[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko się może zdarzyć.— Z gratulacjami od dżentelmena przy barze — powiedział kelner, otwierając butelkę szampana, ledwo siedli przy stoliku.— Czy ten dżentelmen się jakoś przedstawił? — spytał Jordan.— Nie był łaskaw, proszę pana.— A jak wyglądał?— Jak opalony rugbista, proszę pana.— Oficer amerykańskiej marynarki wojennej?— Zgadza się.— Shepherd Ramsey.— Ów dżentelmen pragnie się do państwa przyłączyć na kie­liszeczek.— Proszę mu powiedzieć, że dziękujemy za szampana, a resztę niech sobie wybije z głowy.— Oczywiście, proszę pana.— Co to za Shepherd Ramsey? — spytała Catherine po odejściukelnera.— Shepherd Ramsey to mój najstarszy, najukochańszy przy­jaciel na świecie.Kocham go jak brata.— To dlaczego nie chcesz, żeby się do nas przyłączył?— Bo po raz pierwszy w dorosłym życiu chciałbym zrobić coś bez niego.Zresztą, nie chcę się tobą dzielić.— To dobrze, bo ja nie chcę się dzielić tobą.— Catherine uniosła kieliszek.— Za nieobecność Shepherda.Jordan się roześmiał.— Za nieobecność Shepherda.Stuknęli się kieliszkami.— I za zaciemnienie, bez którego bym na ciebie nie wpad­ła — dodała Catherine.— Za zaciemnienie.— Jordan się zawahał.— Wiem, że to prawdopodobnie zabrzmi jak frazes, ale nie mogę od ciebie ode­rwać wzroku.Catherine uśmiechnęła się i pochyliła nad stolikiem.— Nie chcę, żebyś ode mnie odrywał wzrok, Peterze.Jak sądzisz, dlaczego włożyłam tę sukienkę?— Mam lekką tremę.— Ja też, Peterze.— Wyglądasz tak pięknie, leżąc w blasku księżyca.— Ty też wyglądasz pięknie.— Nie.Moja żona.— Przepraszam.Ale po prostu nigdy nie widziałam mężczyzny równie pięknego jak ty.Postaraj się na chwilę zapomnieć o swojej żonie.— To bardzo trudne, ale dzięki tobie staje się odrobinę ła­twiejsze.— Wyglądasz jak posąg, klęcząc tak przy mnie.— Bardzo stary, rozpadający się posąg.— Cudowny posąg.— Nie mogę przestać cię dotykać.ich dotykać.Są takie piękne.Marzyłem, żeby ich dotknąć, od kiedy pierwszy raz cię zobaczyłem.— Możesz je pieścić mocniej.To nie boli.— Tak?— O, Boże! Tak, Peterze, właśnie tak.Ale ja też chcę cię pieścić.— Co za wspaniałe uczucie, gdy tak robisz.— Naprawdę?— Aaach, tak, naprawdę.— Jest taki twardy.Cudownie się go dotyka.I chcę z nim zrobić jeszcze coś.— Co?— Nie mogę powiedzieć na głos.Tylko się przybliż.— Catherine.— Po prostu zrób to, kochanie.Obiecuję, że nie pożałujesz.— O, Boże, toż to niewiarygodne.— Więc nie przerywać?— Wyglądasz przy tym tak pięknie.— Chcę, żeby ci było dobrze.— Chcę, żeby tobie było dobrze.— Pokażę ci jak.— Chyba sam wiem.— Aaach, Peterze, twój język czyni cuda.Och, proszę, pieść równocześnie moje piersi.— Chcę wejść w ciebie.— Pospiesz się, Peterze.— Oooch, jak tam cudownie, jak miękko.Och, Boże, Catherine, zaraz.— Poczekaj! Jeszcze nie teraz, kochanie.Bądź taki dobry i połóż się na plecach.Resztę zostaw mnie.Zrobił, co kazała.Objęła ręką jego członek i wprowadziła go w głąb siebie.Mogłaby po prostu leżeć i dać mu skończyć, ale chciała, żeby to się odbyło właśnie tak.Od początku wiedziała, że Vogel jej to zrobi.Bo po cóż innego chciałby mieć agentkę, jak nie po to, by uwodziła oficerów alianckich i wykradała im sekrety? Zawsze sobie wyobrażała, że jej ofiara będzie tłustym, owłosionym obleśnym starcem, nie kimś takim jak Peter.Skoro została kurwą Kurta Vogla, to przynajmniej niech coś z tego ma.Boże, Catherine, nie powinnaś tego robić.Nie powinnaś tracić panowania nad sytuacją.Ale nic na to nie mogła poradzić.To jej sprawiało przyjem­ność.I traciła panowanie nad sytuacją.Kręciła głową, ręce same się podniosły do piersi, palcami gładziła brodawki, a po chwili poczuła w sobie ciepłe nasienie Petera i zalała ją fala cudownej rozkoszy.Było późno, nie wcześniej niż czwarta nad ranem, choć Catherine nie mogła tego wiedzieć na pewno, gdyż gęsty mrok uniemożliwiał sprawdzenie godziny na zegarku przy łóżku.Nieważne.Najważ­niejsze, że Peter Jordan leżał głęboko uśpiony u jej boku.Oddychał spokojnie, regularnie.Zjedli sutą kolację, sporo wypili i dwa razy się kochali.Zapewne przespałby teraz i nalot Luftwaffe, no, chyba że ma wyjątkowo lekki sen.Catherine wysunęła się spod kołdry, włożyła jedwabny szlafrok, który dał jej Jordan, i cicho przeszła przez sypialnię.Drzwi były uchylone.Otworzyła je szerzej, wy­ślizgnęła się z pokoju i zamknęła za sobą.Cisza dźwięczała jej w uszach.Słyszała dudnienie swego serca.Zmusiła się do spokoju.Zbyt ciężko pracowała, zbyt wiele zary­zykowała, by dotrzeć do tego właśnie punktu.Jeden głupi błąd zrujnowałby cały jej wysiłek.Szybko ruszyła w dół po wąskich schodach.Zaskrzypiał jeden stopień.Znieruchomiała, nasłuchując, czy Jordan się nie obudził.Na dworze jakiś samochód przejechał po kałuży.Gdzieś ujadał pies.Z oddali dobiegło trąbienie ciężaró­wki.Uświadomiła sobie, że to po prostu zwykłe odgłosy nocy, na które śpiący w ogóle nie reagują.Szybko zbiegła po schodach, do holu.Na stoliku, obok swojej torebki, znalazła klucze Jordana.Wzięła jedno i drugie, po czym zabrała się do pracy.Na dziś wyznaczyła sobie skromne zadanie.Chciała sobie zapewnić regularny dostęp do gabinetu Jordana i jego osobistych dokumentów.A więc musiała mieć własny komplet kluczy do drzwi wejściowych, gabinetu i walizki Petera.Na kółku Jordana wisiało ich sporo.Nie miała problemów z wyborem klucza do drzwi wejściowych — to ten największy.Z torebki wyjęła blok miękkiej brązowej masy plastycznej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl