[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Padli na twarz, oddając boską cześć.Ostrzegła ich, że mówienie o tym Ambrezjanom niesie ryzyko jej gniewu.Na-wet doniesienie o tym innym plemionom grozi ściągnięcie na siebie losu gorszegood śmierci.Jej plemię dochowało wiary.Należeli do wybrańców bogini i upajalisię tym.Mavra zażądała ofiar i je otrzymała.Całe góry zapasów pożywienia składa-no teraz na progu zagrody; także i tytoń.Te rzadkie w Zwiecie Studni liście byływ wysokiej cenie.Oczywiście Ambrezjanie zabierali lwią część zbiorów, miałajednak teraz coś na handel z przypływającym co miesiąc statkiem dostawczym wzamian za przedmioty, których pragnęła bardziej niż zaopatrzenia, obecnie prze-ważnie niepotrzebnego.W zamian za tytoń załoga statku przyniosłaby jej wszystko, czego tylko byzażądała.Ponieważ Glathriel był sześciokątem nietechnologicznym, maszyny niewchodziły w rachubę, lecz z książek geograficznych i poradników językowychmożna było korzystać.Nauczyła się czytać w kilkunastu pokrewnych językach iprzebrnęła przez wszystkie wydane w tych językach publikacje na ten temat.W chwili podjęcia jedenastej próby ucieczki była prawdopodobnie najwięk-szym wśród żyjących autorytetem w dziedzinie wiedzy o życiu w Zwiecie Stud-ni, jego geografii i geologii.Często wracała do przeczytanych książek, obracająckartki nosem i językiem, tak że stały się niemal nieczytelne.Nawet po przejściu32przemiany nie przerywała chciwego czytania; był ta jedna z niewielu czynności,które właściwie ją stymulowały.Udzielała tutejszym myśliwym porad w sprawie pułapek na zwierzynę, co po-mnożyło ich łupy, i proponowała sposoby wyrobu nowych nietechnologicznychbroni.Glathriel, oczywiście, odpłacili jej jeszcze większą czcią.Ambrezjanie sta-li się podejrzliwi, lecz niewiele mogli w tej sprawie zrobić.Sytuacja zaszła zadaleko.Nagle, pewnej nocy, niedługo po tym, jak dokonała się jej zmiana, zauważyładziwną łunę od strony wioski.Zająwszy dogodną pozycję, obserwowała płonącąchatę i krzyczących ludzi.Uratowano tylko jednego, małego chłopca o poważniepoparzonych rękach i stopach.Rozkazała przynieść go do swojej zagrody, po czym wystrzeliła małą racę,sygnał dla Ambrezjan.Jeszcze jeden przykład boskiej magii.Lekarz z Ambrezy przybył i zbadał chłopca. Stan beznadziejny powiedział do niej. Mogę umieścić go w szpitalu,ale będzie za pózno, aby się to na coś przydało.Jest straszliwie poparzony.Mógł-bym ocalić mu życie, lecz nie uratowałbym jego członków i zawsze już miałby teolbrzymie blizny, byłby kaleką.Najlepiej go uśpić, oszczędzając mu cierpień.Widok poparzonego, politowania godnego, dziesięcio- lub jedenastoletniegochłopca wstrząsnął nią. To nie jest zwierzak domowy, którego można by uśpić,oszczędzając mu cierpień! wykrzyknęła do stworzenia przypominającego bo-bra. To jest człowiek! Jeśli nie ocalicie go dla siebie, ocalcie go dla mnie!Nie wiedziała, dlaczego to powiedziała, to po prostu wydawało się w jakiś spo-sób właściwe.Bezbronny, okaleczony chłopiec przypominał Mavrze o jej własnejodmienności i komentarz Ambrezjanina dotknął ją osobiście.Towarzyszyła chłopcu i lekarzowi w drodze do Ambrezy.Zobaczyła go póz-niej, wciąż pod działaniem narkozy, w wysokotechnologicznym szpitalu.Pokry-wały go rozległe blizny, obie ręce, tak jak i stopy, amputowano.Kłóciła się z Ambrezjanami.Zwykle nie przywiązywaliby do tego wagi, leczteraz poczuwali się do szczególnej odpowiedzialności, mieli poczucie winy wobecMavry Chang. Co możemy zrobić? zapytali potem. Plemię zabije go.Ty nie jesteś wstanie mu pomóc.Bądz rozsądna!Raptownie zaświtało jej w głowie rozwiązanie.Tego rodzaju intuicja była dlaniej nowością, na tym polegała przemiana. On jest płci męskiej! krzyknęła w odpowiedzi. Jeśli Olbornianie wciążmają te żółte kamienie, zabierzmy go tam! Przykładajmy do nich okaleczone ra-miona, dopóki nie nastąpi zmiana! Uczyńmy z niego Changa, takiego jak ja.Ioddajcie go mnie!33To ich zdumiało.Nie wiedzieli, co zrobić, a więc postąpili wedle jej życzenia,ustępując pod lekkim naciskiem własnych techników psychiatrii i pod zdecydo-waną presją Serge a Ortegi.Hipnozą usunęli z umęczonego mózgu wszelkie wspomnienia i przystosowalichłopca do nowego rodzaju egzystencji.Wszystko pod kierunkiem Mavry, którazachowywała się przy tej okazji jak maniaczka.Ambrezjanie pobłażali jej, dlategoże coś jej zawdzięczali i dlatego że po raz pierwszy coś innego niż ucieczka tak jąpochłonęło.Joshi był na pierwszym miejscu w projekcie, który zaświtał jej w głowie iktórego realizacji teraz gorączkowo pragnęła: zbudować swój własny, mały, nie-zależny świat.Joshi zdecydowanie ustępował jej inteligencją.Nie chodzi tu o to, że był tępylub opózniony w rozwoju, po prostu był przeciętny.Nauczyła go posługiwać sięmową Konfederacji, której sama wciąż jeszcze używała w myślach, oraz nauczy-ła go czytać w języku Ambrezjan i w starym języku Glathriel, który wyszedł zużycia, ale ocalał w przedwojennych książkach, przechowywanych przez Ambre-zjan.Tę wiedzę musiała mu wtłoczyć siłą, studia nie interesowały go, skłonny byłzapominać wiadomości, których nie wykorzystywał, tak jak większość ludzi.Ich związek był dziwny, ale byli sobie bliscy.Była dla niego i żoną, i matką,a on był dla niej mężem i synem.Ambrezjanie, którzy śledzili bez przerwy jejpostępowanie, wierzyli, że musi ona spełniać dominującą rolę, musi czuć się inaprawdę być odrobinę lepsza od tego, który był jej bliski.Joshi poruszył się za jej plecami.Zaczynał zapadać zmierzch, naturalna poraich aktywności, od dawna popadli w rutynę.Bezradny dziesięciolatek urósł i wy-doroślał.Był od niej większy i niemal tak czarny jak węgiel, chociaż różowaweblizny od ognia znaczyły jego całe ciało.Podszedł do niej.Transformując go, byli bardzo ostrożni; zbyt długie wysta-wianie na działanie kamienia z Olbornu powodowało całkowitą przemianę w ła-godnego muła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]