[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale przede wszystkim jednak to ludzie interesu.To, co robią, robią dla pieniędzy.Tak jak i ludzie interesu.Czasami ktoś fatalnie wejdzie w drogę.OK.Sprzątną go.Ale dobrze się namyślą, zanim to zrobią.I za co, do cholery, ja ci robię ten wykład?- Taki facet jak Brunette nie ukrywałby Malloya - powiedziałem.- Po tym, kiedy Malloy zabił dwie osoby.- Racja.Chyba że miałby jakiś inny powód oprócz pieniędzy.Chcesz wracać?- Nie.Czerwony poruszył rękami ster.Łódź nabrała szybkości.- Niech ci się nie zdaje, że ja lubię tych drani - zakończył.- Łby bym im poukręcał.Rozdział trzydziesty siódmyObracający się reflektor wysyłał blady mglisty promień światła, który ledwie muskał fale na mniej więcej sto stóp wokół statku.Prawdopodobnie obliczony był głównie na pokaz.Szczególnie o tej porze nocy.Ktokolwiek by plano­wał abordaż na któryś z tych statków-ruletek, potrzebo­wałby nie byle jakiej pomocy i zabrałby się do tego około czwartej rano, kiedy tłum rzedł i zostawało tylko paru zajadłych szulerów, a załoga była już całkiem otępiała ze zmęczenia.Nawet wówczas nie najlepszy byłby to sposób zarobkowania.Raz go już próbowano.Jedna z taksówek dobiła do pomostu, wyładowała gości i zawróciła do brzegu.Czerwony utrzymywał swoją wyścigówkę na jałowych obrotach tuż poza zasięgiem reflekto­ra.Gdyby go podnieśli o parę stóp, ot, dla żartu.Ale nie zrobili tego.Światło niespiesznie przemknęło, matowa woda nabrała blasku, łódź prześliznęła się do wewnątrz kręgu i szybko wsunęła się pod burtę statku pod dwoma olbrzymimi, pokrytymi szlamem rufowymi kotwicami.Podpłynęliśmy bokiem do wytłuszczonych blach kadłuba tak potulnie jak hotelowy szpicel podsuwający się do jakiegoś rozrabiaki, żeby go wyrzucić z hallu.Wysoko nad nami zamajaczyły żelazne podwoje, które z pozoru znajdowały się za wysoko, żeby się można było do nich dostać, i wyglądały na za ciężkie, żeby się dały otworzyć, jeśli się już człowiek do nich dostanie.Łódź ocierała się o zgrzybiałe burty Montecito, a fale miękko chlapały o kadłub pod naszymi nogami.Wielki cień wyrósł w mroku koło mnie, w górę śmignęła zwinięta lina, trzepnęła o coś, zahaczyła, a koniec opadł w dół i plusnął w wodę.Czerwony wyłowił go bosakiem, mocno naciągnął i uczepił do czegoś na pokrywie silnika.Było na tyle mglisto, że wszystko wydawało się nierealne.Wilgotne powietrze było zimne jak popioły miłości.Czerwony nachylił się nade mną, aż jego oddech poła­skotał mnie w ucho:- Za wysoko sterczy.Dobrze stuknąć, a zatrzepotałby śrubami w powietrzu.Ale i tak musimy wleźć po tych blachach.- Nie mogę się doczekać - powiedziałem wstrząsając się.Czerwony położył mi ręce na sterze, nastawił dławik, nastawił ster, tak jak chciał, i kazał mi trzymać łódź bez ruchu.Do samych blach umocowana była żelazna drabina, wyginająca się razem z kadłubem, ze szczeblami pewno tak śliskimi jak natłuszczony drąg.Wspinaczka po tej drabinie wyglądała równie kusząco, jak spacer po gzymsie biurowca.Czerwony wyciągnął do niej ręce, wytarłszy je przedtem porządnie, żeby się trochę pozbyć smoły.Podciągnął się w górę bezszelestnie, nawet nie stęknąwszy, tenisówkami odnalazł metalowe szczeble i wypiął się do tyłu prawie pod kątem prostym, żeby wzmocnić zaczepienie.Światło reflektora zataczało teraz koła z dala od nas.Odbijało się od wody i zdawało mi się, że moja twarz staje się w nim widoczna jak płomień, ale nic się nie działo.Potem doszło do mnie tępe skrzypnięcie ciężkich podwoi nad głową.Leciutki odblask żółtawego światła przesączył się w mgłę i rozpłynął.Ukazała się połowa luku załadow­czego.Musiał nie być zasunięty od wewnątrz.Zastanowi­łem się, dlaczego.Szept był ledwie słyszalny, nie rozróżniało się w nim słów.Puściłem ster i ruszyłem w górę.Była to najtrudniej­sza podróż w moim życiu.Wylądowałem zdyszany i zasa­pany w zatęchłej ładowni, zarzuconej skrzynkami, barył­kami, zwojami lin i stertami pordzewiałych łańcuchów.Po kątach piszczały szczury.Żółte światło wydobywało się z wąskich drzwiczek w głębi.Czerwony przytknął usta do mojego ucha.- Stąd idziemy prosto do przejścia do kotłowni.Będą mieli jeden zapasowy kocioł pod parą, bo na tym starym serze nie mają diesli.Jeden facet pewno będzie na dole.Załoga w gali zwija się na pokładach dla gości, jako krupierzy, kapusie, kelnerzy itede.Oni wszyscy muszą się niby to zaciągać na statek.Z kotłowni pokażę ci wentyla­tor bez kraty.Wychodzi na pokład służbowy, na który wstęp jest wzbroniony.Ale możesz na nim robić, co chcesz.dopókiś żywy.- Musisz mieć krewnych na pokładzie - powiedziałem.- Widziałem dziwniejsze rzeczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl