[ Pobierz całość w formacie PDF ]
."Widziała Treba.Chyba."- Pytałam cię przedtem, Sheeano, czy mogłabyś pracować z Bell.To było ważne pytanie.Tama starzeje się i wkrótce trzeba ją będzie zastąpić.Oczywiście musi się odbyć głosowanie.- Ja? - To było zupełnie nieoczekiwane.- Mój pierwszy wybór."Teraz kategorycznie.Chcę cię mieć blisko, aby móc cię obserwo­wać."- Ale ja myślałam.to znaczy, plan Missionarii.- To może poczekać.I znajdzie się ktoś inny, kto może wypasać czerwie.o ile masa przyprawowa jest tym, czym mamy nadzieję, że jest.- Och! Tak.wielu z naszych ludzi, ale nikt, kto.Czy nie chcesz, żebym sprawdziła, czy czerwie ciągle są mi posłuszne?- Praca w Radzie nie powinna temu przeszkodzić.- Ja.widzisz, jestem zaskoczona.- Powiedziałabym, że zaszokowana.Powiedz mi, Sheeano, co cię naprawdę teraz interesuje?"Ciągle sonduje.Trebo, pomóż mi teraz!"- Upewnianie się, czy pustynia należycie powiększa swój obszar.- "Prawda!" - I moje życie seksualne, oczywiście.Widziałaś tego młodego człowieka na sąsiednim dachu? To Trebo, ten nowy, którego Duncan przysłał mi do doskonalenia.Jeszcze długo po wyjściu Odrade Sheeana zastanawiała się, dla­czego te ostatnie słowa wywołały taką wesołość Matki Przełożonej.Na szczęście udało się ją, mimo wszystko, zmylić.Nie było nawet potrzeby marnować rezerwowego atutu - prawdy: "Rozważyłyśmy możliwość, czy byłabym w stanie imprintować Tega i w ten sposób przywrócić wspomnienia baszara."Uniknęła pełnego wyznania."Matka Przełożona nie dowiedziała się, że wyśledziłam sposób uruchomienia więziennego statku pozaprzestrzennego i unieszkodliwienia min, które umieściła w nim Bel­londa."Żaden słodzik nie ukryje pewnych rodzajów gory­czy.Jeśli coś smakuje gorzko, wypluj to.Tak jak robili to nasi najdawniejsi przodkowie.KodaMurbella skonstatowała, że wstała w nocy, by przedłużyć swoje senne marzenie, choć była całkiem rozbudzona i wiedziała, gdzie się znajduje, Duncan śpi obok niej, maszyneria cicho stuka, na suficie wyświetlona jest godzina.Nalegała ostatnio, aby Duncan był przy niej w nocy, bo bała się samotności.Winę za to przypisywał czwartej ciąży.Usiadła na krawędzi łóżka.Pomieszczenie, w nikłym świetle roz­chodzącym się od chronoprojekcji, miało widmowy wygląd.Senne obrazy trwały.Duncan zamruczał coś i przetoczył się na jej stronę łóżka.Odrzu­cone ramię spoczęło na nogach Murbelli.Czuła, że to, co wtargnęło do jej psychiki, nie było snem, ale miało pewne jego cechy.Wynik nauki Bene Gesserit.One i ich przeklęte suge­stie dotyczące Scytalusa i.i wszystkiego! Uruchomiły mechanizm, nad którym nie panowała.Tej nocy zagubiła się w szalonym świecie słów.Przyczyna była jasna - Bellonda nauczyła dzisiaj Murbellę dziewięciu języków i wprowadziła podejrzliwą nowicjuszkę na psychiczną ścieżkę zwaną "Dziedzictwem językowym".Niestety, Bell nie podała żadnej drogi ucieczki.Koszmar.Była mikroskopijnych rozmiarów stworzeniem uwię­zionym w miejscu posiadającym niezwykłą akustykę, a gdziekolwiek się odwróciła, dostrzegała gigantyczne litery "REZERWUAR DA­NYCH".Otaczały ją ożywione słowa z wyszczerzonymi zębami i przerażającymi mackami.To były drapieżne bestie, a ona ich ofiarą.Rozbudzona, usiadła na skraju łóżka, ciągle z dłonią Duncana na swoim udzie.Jednak bestie nie znikały.Próbowały wciągnąć ją z po­wrotem.Wiedziała, że do nich wraca, chociaż jej ciało ani drgnę­ło.Pchały ją ku straszliwej katastrofie, której nie mogła dostrzec.Nie była w stanie odwrócić głowy! Nie tylko widziała te stworzenia (wy­pełniały część sypialni), ale słyszała je wśród kakofonii swych dzie­więciu języków."Rozszarpią mnie na kawałki!"Chociaż nie mogła się odwrócić, wyczuwała, co znajduje się za nią: jeszcze więcej kłów i pazurów.Wszędzie wokół zagrożenie.Jeśli przyprą ją do muru, rzucą się i będzie zgubiona.Załatwiona.Martwa.Ofiara.Torturowana.Czysta gra.Przepełniała ją rozpacz.Dlaczego Duncan wciąż śpi i nie broni jej? Jego ciężkie jak ołów ramię nie pozwalało Murbelli się ruszyć, uniemożliwiając stworom zawleczenie jej do pułapki.Dygotała.Pot lał się z niej.Ohydne słowa! Łączyły się w gigantyczne kombinacje.Stwór z szablozębną paszczą szedł prosto w jej stronę, a w otchłannej ciemności jego szczęk dostrzegała coraz więcej słów."Spójrz w górę."Murbella zaczęła się śmiać.Nie mogła tego opanować."Spójrz w gó­rę.Martwa.Ofiara."Śmiech obudził Duncana.Wstał, włączył kulę świętojańską i po­patrzył na nią.Był komicznie rozczochrany po ich miłosnych koli­zjach.Wyraz jego twarzy wahał się między rozbawieniem a niepokojem spowodowanym pobudką.- Dlaczego się śmiejesz?Nie mogła złapać tchu.Bolały ją boki.Bała się, że kuszący uśmiech Idaho rozpali nowy spazm.- Och.och! Duncanie! Kolizje miłosne!Znał doskonale to ich wspólne określenie nałogu, który ich wiązał, ale dlaczego tak ją ono bawiło?Jego zaintrygowany wyraz twarzy nagle wydał się Murbelli niedo­rzeczny.Łapiąc z trudem oddech, wykrztusiła:- Dwa słowa więcej.- I musiała zacisnąć usta, by zapobiec nowe­mu wybuchowi.- Co?Głos Duncana był najśmieszniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek sły­szała.Wyciągnęła do niego rękę i potrząsnęła głową.- Och.och [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl