[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A ty, Andre? - zapytał Stempel.Wokół zapadła cisza.- Druga Piechoty - burknął Faulk.- Jasne! - ryknął olbrzym i grzmotnął go pięścią w ramię.- To świetna jednostka, chłopie.Chyba najlepsza w tym rejonie, nie licząc spadochroniarzy.- A specjalność? - zapytał Stempel, jak należało oczekiwać.- Siedemdziesiąt jeden L - wymamrotał Andre.Śmiechy i okrzyki przycichły.- A co to jest?- Administracja.- Faulk odwrócił się na pięcie i odszedł.Stempel dogonił go i rzekł:- Daj spokój, Andre, przecież to jeszcze o niczym nie świadczy! Wszy­scy wiedzą, że jesteś najlepszym żołnierzem w plutonie! Ktoś musiał coś pokręcić.Ty masz zostać kompanijnym pisarzem, a ja piechociarzem w jed­nostce pierwszoliniowej? To się kupy nie trzyma! - Faulk milczał, wbijając wzrok w ziemię.- Może byłoby lepiej, gdybyś skorzystał z tego listu, który przygotował ci sierżant Giles?- E tam.Kiedy się zaciągałem, w ogóle nie brałem pod uwagę możliwo­ści skoków na spadochronie.- Ale idealnie się do tego nadajesz! - wykrzyknął Harold.- Trzymali dla ciebie miejsce w szkole spadochronowej, a kiedy powiedziałeś Gilesowi, że nie chcesz tam iść, gdzie indziej wszystkie miejsca były już zajęte.Więc czemu się teraz nie zdecydujesz? Masz takie poparcie, że na pewno cię przyjmą, jeśli tylko zechcesz! - Umilkł, wyczuwając, że coś jest nie tak.- O co chodzi? - zapytał.Faulk przed nikim się nie zdradził, że ma lęk wysokości.Bał się nawet wyjrzeć z okna mieszkania, bo od razu coś ściskało go w dołku.Miał nadzie­ję, że na zawsze pozostanie to jego tajemnicą.- Nigdy bym sobie nie poradził bez twojej pomocy - mruknął Stempel, zwalniając kroku.Andre poszedł dalej.Czuł się upokorzony.Gdy nabrał pewności, że nikt na niego nie patrzy, ukradkiem otarł łzę z oka.Nie miał się jednak co łudzić, że będzie z niego dobry żołnierz.WŁADYWOSTOK, SYBERIA19 stycznia, 22.00 GMT (10.00 czasu lokalnego)- Brr! - wzdrygnęła się Kate Dunn, schodząc za Woodym po schodkach na płytę lotniska.Szybko podciągnęła suwak kurtki aż pod brodę i włożyła rękawiczki, ale nadal było jej zimno.- Jezu! - syknęła.Ledwie mogła po­wstrzymać dzwonienie zębami, idąc przez smagany lodowatym wiatrem od­kryty teren.Woody sprawiał wrażenie całkiem zadowolonego.- A mówiłem, żebyś wzięła czapkę?Zrobiła półobrót i zmierzyła go surowym spojrzeniem.Jedną ręką przytrzy­mywała kołnierz kurtki pod szyją, drugą przyciskała do brzucha.Woody miał na głowie najbardziej idiotyczną futrzaną czapę, jaką kiedykolwiek widziała.- Musieli zarżnąć chyba ze trzydzieści szczurów, żeby wyprodukować coś takiego - mruknęła.- To prawdziwe królicze skórki - oznajmił dumnie Woody.- Hej! Woodstock! - rozległ się głośny okrzyk z tłumu ludzi czekają­cych na odlot w kolejce oddzielonej grubą liną.Samolot rejsowy z Anchorage do Władywostoku był prawie całkiem pusty, ale w rejs powrotny miał wyruszyć z kompletem pasażerów.- O, la, la! - zawołał Woody.Kate podreptała za nim.Czekający na nich mężczyzna miał na szyi kilka aparatów fotograficznych.Woody uściskał go serdecznie.- Que pasa, hombre!- Ile razy mam ci powtarzać, że nie jestem Hiszpanem? - powiedział nieznajomy z wyraźnym irlandzkim akcentem.Wyszczerzył w uśmiechu białe zęby kontrastujące z czarną brodą, lekko upstrzoną siwizną.Skórę twarzy miał jakby pergaminową od mrozu.- Ale masz serce Hiszpana, chłopie! Tylko to się liczy! Pozwól, że ci przedstawię Kate Dunn, naszą słynną korespondentkę.