[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tay Tay zastanawiał się, co można na to poradzić.— O jedną jedyną rzecz starałem się przez całe życie — powiedział Willowi.— O utrzymanie spokoju w rodzinie.Chyba bym się skręcił i trupem padł, gdybym zobaczył krew rozlaną na mojej ziemi.Nie przeżyłbym takiego widoku.Prędzej bym skonał, niżbym do tego dopuścił.Nie mógłbym znieść krwi na mojej ziemi.— Nie będzie żadnej krwi, jeżeli Buck stuli pysk i przestanie mieszać się w nie swoje sprawy.Nigdy nie próbowałem go zaczepiać.Zawsze on sam zaczyna, jak dziś rano.Nawet się do niego na tyle nie zbliżam, żeby mu coś nagadać.To on podszedł, spojrzał paskudnie i zaczął mnie wyzywać od sukinsynów, bawełnianych łbów i tak dalej.Mnie to nie szkodzi.Wcale bym nie bił chłopaków za takie głupstwo.Ale on ciągle tak mi dogryza i od tego właśnie zacznie się w końcu granda.Gdyby raz powiedział, co ma do powiedzenia, i dał spokój, wszystko byłoby w porządku.Ale nie, przez cały dzień łazi koło mnie i wciąż powtarza to samo.Jeżeli ojciec nie chce widzieć krwi na swojej ziemi, to niech mu ojciec powie, żeby się zamknął.Tay Tay nadstawił ucha.Jakieś auto zwalniało, skręcając w podwórko.Pluto Swint zajechał i stanął w cieniu jednego z dębów.Wygramolił się z trudem, przyduszając oburącz wielki okrągły brzuch, ażeby się przecisnąć między drzwiczkami a kierownicą.— Cieszę się, że cię widzę, Pluto — powiedział Tay Tay.Siedział nadal na schodkach obok Willa, czekając, by Pluto podszedł i usiadł także.— Naprawdę cieszę się, że cię widzę.Przyjechałeś właśnie w chwili, kiedy najbardziej chciałem się z tobą zobaczyć.Bo jak przyjedziesz, to działasz na wszystkich jakoś tak uspokajająco.Teraz mogę sobie tu siedzieć i mieć spokojną głowę, że nic złego nie stanie się ani mnie, ani moim.Pluto, sadowiąc się na schodkach, sapał, dyszał i ocierał twarz z potu.Spojrzał na Willa i kiwnął głową.Will coś powiedział do niego.— Dużo głosów dziś naliczyłeś? — zapytał Tay Tay.— Jeszcze nie — odparł Pluto, wciąż dmuchając i sapiąc.— Dzisiaj nie mogłem zacząć wcześnie i przejechałem tylko ten kawałek drogi.— Ale żar, co?— Aż piecze — odrzekł Pluto.— To fakt.Will wyjął scyzoryk, odłupał drzazgę ze schodka i zaczął ją strugać.Słyszał, że Buck coś wygaduje na niego w dole za domem, ale było mu to obojętne.— Musimy z Rozamundą wracać dzisiaj do domu.Tay Tay szybko spojrzał na Willa.Już miał zaprotestować, ale po chwili namysłu ugryzł się w jeżyk.Chciał mieć Willa do pomocy przy kopaniu, ale Will nie miał ochoty kopać i nie było z niego żadnego pożytku.Wobec tego Tay Tay doszedł do wniosku, że już lepiej, by wrócił z Rozamundą do Scottsville.Póki tu siedzi, Buck wciąż się odgraża, a następnego dnia Will może już nie być taki rozsądny.Tay Tay uznał w duchu, że najmądrzej i najbezpieczniej będzie puścić Willa i Rozamundę do domu.— Mogliśmy was odwieźć wczoraj wieczorem, jakeśmy byli w Auguście — powiedział — ale po pierwsze zrobiło się bardzo późno, a poza tym wszyscy już chcieli wracać i iść spać.— Poproszę Miłą Jill, żeby nas podwiozła do Marion, a tam już złapiemy autobus.Muszę wrócić przed nocą.Tay Tay z ulgą pomyślał, że może jednak uniknie się awantury między Buckiem i Willem.Jeżeli niedługo odjadą, Buck nie zdąży go sprowokować.— Powiedz Miłej Jill, żeby się przygotowała, to was odwiezie do miasta — rzekł, wstając.— Niech ojciec siada — odparł Will.— Mamy czas.Nie pali się.Dopiero dochodzi jedenasta.Zaczekamy do południa.Tay Tay usiadł, trochę nieswój.Została mu już tylko nadzieja, że Will i Buck nie napatoczą się przedtem na siebie.— Co tam w polityce, Pluto? — zapytał, usiłując odwrócić myśl od tak nieprzyjemnego tematu.— Gorąco się robi — odpowiedział Pluto.— Kandydaci już nie poprzestają na jednym przeliczeniu głosów; teraz jeżdżą i rachują na nowo, żeby się upewnić, że nie stracili żadnego głosu na korzyść kogo innego.To latanie po całej okolicy już mnie całkiem wypompowało.Nie wiem, jak wytrzymam taką gonitwę przez następne sześć tygodni.— Słuchaj, Pluto — rzekł z przekonaniem Tay Tay.— Przecież wiesz, że wygrasz lekko.Wszyscy, z którymi gadałem od Nowego Roku, mówili, że będą głosowali na ciebie.— Między tym, co się mówi, a tym, co się robi, kiedy przyjdzie pora, jest taka różnica, jak między niebem a ziemią.Nie mam żadnego zaufania do polityki.Siedzę w niej od dwudziestego drugiego roku życia i wiem swoje.Tay Tay przypatrywał się gładkiemu, białemu piaskowi podwórka, wodząc oczami po paśmie drobnych, krągłych kamyczków pod okapem dachu ganku, gdzie woda wypłukała piasek do gruntu.— Takem sobie myślał, Pluto, że może miałbyś ochotę trochę się dzisiaj przejechać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]