[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lottie gwizdnęła.– A niech cię, Britt! Gratuluję! Wszyscy o tobie mówią jak o wszach w lecie!Skinęłam smętnie głową.– Wszystko naraz, co?– Jeżeli nie dorwie cię goryl Fieldinga, to dopadnie gwałciciel – stwierdziła filozoficznie Onnie.– Może się pomylą i wyłapią nawzajem – dodała Lottie.Zaczęła mnie namawiać, bym na jakiś czas zamieszkała u niej.Onnie zaproponowała to samo, podkreślając, że Darryl byłby zachwycony.Miałam wielką ochotę się zgodzić, zwłaszcza że już dawno nie widziałam jej syna, ale odmówiłam.Nie zamierzałam narażać przyjaciółek na wizytę gwałciciela, lecz nie był to jedyny powód.– Nikt nie zmusi mnie do ucieczki z domu – stwierdziłam.Przyznaję, nie jest wielki, to tylko jednopokojowe mieszkanie z jęczącą w nocy lodówką i sąsiadem, który po pijanemu uważa, że wolno mu grać na kobzie, ale jest moje.– Nie pozwolę, by jakiś śmieć wygonił mnie z własnego domu!– A czym się różnisz od tylu innych ludzi? – zaszydziła Lottie.– Setki tysięcy Kubańczyków pozwoliły się wypędzić z domów brodaczowi w brudnym roboczym ubraniu.Wysunęłam dolną wargę i przybrałam zdeterminowaną minę.– Może to jeden z powodów, dla których nie dopuszczę, by mi się to przydarzyło.– W tym momencie przypomniałam sobie o odpornej na penicylinę rzeżączce gwałciciela i zaczęłam się zastanawiać, czy jednak się nie spakować.Ustaliłyśmy system komunikowania się, polegający na wzajemnych telefonach o określonych porach.Jeżeli nie zadzwonię i nie odpowiem na telefon, mają natychmiast do mnie jechać.Wróciłam do biurka w nieco lepszym nastroju.Bycie ostrożną nie jest dla mnie niczym niezwykłym, bo dzięki mojej pracy doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co może mi się przydarzyć.Większość ludzi – zwłaszcza starszych i nowo przybyłych obywateli Florydy – ciepło i uroda okolicy usypiają, prażące słońce rozluźnia i skłania do marzeń na jawie, co czasem okazuje się zgubne.Ostrzegam więc, kogo mogę, by zwracał uwagę na to, co robi, i pamiętał, że Miami jest jak dżungla pełna dzikich i niebezpiecznych zwierząt, które w każdej chwili mogą zaatakować.Sama też staram się być uważna, ostrożna i czujna.Wiedza to potęga.Im więcej wiemy, tym lepiej.Zadzwoniłam do ciotki Odalys i zapytałam, czy mogę wpaść.Zachwycona, natychmiast zapomniała o telenoweli, której przebieg właśnie śledziła, i oznajmiła, że czym prędzej zabiera się do gotowania.A kiedy powiedziałam, że nie potrzebuję jedzenia, tylko fachowej porady, była zachwycona w dwójnasób.Gdy przyjechałam, wokół jej niedużego, dobrze utrzymanego domku w Małej Hawanie unosił się ciężki zapach pollo asado: duszonej kury z czosnkiem, olejem z oliwek, cebulą, sokiem z limety, białym winem i oregano.Obok drzwi frontowych kwitły piękne różowe i białe chińskie róże o ogromnych kwiatach z niewinnie rozchylonymi płatkami i złotymi środkami.A tuż za drzwiami znajdowała się twarz – wcale nie niewinna.Była to prymitywna gliniana gęba wykrzywiona w ohydnym grymasie, z oczami, nosem i ustami z muszelek.Przedstawiała Elegguę – oszukańczego boga pilnującego drzwi, skrzyżowań i bram oraz zapewniającego komunikację pomiędzy kapłanami