- Kate uśmiechnęła się krzywo, ściskając mu dłoń na powitanie i szybko uniosła ją z powrotem do kołnierza, bo wiatr wdzierał się pod ubranie setkami lodowych igieł.Było jej coraz zimniej.Miała wrażenie, że specjalnie ocieplana kurtka ani trochę nie chroni przed mrozem.- Mick jest czarnym Irlandczykiem - wyjaśnił Woody.- Jego przodkowie zostali wyrzuceni na brzeg Zielonej Wyspy, gdy wielki sztorm zatopił hiszpańską armadę.- Miło mi panią poznać - rzekł Mick.Kolejny poryw wiatru cisnął Kate w twarz zmrożone powietrze.Skuliła się i niepewnie przestąpiła z nogi na nogę.- Lepiej już chodźmy - mruknęła.- Potrzebna pani czapka - wtrącił przyjaciel Woody'ego.- Już jej to mówiłem, chłopie - odparł kamerzysta.Dunn uniosła oczy do nieba.Ruchem głowy wskazała budynek termina­lu.Rosyjski oficer kontroli ruchu, w grubym, długim palcie przypominający niedźwiedzia, odpiął linkę zagradzającą przejście.Gromada pasażerów ru­szyła do samolotu, który cały czas stał z pracującymi silnikami.Mick odciągnął Woody'ego na bok i zaczął mu coś szeptać na ucho.Zer­kał przy tym podejrzliwie na Kate.Woody zaśmiał się głośno.- Hej! - wykrzyknął.- Zawsze miło się z tobą spotkać, compadre! Nie zważając na nich, Dunn pobiegła do wejścia terminalu.Rozejrzała się po hali i skręciła w stronę wielkiego, pękatego kaloryfera.Szybko ściągnęła rękawiczki i kurtkę, bo stały się tak lodowato zimne, że jeszcze bar­dziej ją wychładzały.- Och! - jęknęła, zbliżywszy posiniałe palce do żeliwnego grzejnika.- Boże!- Uprzedzałem, że tu będzie zimno - powiedział Woody.- Wcale się nie zdziwię, gdy następnym razem wybierzesz sobie kogoś innego.- Walczyłam o ciebie jak lwica, Woody - syknęła przez zaciśnięte zęby.Odwróciła się i oparła pośladkami o kaloryfer.- Jesteś najlepszym kamerzy­stą w naszej redakcji i dlatego.- Dobra, dobra - przerwał jej, ale szybko umilkł.Dopiero po chwili do­dał: - Sama widzisz.Ledwie przeszliśmy z samolotu do terminalu, a ty już zmarzłaś na sopel.- Poradzę sobie! Ten kretyn ze sklepu w San Francisco po prostu nie zrozumiał, o co mi chodzi.To miał być wspaniale izolujący goreteks.Cho­lera! - Woody rozglądał się dookoła.- Co? Czekasz na następnych starych przyjaciół, równie nachalnych jak ten obleśny cap?- Daj spokój.Wcale nie patrzył na ciebie nachalnie.Weź poprawkę na jego hiszpańską krew.- Czyżby? A co ci tak szeptał na ucho, jak nie męskie, szowinistyczne uwagi?Woody odsunął się nieco, robiąc zdziwioną minę.- Myślisz, że mówił coś na twój temat? Zaczekaj chwilę.Obrócił się na pięcie i ruszył do męskiej toalety.Kate z ociąganiem zaczęła się z powrotem ubierać.Kurtka nadal była od środka tak zimna, że rozpostarła ją nad kaloryferem.Przypomniała sobie ostrzeżenia sprzedawcy, że syntetyczna tkanina łatwo się topi.- Gówno, nie goreteks - mruknęła pod nosem, wsuwając ręce w rękawy.Woody wrócił po chwili z chytrym uśmieszkiem na twarzy.Zachichotałjak stary satyr.- Co się stało? Ta czapa ze szczurów pomieszała ci w głowie? Odchylił połę kurtki.Z wewnętrznej kieszeni wystawała mu duża, plasti­kowa, spłaszczona butla.Była prawie pełna.- Matko Boska! Woody! - szepnęła Kate, rozglądając się trwożliwie na boki.W wielkiej hali było zaledwie parę osób.- Skąd to wytrzasnąłeś, do cholery?!- Od Micka.Teraz już wiesz, że wcale nie szeptał na twój temat, Kate.Tłumaczył mi, gdzie ukrył swoje sensimillia!- I co niby chcesz z tym zrobić? - zapytała szeptem.- Jak zamierzasz przejść kontrolę celną?Zaśmiał się głośno [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl