[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dostałem polecenie zabrania stąd niejakiego Jamesa Bolivara di Griz.- Masz go przed sobą.- Podobnie jak tubylcy, tylko że oni mają jeszcze całą masę broni.Właź na pokład.- Najpierw uświadomię tym typom, jakiej wiekopomnej chwili są świadkami.Z radością zobaczyłem znajomą gębę na czele całej zgrai.To był Kome, kapitan mojej ostatniej podróży.- Rzuć broń - poleciłem.Zamiast tego ją uniósł.- Pójdziecie ze mną.Obaj - rozkazał.Czerwone płatki zawirowały mi przed oczami.Ci ludzie byli tak tępi, że aż mnie zemdliło.To, że przez ich durnotę zginęło już tak wiele istnień, tylko pogłębiało to uczucie.- Błagam, nie strzelaj! - wrzasnąłem wyrzucając w górę ręce i skacząc ku niemu.Wykręciłem mu rękę, przechwyciłem pistolet i z całej siły wepchnąłem mu lufę w kark.- Posłuchajcie, bałwany! - wykrzyknąłem.- Wszyst­ko się skończyło.Przegraliście! Nie zdziałacie już nic złego w galaktyce.Jedyną podstawą waszej siły i władzy była nieznana lokalizaga tej planety, tak że mogliście się tu kryć jak karaluchy, ale to już przeszłość.Widzicie ten emblemat na burcie.To statek Ligi.Wiedzą, gdzie jesteście, kim jesteście i co z wami zrobić! Sprawiedliwość przybyła w postaci tego oto młodzieńca, który właśnie ogłosił przyłączenie waszej planety do Ligi.- Zrobiłem to? - sapnął z niedowierzaniem.- Zamknij się, palancie, i bierz się do roboty.- Moją robotą jest zabranie ciebie.- Dostałeś awans.Zabierz im broń - byłem lekko zdesperowany, bo reszta zaczęła podnosić spluwy do oka, a znając ich zwyczaje, wiedziałem, że spokojnie zastrzelą Kome, byle mnie dostać.- No, Kome, powiedz kumplom, żeby się poddali.Jeśli ktoś tu wystrzeli, to wam wszystkim nogi z dupy powyrywam.Rozmyślał chwilę na swój pokręcony sposób, po czym podjął decyzję:- Obecność tego statku może być przypadkowa.- Nie jest - wtrącił się pilot.- Pokażę ci wiadomość, jaką otrzymałem wraz z ogólnym alarmem, kierującym wszystkie jednostki ku tej planecie.Szukaliśmy was od jakiegoś czasu.Idę po wiadomość.- Zabijcie ich obu - rozkazał Kome.- Jeśli zełgali, to będzie po problemie, a jeśli nie, to i tak nie ma żadnej różnicy.Wszyscy jesteśmy martwi.- Odsuń się - polecił mu najbliższy.- Albo będę musiał cię zastrzelić.- Strzelaj - padła spokojna odpowiedź.- Stać! - wrzasnąłem, pakując gościowi kulę w ramię i wytrącając broń - To nie ma sensu!Myśleli inaczej.Paru wzięło mnie na cel, gdy pilot doręczył wiadomość, o której wspominał.Nie taką zresztą, jakiej oczekiwali.Nie był na tyle głupi, zwiadowcy rzadko kiedy są imbecylami.Dziobowa wieżyczka artyleryjska obróciła się łagodnie, siejąc pociskami na wszystkie strony.Nie tracąc czasu dałem mojemu więźniowi po łbie, żeby grzecznie szedł za mną i ruszyłem do śluzy.Wdusiłem przycisk uszczelniania, a Kome okazał oznaki żywotności, o które go nie podej­rzewałem.Zdrowy kopniak w bok głowy załatwił tę sprawę, rozciągając go na śniegu.Normalnie nie lubię takich rzeczy, ale tym razem sprawiło mi to czystą, nieskalaną przyjemność.- Lepiej się połóż.To będzie pięciogeowy start - poin­formował mnie pilot.Był.Dzięki niemu szybko pokonałem ostatnie cale dzielące mnie od podłogi.Gdy przestałem widzieć jedynie rozmazane plamy, unosiłem się już w stanie nieważkości.- Serdeczne dzięki - mruknąłem.- Cała przyjemność po mojej stronie.Masz dość na­trętnych kumpli.- Kumpli! Te cymbały wymyśliły całą tę wojnę! A tak na marginesie, jak wam idzie?- Nadal przegrywamy - warknął - i nic nie możemy na to poradzić.- Nie opowiadaj bzdur - to tylko pech.Leć do najbliższej stacji z psimenami, mam masę zaległej kore­spondencji.Nie wiesz przypadkiem, czy obcym odbito jeńców?