santerii a orishami – bóstwami.Jednym z jego zadań jest strzeżenie drzwi i trzymanie z dala niepożądanych gości.W czasie nalotów na mieszkania przestępców policjanci często znajdują zatknięte za podobiznę Eleggui własne zdjęcia albo wizytówki.Nie byłabym zaskoczona, gdyby za wizerunkiem Eleggui u ciotki tkwiło zdjęcie mojej matki.Ciotka (młodsza siostra mego ojca) była ubrana skromnie i – jak zwykle – całkowicie na biało.Jest nieco niższa od mnie, ale porusza się z taką godnością, że ma się wrażenie, jakby była wyższa.Choć skończyła pięćdziesiąt lat, jest w dalszym ciągu piękna: zielone oczy, oliwkowa skóra i wysokie kości policzkowe nadają jej koci wygląd.Objęła mnie jak zawsze serdecznie, wymamrotała pod nosem coś miłego i wycałowała w oba policzki.Jej wielkie oczy aż pałały miłością – po śmierci ojca chciała mnie nawet wychowywać.Pamiętam, jak pewnej nocy, kiedy miałam pięć lat i spałam u ciotki, wyjęła mnie z łóżeczka, ubrała na biało i dokądś zabrała.Najpierw byłam ciekawa, potem przestraszona.Przypominam sobie walenie bębnów, dźwięk dzwonów, zawodzące śpiewy i jęki umierających zwierząt.Otaczali mnie obcy ludzie, w rogu podskakiwał kogut bez łba, czuć było zapach perfumowanej wody i ziół.Rozsmarowano mi na czole coś ciepłego i lepkiego, później włożono naszyjnik z czerwonych i białych paciorków.Kiedy z dziecięcą niewinnością opowiedziałam matce o tej nocnej przygodzie, zdecydowała – ku mojej uldze – że nie będę więcej nocować u kubańskich kuzynów ze strony ojca.Do dziś nie rozmawia z ciotką Odalys.Jestem jedynym ogniwem łączącym ich światy i ani w jednym, ani w drugim nie czuję się do końca u siebie.Podejrzewam, że w mojej rodzinie tylko ciotka wyznaje santerię.Kocham ją, ale nie wierzę w rozgniewanych bogów ani złe duchy; tego typu ceremonie wywołują we mnie jedynie wściekłość miłośnika zwierząt.Mimo wszystko ciotka Odalys zawsze była mi bliska.Uwielbiała opowiadać historie o młodzieńczych eskapadach mojego ojca.Potem, kiedy zostałam dziennikarką i pisałam swój pierwszy artykuł o zabójstwie związanym z santerią, jej wiedza okazała się jak znalazł.Morderca, najprawdopodobniej namówiony przez swego santero, pokrył ciało olejem, kurzym pierzem i anielskim pyłem, czyli srebrnym proszkiem, jakim dzieci ze szkoły podstawowej posypują robione na Boże Narodzenie kartki pocztowe.Ciotka uważała, że santero najprawdopodobniej obiecał mu, iż kombinacja ta uczyni go niewidzialnym dla wrogów, a przynajmniej niezwyciężonym.W każdym razie tak wystrojony pomaszerował zastrzelić rywala, który rzucił na niego zły urok.Ślad srebrnego proszku i kurzych piór zaprowadził gliniarzy prosto z miejsca zabójstwa do mieszkającego w tej samej dzielnicy sprawcy.Kiedy przybyli, był jeszcze cały srebrny, a w majtkach wciąż miał kurze pióra.– Jesteś aresztowany, wielki ptaku! – zażartował anglosaski gliniarz.Chyba wtedy po raz pierwszy zaczęłam mieć poważne wątpliwości co do santerii i jej wyznawców.Oczywiście nic z tych rzeczy nie powiedziałam teraz ciotce.Siedziałyśmy w jej salonie i popijałyśmy z maleńkich porcelanowych filiżanek mocną kawę po kubańsku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]