przemykało sto myśli.Jakim cudem, na Szerń?! Kim była ta istota śpiąca głę-boko w ramionach zimnej wichury, zagrzebana w mokrym, ciężkim piachu, półnaga?Jakim cudem żyła?241Skoczył ku niej, ale była szybsza, wdrapywała się na wydmę.Parł jej śladem, zdo-łał pochwycić nogę, wokół której trzepotały strzępy mokrych, oblepionych piaskiemłachmanów.Stoczyli się na plażę.Walczyła z nim jak dzikie zwierzę, odpierał i zada-wał ciosy zgrabiałymi z zimna dłońmi, czując pod sobą, to znów na sobie jej gorące,niewrażliwe zupełnie na chłód i wilgoć ciało.Szamotali się długo, oboje przerażeni i pełni nienawiści, wreszcie złapał ją za szy-ję i dusił tak długo, aż przestała się ruszać.Powstał z ziemi, zlany zimnym potem, alezaraz znowu opadł na kolana.Ciężko dysząc, patrzył na pokonaną istotę, która nie by-ła, nie mogła być człowiekiem! Pokonał ją, ale teraz bał się zbliżyć, bał się dotknąćbezwładnego ciała, z przerażeniem myśląc, że znów poczuje jego szydercze ciepło.Pokonał wreszcie strach, wydobył zza pazuchy sznur, który zawsze nosił przy sobie.Dygoczącymi dłońmi skrępował jej ręce i spętał nogi w sposób pozwalający na stawia-nie drobnych kroków.Wreszcie zarzucił pętlę na szyję, a drugi koniec sznura oplatałwokół nadgarstka.Usiadł w kucki i czekał, uważnie obserwując swoją zdobycz.242* * *Zciśle dotrzymał słowa.Dyby zrobiono.Zakutą, przywiązano jeszcze łańcuchemdo jednego z pali, na których rozwieszano sieci.Najpierw chciał ją trzymać w chałupie,gdzie kwaterował, ale po dwóch dniach przeszła mu ochota; branka stękała i skowyczałapo nocach jak zwierzę, ponadto trzeba było po niej sprzątać, i choć nie czynił tegoosobiście, to obrzydły mu narzekania i kłótnie rybaków.Ci ludzie, obarczeni piątkącuchnących jak wszystko wokół dzieci, dość mieli już nawet jego samego.Poważniezaczął się obawiać, że pewnego dnia, ukradkiem uwolnią jego zdobycz , byle tylkopozbyć się kłopotu.Trzymał więc brankę na zewnątrz.Pokazała już, że świetnie znosiwilgoć i zimno.Mogła robić to nadal.Nawet nie próbował przesłuchać jej dotąd.Miał czas.Miał czas, otóż to właśnie,miał czas, miał, miał.Teraz, gdy cel jego pobytu na wyspie został osiągnięty, Albar niezwykle dotkli-wie odczuł prymitywne warunki, w których przyszło mu bytować.A miał przed sobąjeszcze pełne dwa miesiące wygnania.I chcąc nie chcąc, znów zaczął wspominać243trzezwe i rozsądne słowa Varda.Ilekroć spojrzał na schwytaną piratkę, odczuwał wiel-kie zadowolenie i świadomość, że postąpił właściwie.Ale jednak.Zapewne kajutana cesarskim okręcie niewiele miała wspólnego z pałacem.Ale tam był porządek.Bylioficerowie.Mógł ich nie lubić, do takiego Varda czuł niechęć graniczącą z wrogością.Ale byli mu równi.Nawet prości żołnierze, należący w końcu do JEGO świata, by-li sto razy lepsi od rybackiej hołoty.Już po kilku dniach od schwytania dziewczyny,bezczynne tkwienie w zapluskwionej norze dało mu się we znaki tak bardzo, że za-czął przemyśliwać nad możliwością wyrwania się z wyspy.Stosunkowo niezła pogodautrzymywała się już drugi dzień.Kto wie?Lecz pomysł był nierealny.Vard otrzymał od wieśniaków łódz, to prawda.Ale popierwsze jeden z majtków był synem tutejszego rybaka, po drugie zaś Vard jakooficer straży morskiej, zarekwirował łódz i wystawił kwit, z nadwyżką wyrównującyponiesioną przez wieśniaka stratę.Kasa garnizonu w Aheli obowiązana była honoro-wać takie kwity rybacy o tym wiedzieli.Gdy tymczasem on, urzędnik CesarskiegoTrybunału, miał niezwykle szerokie uprawnienia, ale egzekwować je mógł tylko po-przez dowódcę okrętu, na pokładzie którego pływał.O tym także rybacy wiedzieli.244Wreszcie Vard potrzebował tylko łodzi, a on ponadto załogi.Wolni rybacy, jakimibyli Agarczycy, podlegali tylko cesarzowi, czyli w praktyce dowódcy miejscowegogarnizonu, który też nie wszystko mógł im kazać.Byli nietykalni, jak wszyscy wolniludzie Szereru.Dostarczali soloną rybę imperialnym poborcom, tak jak chłopi ziarno,wielorybnicy tłuszcz i fiszbin, a myśliwi zwierzynę na tym kończyły się ich powinno-ści.Trybunał, a więc i jego przedstawiciel, nie miał nad cuchnącym agarskim rybojademżadnej władzy, przynajmniej tak długo, jak długo nie zostało naruszone prawo.Mógł poprosić, ale nie rozkazać.Albar jednak spróbował.Już po kilku słowach zamienionych ze starszym wioskiuzyskał przykrą świadomość, że nic z tego.Miejscowi dość go mieli serdecznie, toprawda, uszczuplał bowiem ich skromne zapasy.Jednak awanturować się po morzu niktnie miał ochoty.Pozostało tylko czekać.Do zimy.16Część załogi Varda wyszła z burzy cało.Raladan wiedział już, że oprócz kapitanaprzeżyło sześciu ludzi.I urzędnik na Małej Agarze.Z tych sześciu żyło jeszcze czterech.Pierwszą dwójkę odnalazł w jednej z tawern.Polowanie bo trudno o lepsze słowo zabierało mnóstwo czasu.Ahela nie byławielka, dość duża jednak, by szukanie pojedynczych ludzi, których imiona nic mu niemówiły, było kwestią szczęśliwych przypadków.Miał pewność, że prędzej czy pózniejodnajdzie i pozabija ich wszystkich.Ale czas czas był cenny.Ci ludzie chodzili,246gdzie im się podobało, i opowiadali, co tylko chcieli.O walkach z piratami, o upiornymwraku, o córce Demona Walki.Wcześniej Raladan miał nadzieję, że nie ocalał nikt prócz Ridarety.Dalej myślał, żejeśli owe rachuby zawiodą, zdoła pozbyć się rozbitków jeszcze na Małej Agarze.Stałosię jednak najgorsze: ludzie którzy znali ją, którzy znali jego żyli i znajdowali siętutaj, w Aheli.Jak, na wszystkie morza, miał zapewnić dziewczynie bezpieczeństwo nawyspie, gdzie każdy pies wyszczekiwał opowieści o niej? Jak miał działać, skoro wokółkrążyli ludzie znający go jako pilota pirackiego żaglowca? Rozumiał świetnie, że skorowieść o córce Demona raz dotarła na Wielką Agarę każdy ją tu natychmiast rozpozna.Ileż, na Szerń, jest na Agarach młodych, jednookich kobiet? Dopóty jednak, dopókisam uchodził za martwego, sytuacja nie była beznadziejna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]