[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak, chłopcze, nie żyje.W końcu znalazł coś, co było w stanie go zabić.Kogoś równie szybkiego, jak on sam.- W jego głosie brzmiało niedowierzanie i żal.- Szukał tego wystarczająco długo i wytrwale, prawda?Jair nie odpowiedział.Myślał o czasach, kiedy Mistrz Broni uratował mu życie, ocalił, kiedy nikt inny nie był w stanie tego uczynić.Garet Jax - jego obrońca.Zapłakałby, gdyby mógł, ale zabrakło mu już łez.Slanter wstał i patrzył na nieruchome ciało.- Zawsze zastanawiałem się, co go w końcu zabije - mruknął gnom.- Domyślałem się, że musi to być coś stworzone przez czarną magię.To nie mogło być nic z tego świata.Nie dla niego.- Odwrócił się i rozejrzał wokół z lękiem.- Ciekawe, co się stało z tym czerwonym stworem.Kolejne drżenie wstrząsnęło górami i dudnienie przetoczyło się przez dolinę.Jair prawie go nie słyszał.- Pokonał go, Slanterze.Garet Jax go pokonał.A kiedy Ildatch zniknęła, czarna magia zabrała go z powrotem.- To chyba możliwe.- Tak się stało.To była bitwa, na którą czekał całe życie.Znaczyła dla niego wszystko.Nie mógłby jej przegrać.Gnom spojrzał na niego ostro.- Nie możesz mieć takiej pewności, chłopcze.Nie wiesz, czy dorównywał temu stworzeniu.- Wiem, Slanterze.- Jair skinął głową.- Wiem.Nie było dlań równego przeciwnika.Był najlepszy.Przez długą chwilę trwała cisza.Potem gnom także skinął głową.- Tak, myślę, że był najlepszy.Kolejna fala drgań wstrząsnęła górami, odbijając się głębokim echem od skał.Slanter chwycił Jaira za ramię i odwrócił łagodnie.- Nie możemy tu zostać, chłopcze.Musimy szybko znaleźć twoją siostrę.Jair popatrzył raz jeszcze na martwe ciało Mistrza Broni i odwrócił wzrok.- Żegnaj, Garecie Jax - wyszeptał.Gnom i chłopiec pospieszyli do Croagh i zaczęli schodzić.Brin biegła przez mrok i osnutą mgłą gęstwinę Maelmord.W końcu wydostała się z wieży Ildatch.Głębokie drżenie wstrząsało podłożem doliny niczym dreszcze marszczące szczyty.Czarna magia odeszła z krainy, a bez niej Maelmord nie mógł przetrwać.Jego wznoszący się i opadający oddech i syk powoli ucichły.Gdzie ja jestem? zastanawiała się gorączkowo Brin, próbując przebić wzrokiem otaczające ją cienie.Co się stało z Croagh?Wiedziała, że zabłądziła od momentu, kiedy uciekła z wieży.Nad doliną zapadała noc, a ona znajdowała się w środku cmentarzyska, gdzie wszystkie kierunki wyglądały tak samo i nie widać było żadnej ścieżki.Poprzez sieć konarów i winorośli nad swoją głową widziała rąbek gór otaczających dolinę, ale pasmo Croagh leżało spowite ciemnością poza ich zasłoną.Maelmord stał się niemożliwym do przejścia labiryntem, a ona była w nim uwięziona.Była wyczerpana.Wszystkie siły pochłonęło długotrwałe użycie pieśni i długa podróż w głąb Maelmord.Zabłądziła i magia już nie wskazywała jej drogi.Wszędzie wokół niej drżenie wstrząsało doliną, ostrzegając o zniszczeniu Maelmord i wszystkiego, co się w nim znajduje.Tylko jej duch pozostał silny i to on właśnie kazał jej iść i szukać drogi ucieczki.Nagle grunt przerażająco gwałtownie urwał się pod jej stopami.Brin potknęła się i omal nie wpadła w rozpadlinę.Maelmord rozpadał się, kruszył pod nią.Wiedziała, że może ją unieść ze sobą.Zatrzymała się, chwytając oddech.Nie było sensu iść dalej.Biegła bez celu, na oślep, nie obierając żadnego konkretnego kierunku.Nawet magia pieśni, którą tak się szczyciła, nie zdoła jej teraz uratować.Dlaczego Jair ją porzucił? Dlaczego odszedł? Ogarnęło ją straszliwe poczucie zdrady i rozpacz - rozpacz i bezsensowna złość.Zwalczyła jednak te uczucia, wiedząc, że nie mają sensu i są niesprawiedliwe.Jair nie zostawiłby jej, gdyby nie musiał.Cokolwiek sprowadziło go do niej, zabrało go z powrotem.Lub też nie był to Jair i to, co czuła i widziała, nie było realne.Być może wszystko przyśniło się jej tylko w napadzie szaleństwa.- Jair! - krzyknęła.Echo jej głosu przedarło się przez dudnienie ziemi i zamarło.Grunt ciągle zapadał się pod nią.Z wyrazem zdecydowania i uporu na twarzy odwróciła się i poszła przed siebie.Nie biegła już.Była zbyt zmęczona.Jej śniada twarz stężała w determinacji.Odsunęła od siebie wszystkie myśli, skupiając całą uwagę na kolejnych krokach.Nie podda się.Będzie szła dalej.Kiedy już nie będzie mogła iść, poczołga się, ale nie podda się.Nagle z gęstwiny oderwał się ogromny, szczupły cień.Zbliżył się do niej i krzyknęła ze strachu.Ogromna, wąsata twarz otarła się o jej ciało i lśniące, błękitne oczy mrugnęły na powitanie.To był Szept! Upadła przy bagiennym kocie z niedowierzaniem i wdzięcznością, płacząc otwarcie i otaczając ramionami kosmatą szyję.Szept przyszedł po nią!Bagienny kot zawrócił i natychmiast ruszył z powrotem, ciągnąc za sobą Brin.Wczepiła się jedną dłonią w grzywę na karku zwierzęcia i kulejąc, biegła za nim.Przemykali się przez labirynt umierającej dżungli.Wokół nich narastało dudnienie, a ziemią targały wstrząsy.Przegniłe gałęzie trzaskały i spadały obok nich.Ze szczelin powstałych w twardej ziemi tryskały gejzery cuchnącej zgnilizną pary
[ Pobierz całość w formacie PDF ]