[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z leżącego nade mną świata nie docierał żaden dźwięk, a przynoszący mi jedzenie strażnik również nie.odzywał się ani słowem, chociaż z początku zasypywałem go pytaniami.Wkrótce cała nienawiść i maniakalny wstręt, jakie czułem do istot, które umieściły mnie w tego typu miejscu skupiły się na tym strażniku.Stał się on dla mnie symbolem całej hordy Warhoończyków.Zauważyłem, że zawsze podchodził ze swą nikłą pochodnią do miejsca znajdującego się w zasięgu moich rąk i gdy stawiał tam jedzenie jego głowa znajdowała się na poziomie mojej piersi.Gdy następnym razem usłyszałem, że się zbliża, wycofałem się z przebiegłością szaleńca w róg celi i zebrawszy w dłonie cześć długiego łańcucha, którym byłem przykuty, czekałem na niego zaczajony, jakbym polował na dzikiego zwierza.Pochylił się, by położyć na podłodze moje jedzenie, a ja zakręciłem łańcuchem nad głową i uderzyłem go w łeb z całą siłą, jaka mi jeszcze pozostała.Padł na podłogę martwy, bez jednego dźwięku.Śmiejąc się i chichocząc jak wariat podszedłem do ciała i sięgnąłem palcami w stronę, gardła.Wyczułem mary łańcuszek, na którego końcu wisiał pęk kluczy.Dotyk tych kluczy przywrócił mi rozsądek, już nie byłem podskakującym kretynem, ale trzeźwo myślącym więźniem, trzymającym w ręku klucze od swego wiezienia.Gdy starałem się zdjąć łańcuszek z szyi mojej ofiary, podniosłem na chwile wzrok i zobaczyłem sześć par nieruchomych, utkwionych we mnie oczu.Zaczęły się powoli zbliżać, a ja cofałem się, zdjęty panicznym strachem.Wtuliłem się w kąt, z rękami wyciągniętymi przed siebie, a oczy zbliżały się i wreszcie zatrzymały nad martwym ciałem u moich stóp.Potem zaczęły się powoli cofać i tym razem towarzyszył temu dziwny skrzypiący dźwięk.Wreszcie zniknęły w głębi pieczary.Walka na arenieZ wolna przychodziłem do siebie i odzyskiwałem zdolność trzeźwego myślenia.Wreszcie postanowiłem podjąć ponowną próbę zdjęcia kluczy z martwego ciała mojego byłego strażnika.Jednak, gdy podszedłem do miejsca, w którym ono powinno leżeć i w ciemnościach zacząłem macać wokół rękami, z przerażeniem zauważyłem, że ciało zniknęło.Zrozumiałem, iż stwory z celi zawlekły je do jakiejś kryjówki w pobliżu, aby je pożreć.Pojąłem również, że czekają one od samego początku, od pierwszej chwili, którą spędziłem w tym lochu, aby z moim trupem zrobić to samo.Przez dwa dni nie przynoszono mi jedzenia, ale potem zjawił się nowy strażnik i czas niewoli zaczął upływać tak jak przedtem.Teraz jednak już nie pozwalałem, aby mój rozum znów został zmącony przez grozę sytuacji.Niedługo potem przyprowadzono i przykuto niedaleko ode mnie nowego więźnia.W świetle pochodni zobaczyłem, że był to czerwony Marsjanin i z niecierpliwością czekałem na odejście strażników, by rozpocząć z nim rozmowę.Gdy oddalające się kroki wreszcie umilkły, powiedziałem łagodnie „kaor" – słowo, oznaczające powitanie.- Kim jesteś, ty, który mówisz w ciemnościach? - spytał.- John Carter, przyjaciel czerwonych ludzi z Helium.- Pochodzę z Helium - powiedział - ale nie przypominam sobie twego imienia.Opowiedziałem mu moją historie tak, jak ją tutaj opisałem, pominąłem jednak milczeniem moją miłość do Dejah Thoris.Był bardzo ucieszony wiadomościami o księżniczce Helium.Uważał, że z tego miejsca, w którym je zostawiłem Dejah Thoris i Sola mogły z łatwością dotrzeć w bezpieczne okolice.Powiedział, że doskonale zna tamte strony, gdyż wąwóz, przez który przeszli Warhoończycy przed schwytaniem mnie był jedyną drogą, wiodącą na południe i korzystali z niego wszyscy.Dejah Thoris i Sola prawdopodobnie dotarty do wzgórz w odległości nie większej niż pięć mil od drogi wodnej i teraz już są zapewne zupełnie bezpieczne - mówił.Moim towarzyszem niedoli był Kantos Kan, padwar (porucznik) floty Helium.Uczestniczył w tej niefortunnej ekspedycji, która natknęła się na Tharków, w wyniku czego Dejah Thoris dostała się w ich ręce.Opowiedział pokrótce wypadki, jakie miały miejsce po kiesce statków w starciu z Tharkami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • szamanka888.keep.pl