- Masz na myśli admirałów? Wrócili biedacy.Wiesz, normalnie nikogo nie obchodzi, co się przytrafia starszym rangom oficerom, ale tym razem to naprawdę nie było przyjemne.- Wyleczą ich.Wybacz, że się cieszę, ale moja żona i synowie byli odpowiedzialni za tę ucieczkę, a to, co powiedziałeś oznacza, że im się udało.- Masz niezłą rodzinkę.- Możesz to powtórzyć?- Masz niezłą rodzinkę.- Miło to słyszeć.Wyduś trochę życia z tego mebla.Musimy się pośpieszyć.Zanim dolecieliśmy do najbliższej stacji, miałem już wszystko rozpisane.Z pewnością stać było flotę na wyłą­czenie ze swojego składu paru jednostek z oddziałami desantowymi, a więcej nie było tu potrzeba, a zatem Kekkonshiki powinna być niedługo normalnym, cywilizo­wanym światem.Do ogólnego planu dołączyłem jeszcze dokładne instrukcje, gdzie znaleźć Hanasu i co z nim zrobić.Najważniejszą sprawą było spacyfikowanie planety i osłonięcie w ten sposób tyłów.Wojna była nadal do wygrania.W trakcie drogi przestudiowałem wszystkie możliwe raporty, toteż gdy dotarłem wreszcie do Kwatery Głównej Korpusu, miałem gotowych parę planów.Wszys­tkie zresztą zostały wymiecione z mojej głowy na widok ukochanej osoby.- Powietrza.- jęknąłem po nieskończenie długim uścisku.- Miło być w domu.- Mam coś więcej w zapasie, ale sądzę, że najpierw chciałbyś trochę przyjrzeć się wojnie.- Jeśli nie masz nic przeciwko, najdroższa.Miałaś jakieś problemy z admirałami?- Żadnych, tak pięknie wszystko zamieszałeś, że mogło to służyć za lekcję poglądową dla chłopców.Aktualnie są wraz z flotą i usiłują wygrać wojnę.Bałam się o ciebie.- Miałaś rację, ale to już skończone.Czy nie zabrałaś przypadkiem paru upominków w drodze przez ich skarbiec?- Zostawiłam to bliźniakom.Sporo odziedziczyli po tatusiu.Jestem pewna, że zabrali sobie sporo, ale i tak to, co zostało, wystarczy nam na niezależne życie.Jeśli prze­żyjemy wojnę, oczywiście.- Co się tam właściwie dzieje?- Nic dobrego.Co prawda, gdy obcy pozostali sami, okazało się, że są dość głupimi i prymitywnymi przeciw­nikami.Jednak muszą mieć paru dowódców trochę mniej durnych od reszty.Opuścili bazę i rozpoczęli frontalny, zmasowany atak.Poddaliśmy więc tyły i robimy to nadal, sprawiając jedynie czasami wrażenie, że stajemy do bitwy.Nie ma co się dziwić.Ich przewaga w uzbrojeniu i liczeb­ności wynosi coś koło dziewięciuset do jednego.- Jak długo to może potrwać?- Niedługo.Już prawie skończyły nam się przestrzenie międzyplanetarne.Wkrótce wejdziemy w pustkę między­gwiezdną, a tam nie ma już gdzie uciekać.Nawet te cymbały będą w stanie to przewidzieć.Wszystko, co muszą zrobić, to zostawić połowę swoich sił na jej skraju, aby nas nie wpuścić z powrotem i powybierać nasze planety na drodze desantów.- To nie brzmi zbyt optymistycznie.- Bo nie jest optymistyczne.- Nie martw się, słonko.Twój kochany Jim uratuje galaktykę.- Znowu! To miłe - pocałowała mnie.- Kazano mi tu przyjść - oznajmił z tyłu znajomy głos - tylko po to, żebym zobaczył, jak się całujecie? Jestem zajętym człowiekiem i nie mam.- Nie tak zajętym, jak wkrótce będziesz, profesorze.- Co ty znowu wymyśliłeś?- Wymyśliłem, że zrobisz broń, dzięki której uratujesz nas wszystkich.Twoje imię będzie pisane złotem we wszystkich podręcznikach historii.„Coypu, Zbawiciel Ga­laktyki".- Zidiociałeś do końca!- Nie myśl, że jesteś oryginalny.Wszyscy geniusze nazywani byli idiotami.Albo jeszcze gorzej.No, ale do pracy: czytałem ściśle tajne raporty, w których było napi­sane, że wierzysz w światy równoległe [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl