[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I moi ludzie też będą wolni? - dopytywał się Cuneglas.- Pozwolę im zatrzymać broń i złoto, daruję życie i ofiaruję moją przyjazń -odparł Artur.Mówił z przejęciem, pragnąc gorąco, by była to ostatnia bitwa, jakąstoczyli ze sobą Brytowie.Zauważyłem jednak, że nie wspomniał ani słowem oRatae.Te nowiny mogły zaczekać.Cuneglasowi oferta Artura wydawała się podejrzanie hojna, aleprzypomniawszy sobie łączącą ich kiedyś przyjazń, stwierdził z uśmiechem:- Będziesz miał swój upragniony pokój, lordzie Arturze.- Stawiam jeszcze jeden warunek - dodał nieoczekiwanie Artur.Powiedział tostanowczo, ale niezbyt głośno, tak że tylko my słyszeliśmy jego słowa.Cuneglasczekał z niepokojem.- Przysięgnij, królu, na swój honor, że to, co mówił mi przedśmiercią twój ojciec, było kłamstwem.Odpowiedz Cuneglasa miała zadecydować o pokoju.Zamknął na chwilę oczy,jakby bardzo cierpiał, a potem rzekł:- Król Gorfyddyd nigdy nie dbał o prawdę, lordzie Arturze.Liczyły się tylkojego ambicje.Przysięgam, że mój ojciec był kłamcą.- A więc mamy pokój! - wykrzyknął Artur.Tylko raz widziałem go bardziejszczęśliwym.Było to wtedy, gdy poślubił Ginewrę.Ale teraz, wśród dymów i pożogi,jego twarz promieniała radością niemal tak samo, jak na owej kwiecistej polanie nadrzeką.Słowa więzły mu w gardle z emocji, bo zdobył to, czego pragnął najbardziej naświecie.Osiągnął pokój.Posłańcy wyruszyli na północ i na południe, do Caer Sws i Durnovarii, doMagnis i Sylurii.Dolina Lugg cuchnęła krwią i dymem.Na polu bitwy umierałojeszcze wielu rannych.Ich straszne krzyki rozbrzmiewały w ciemnościach.Ci, którzyocaleli, skupili się wokół ognisk i rozmawiali o wilkach, schodzących ze wzgórz naucztę.Artur wydawał się oszołomiony rozmiarami zwycięstwa.Był teraz, choć niebardzo zdawał sobie z tego sprawę, faktycznym władcą południa Brytanii, gdyż niktnie ośmieliłby się stawić czoła jego sponiewieranej armii.Musiał pomówić zTewdrikiem, wysłać włóczników do walki z Saksonami, przekazać jak najszybciejdobre wieści Ginewrze, a tu ciągle proszono go o jakieś przysługi, o ziemię, złoto izaszczyty.Merlin mówił tylko o kotle, Cuneglas chciał rozmawiać o SaksonachAelle a, zamiast o Lancelocie i Ceinwyn, a Oengus Mac Airem domagał się ziemi,kobiet, złota i niewolników z Sylurii.Ja miałem tej nocy do Artura tylko jedną prośbę i została ona spełniona.Dostałem w swoje ręce Gundleusa.Król Sylurii schronił się w wiosce, w przylegającej do rzymskiego budynkuniewielkiej świątyni.Była ona zbudowana z kamienia.Nie miała okien, tylko otwórw szczycie dachu, przez który ulatywał dym, i pojedyncze drzwi, wychodzące napodwórze obok stajni.Gundleus próbował uciec z doliny, ale jezdzcy Artura zabilijego konia i teraz krył się jak szczur, osaczony w norze.Garstka wiernych muwłóczników z Sylurii strzegła drzwi świątyni, ale na widok moich ludzi rzucili się doucieczki.Na straży został tylko Tanaburs, który umieścił na progu dwie głowy, odciętepoległym w walce wojownikom.Zobaczywszy lśniące groty naszych włóczni uniósłswoją laskę z księżycem i zaczął rzucać klątwy.Wzywał bogów, aby pozbawili nasduszy, nagle jednak jego piskliwe wrzaski umilkły.Stało się tak w momencie, gdy wyciągnąłem z pochwy Hywelbane a iTanaburs, rzuciwszy okiem na dziedziniec, gdzie stałem obok Nimue, rozpoznałmnie.Krzyknął przerazliwie, jak zając schwytany przez żbika.Wiedząc, że mamwładzę nad jego duszą, uciekł do świątyni.Ruszyłem za nim.Nimue kopnęła zpogardą dwie leżące na progu głowy i z mieczem w ręku podążyła moim śladem.%7łołnierze zostali na zewnątrz.W świątyni czczono dawniej jakiegoś rzymskiego boga, teraz jednak przynagich kamiennych ścianach stały sięgające wysoko stosy czaszek, ofiarowanychbóstwom Brytów.Ciemne oczodoły spoglądały w kierunku dwóch ognisk,oświetlających wąską i wysoką niszę, w której Tanaburs ułożył z pożółkłych czaszekmagiczny krąg.Stał tam teraz, mamrocząc zaklęcia, a za nim, w miejscu, gdzieznajdował się poczerniały od krwi ofiar niski kamienny ołtarz, opierał się o ścianęGundleus.Miał w ręce miecz.Tanaburs, którego haftowana szata była ochlapana błotem i krwią, uniósł laskęi zaczął rzucać na mnie potworne klątwy.Odwoływał się do wody i ognia, ziemi ipowietrza, ciała i kamienia, rosy i księżyca, życia i śmierci, ale ja uparcie się do niegozbliżałem.Nimue szła w poplamionej białej sukni obok mnie.Rzuciwszy ostatniąklątwę Tanaburs zwrócił laskę w kierunku mojej twarzy i krzyknął:- Twoja matka żyje, Saksonie! Mam władzę nad jej duszą.Słyszysz, comówię? - Aypał na mnie groznie czerwonymi oczami ze swego magicznego kręgu.Płomienie ognia rzucały cienie na jego starczą twarz.- Słyszysz mnie? - ryknąłponownie.- Dusza twojej matki jest w moich rękach! Spółkowałem z nią! Podczasnaszych dzikich orgii wysysałem z niej krew, aby ją od siebie uzależnić.Dotknijmnie, Saksonie, a dusza twojej matki sczeznie w ogniu.Zmiażdży ją ziemia, spalipowietrze, pochłonie woda.Nie tylko jej dusza będzie skazana na wieczne cierpienia.Także dusze tych, których wydała na świat.Nasączyłem ziemię jej krwią izawładnąłem jej łonem.- Zaśmiał się i uniósł laskę wysoko w kierunku belkowanegodachu świątyni.- Dotknij mnie, Saksonie, a klątwa pozbawi życia i ją, i ciebie.-Opuścił laskę, znów celując nią w moją twarz.- Ale jeśli pozwolisz mi odejść, obojeocalejecie.Stanąłem na skraju magicznego kręgu.Czaszki miały w sobie jakąś straszliwąmoc.Wydawało mi się, że czuję w powietrzu uderzenia potężnych niewidzialnychskrzydeł.Pomyślałem, że wchodząc do środka kręgu wtargnę na terytorium bogów irzucę wyzwanie siłom, których nie rozumiem i nie ogarniam wyobraznią.Tanaburs,spostrzegłszy moje wahanie, uśmiechnął się triumfalnie.- Twoja matka jest w mojej mocy, Saksonie - mamrotał.- Należy do mnieduszą i ciałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]