[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.” „Usłyszawszy to, George ukrył twarz w dłoniach i oparł ją na biurku; Cloete’owi żal się go zrobiło.Jednocześnie czuł się zadowolony, bo dodał ducha Staffordowi.Tego samego dnia po południu kupił mu granatowe ubranie, mówiąc mu, że musi się zabrać do roboty, aby zarobić na życie; najlepiej zrobi wstępując jako bosman na „Sagamore’a”.Nicpoń nie bardzo miał na to ochotę, lecz nie mając co jeść i gdzie spać, wystraszony groźbami wdowy, ściśle mówiąc, nie miał wyboru.Cloete zajmował się nim przez parę dni.„Układ nasz zobowiązuje nas w dalszym ciągu.Statek popłynie teraz do Port Elisabeth, nie jest to bynajmniej bezpieczna przystań.Gdyby przypadkiem podczas północno—wschodniego wiatru zerwał się z kotwicy i rozbił na brzegu, jak to się często zdarza, będzie pan miał pięćset funtów w kieszeni i wróci pan natychmiast do kraju.Zgadza się pan?”Nasz Stafford wysłuchał tego ze spuszczonymi oczami.„Jestem doświadczonym marynarzem — rzekł swym nieśmiałym, skromnym głosem.— Bosman ma niewątpliwie wiele okazji do manipulowania łańcuchami i kotwicą.” Na to Cloete grzmotnął go w plecy.„Mój zacny marynarzu, idź więc i działaj.”Wkrótce potem George dowiedział się od brata, że ten wyświadczył pewną przysługę jego wspólnikowi.Bardzo był z tego zadowolony, gdyż niesłychanie go polubił.Otóż Harry przyjął jednego z przyjaciół Cloete’a na stanowisko bosmana.Człowiekowi temu nie wiodło się: przez rok blisko musiał pozostawać na lądzie, zdaje się, że dla pielęgnowania umierającej żony.Podupadł bardzo.George oświadczył z żywością, że osobnik ten nie jest mu wcale znany.Widział go raz tylko.Powierzchowności nie ma zachwycającej.Na to kapitan Harry odparł, jak zwykle, poczciwie: „Tak, istotnie, ale trzeba przecież biedakowi pomóc.”Stafford udał się na statek będący w doku.Zdaje się, że z myślą o Port Elisabeth udało mu się coś zmajstrować przy jednym z łańcuchów kotwicznych.Robotnicy zajęci przy olinowaniu statku wydobyli wszystkie łańcuchy na pokład dla oczyszczenia komory łańcuchowej.Nowy bosman, upewniwszy się, że poszli na obiad na brzeg, wysłał dozorcę ze statku po butelkę piwa.Wówczas zabrał się do przepiłowania nitu w jednym z ogniw łańcucha kotwicznego, uderzył parę razy młotkiem i łańcuch przestał być pewny.Robotnicy powrócili do olinowania, ale wiadomo, jak oni pracują: byleby szły dniówki, a Pan Bóg prędzej zesłał niedzielę.Łańcuch spuszczono do komory łańcuchowej, a dozorca nie spojrzał nawet na ogniwa.Co go to może obchodzić! Nie popłynie przecież na tym statku.W dwa dni później „Sagamore” był już na morzu.Byłem na tyle nieostrożny, że w tym miejscu wyrwało mi się znów:— Rozumiem!Mój kompan obraził się i szorstko odburknął tak jak poprzednim razem:— Nie, nic pan nie rozumie! — Lecz podczas tej przerwy przypomniał sobie o kuflu piwa, który stał tuż koło jego łokcia.Wypił połowę, obtarł wąsy i zauważył opryskliwie:— Niech pan nie wyobraża sobie, że w tym opowiadaniu będą sceny z życia na morzu, nic podobnego.Jeśli pan chce sam coś dodać, może pan to zrobić w tym miejscu.Przypuszczam, że ma pan pojęcie, jak wygląda dziesięć dni niepogody na kanale La Manche? Bo ja nie mam żadnego.W każdym razie dziesięć dni upłynęło.Pewnego poniedziałku Cloete, spóźniwszy się trochę do biura, usłyszał w pokoju George’a głos kobiecy.Zajrzawszy tam, zobaczył biurko i podłogę zarzucone gazetami, na krześle żonę kapitana Harry’ego z zaczerwienionymi oczami, obok niej torbę podróżną.„Spójrz” — rzekł do niego George, ogromnie zdenerwowany, pokazując mu gazetę.Serce Cloete’a zabiło żywiej.Ha! Rozbicie statku w zatoce Westportu.„Sagamore” rozbił się w niedzielę wczesnym rankiem, tak że dziennikarze mieli czas upiększyć opis.Zapełnili nim całe kolumny.Łodzie ratunkowe wypływały dwukrotnie.Kapitan i załoga pozostali na statku.Wezwano na pomoc holowniki.Jeśli pogoda będzie sprzyjać, jest nadzieja uratowania tego pięknego, ogólnie znanego statku.Pan wie, jak to gazety potrafią opisać.Żona kapitana wstąpiła na chwilę po drodze na stację.Miała jeszcze godzinę czasu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]