[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sowa znika.Noc trwa nadal.Wstaję z ziemi.Skradam się w stronę furgonu, przyciągany jego tajemni­czością i szansą przeżycia przygody; przyciągany przerażają­cą prawdą, o której jeszcze nie wiem, że istnieje.Zapominam o łopocie skrzydeł sowy, choć tak niedawnym i zatrważającym.Ale ów krzyk boleści, usłyszany jeszcze w do­mu, brzmi w mojej pamięci nieprzerwanie.Może zaczynam uświadamiać sobie, że nie był to lament dzikiego zwierzęcia, znajdującego swój koniec gdzieś na polu lub w lesie, lecz bezna­dziejna skarga jakiejś istoty ludzkiej, będącej w stanie najwyż­szej trwogi.Pędząc fordem przez oświetloną księżycem Mojave, mi­mo braku skrzydeł mądry jak sowa, Spencer uparcie wracał pamięcią do jądra ciemności - do błysku stali z głębi mroku, do nagłego bólu, do zapachu gorącej krwi, do rany, z której powstała jego blizna - próbując znaleźć rozwiązanie zagadki, które zawsze mu umykało.Tym razem umknęło mu znowu.Nie mógł przypomnieć sobie żadnej z końcowych chwil tego piekielnego spięcia sprzed lat po tym, jak odwiódł kurek rewolweru i wrócił do rzeźni.Policja opowiedziała mu, jak to się skończyło.Czytał relacje z tego, co zrobił, napisane na podstawie zaistniałych faktów przez różnych dziennikarzy i pisarzy.Ale żaden z nich przy tym nie był.Nie mogli znać najprawdziwszej prawdy.Tylko on jeden tam był.Pamięć, żywa i bolesna, sięgała do pewnego miejsca, reszta utonęła w amnezji; po szesnastu latach nie potrafił rzucić najdrobniejszego promyka światła na mroki tamtej nocy.Gdyby kiedyś przypomniał sobie tę resztę - zyskałby trwały spokój.Z drugiej strony.poznanie prawdy mogłoby go zniszczyć.W ciemnym tunelu niepamięci mógł znaleźć hańbę, z którą nie potrafiłby żyć, wówczas prawda byłaby gorszym rozwiązaniem niż strzelenie sobie w głowę.W każdym razie powtarzane co jakiś czas przypomina­nie sobie tego, co pamiętał, przynosiło mu chwilową ulgę.Poczuł ją, jadąc przez pustynię Mojave z prędkością pięćdziesięciu pięciu mil na godzinę.Spojrzał na Rocky’ego i stwierdził, że śpi, zwinięty w kłę­bek na siedzeniu pasażera.Jego pozycja wydawała się po­kraczna, a nawet ryzykowna, gdyż ogon trzymał na podło­dze, pod tablicą przyrządów.Mimo to niewątpliwie czuł się wygodnie.Spencer przypuszczał, że rytm opowiadania i ton jego głosu stawały się usypiające, ilekroć zabierał się któryś raz z rzędu do powtarzania tej historii.Biedny pies nie mógł nie zasnąć, nawet gdyby wokół szalała burza z piorunami.A może nie mówił głośno.Może jego monolog wcześnie przechodził w szept, a potem cichł zupełnie, ciągnięty dalej głosem wewnętrznym.Kategoria słuchacza nie była istotna -pies nadawał się równie dobrze jak jakiś nieznajomy w barze - a zatem nie było również istotne, czy słuchacz słuchał.Oso­ba, która się interesowała jego historią, stwarzała mu jednak szansę przeżycia swojego opowiadania i uzyskania czasowe­go rozgrzeszenia, a przy tym - gdyby udało mu się wskrzesić światło w otchłani amnezji - osiągnięcia trwałego spokoju, takiego czy innego.Byli pięćdziesiąt mil od Vegas.Pędzone wiatrem suche krzaki, wielkie jak taczki, toczy­ły się w poprzek jezdni, znikąd donikąd.Czyste, suche powietrze pustyni stwarzało doskonały ob­raz nieba.Miliony gwiazd - od horyzontu do horyzontu, pięknych, ale zimnych, wabiących, ale nieosiągalnych - są­czyło zdumiewająco mało światła na równiny ciągnące się wzdłuż autostrady i mimo swojej majestatyczności nie roz­świetlało niczego.Roy Miro obudził się w swoim pokoju w hotelu Westwood, kiedy zegar stojący na stoliku nocnym wskazywał 4:19.Spał niecałe pięć godzin, ale czuł się wypoczęty, więc zapalił lampkę.Odrzucił przykrycie, usiadł w piżamie na krawędzi łóżka, mrużąc oczy, żeby przyzwyczaiły się do światła, i uśmiechnął się z zadowoleniem na widok pojemnika.Przez przezroczy­sty plastik widać było nieokreślony kształt spoczywający we­wnątrz.Postawił sobie pojemnik na kolanach i otworzył wieko.Ręka Guinevere.Czuł się szczęśliwy, będąc właścicielem ta­kiego skarbu.Jaka szkoda, że jego wspaniałość nie potrwa długo.W ciągu dwudziestu czterech godzin, jeśli nie wcześniej, ręka znacznie się zmieni.Jej uroda będzie tylko wspomnieniem.Już w tej chwili widać było, że ma inny kolor.Na szczę­ście kredowa białość raczej podkreślała subtelną strukturę kości długich, stożkowatych palców.Roy niechętnie zakrył pojemnik wieczkiem, upewniając się, że uszczelka jest dobrze założona, i odłożył go na bok.Przeszedł do saloniku swojego apartamentu.Przenośny komputer był już od dawna połączony z telefonem komórko­wym, włączony do gniazda zasilającego i ustawiony na stole śniadaniowym obok dużego okna.Po krótkiej chwili połączył się z Mamą.Zażądał wyni­ków poszukiwań, które zlecił jej poprzedniego wieczora, gdy wraz ze swymi ludźmi stwierdził, że pod adresem znalezio­nym w rejestrze Biura Kontroli Pojazdów Zmechanizowa­nych znajdowało się niezamieszkane pole naftowe.Był wówczas taki wściekły.Teraz był spokojny.Chłodny.Panował nad sytuacją.Od­czytując z ekranu raporty Mamy i przyciskając klawisz NASTĘPNA STRONA za każdym razem, kiedy kończył czytanie bieżącej, przekonał się, że znalezienie prawdziwego adresu Spencera Granta nie było łatwe.W czasie pracy w wydziale zwalczania przestępstw kom­puterowych Spencer poznał ogólnonarodową sieć informa­tyczną i słabe punkty tysięcy systemów komputerowych, będących jej składnikami.Miał do dyspozycji księgi kodów i procedur oraz schematy programowe systemów kompute­rowych rozmaitych kompanii telefonicznych, agencji kredytowych i urzędów państwowych.Odchodząc, zabrał je z sobą lub przetransmitował elektronicznie do własnego komputera.Po wycofaniu się ze służby zatarł za sobą wszystkie ślady w prywatnych i urzędowych rejestrach.Jego nazwisko pozo­stało tylko w rejestrach wojska, Biura Kontroli Pojazdów Zmechanizowanych, ubezpieczalni społecznej i policji, ale adresy w obu dotychczasowych przypadkach okazały się fał­szywe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl